sobota, 25 lutego 2012

Live


Dziś w sklepie usłyszałam tę piosenkę, starą jak świat i naiwną, a ona zawsze przywodzi mi na myśl jeden obraz, jedno wspomnienie. To raczej moment, swego rodzaju błysk niż historia – ale ta melodia przywołuje ją z całym zmysłowym bogactwem, jak proustowska magdalenka.

Dwadzieścia siedem lat temu, po nocy w pociągu, weszliśmy do hali warszawskiego dworca centralnego – ja i mój ojciec. Był koniec września, ale pogoda jak w środku lata i przeszklone ściany tonęły w porannym świetle.

Za chwilę miałam rozpocząć studia. Otworzyć drzwi i wejść w to słoneczne miasto. Na razie jednak, mrużąc oczy, pozwalałam światłu wpadać przez zasłonkę rzęs. Powieki filtrowały tylko jego część i przez to same wydawały się złote, od środka. I potem znowu otwierałam oczy.

Pamiętam grupki młodych ludzi koczujących w oczekiwaniu na pociąg. Zapewne któraś z nich włączyła magnetofon lub radio, a muzyka rozbijała się o sklepienie.

To, co wcześniej, i to, co później – gdzieś się rozmyło. Tylko ta nieskończona chwila. Chuda osiemnastoletnia dziewczyna z plecakiem na ramionach i światłem w oczach. Czuję, bardziej niż kiedykolwiek, że ona nadal we mnie jest.

Silniejsza od Kima.

3 komentarze:

  1. witam. ano...wpadłam jak śliweczka w kompot. zostaje! pzdr Mar:)

    OdpowiedzUsuń