środa, 29 lutego 2012

Intruz

Nieproszony gość przyssał się do jednego z systemowych plików Windowsa w moim komputerze. Powiadomił mnie o tym program antywirusowy, który pokpił jednocześnie sprawę, bo stwierdził, że sobie nie poradzi i że muszę usunąć sobie wirusa RĘCZNIE. Hmmm.... czyżbym miała wsadzić rękę do pudła komputera i wyciągnąć gnoja za uszy?
Jednak nie.
Pan Informatyk próbował perswazji, aż w końcu zdecydował, że musi zabrać sprzęt do siebie na dwa dni, by poddać go bardziej specjalistycznym naciskom.

Mój mąż nie użyczy mi laptopa, bo... jeszcze ściągnę mu jakieś wirusy.
Taaa... Bo to ja je przyciągam, zapewne za sprawą nieprzeciętnej urody i cudnej osobowości ;)
Córka mi wydziela, bo sama korzysta.

Na koniec uśmiech wieczoru:

- Zsyntetyzowałam nanocząstkę - oznajmia młodsza po powrocie z zajęć w laboratorium.
- A po czym poznałaś, że to ona?
- Po tym, że nie było jej widać. *

* Oczywiście dlatego, że nie wytrącił się osad:) O więcej mnie nie pytajcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz