sobota, 18 lutego 2012

Ptaki

Lubię obserwować ptaki. Moje osiedle w Największym Mieście to prawdziwy ptasi azyl - zagajniki, kępy krzaków, żywopłoty i ogródki pielęgnowane przez mieszkańców parterów. Wiadomo: teraz gawrony, wróble, sikorki, sroki. Ale parę dni temu wypatrzyłam prawdziwe rarytasy: kilka pięknych kwiczołów i samotnego rudzika - tego ostatniego na gałęzi brzozy tuż koło mojego bloku. Właściwie zimą nie powinno ich tu być, ale one nic chyba o tym nie wiedziały. Rudzik świecił rudą plamą na podgardlu i śpiewał dwa metry ode mnie. Nie mogłam się napatrzeć.
I wtedy przypomniało mi się wydarzenie sprzed wielu lat.

Kiedyś,

dawno temu,

wyszliśmy z domu między trzecią a czwartą rano, ja i mój tato. Był pewnie koniec maja, słońce dopiero wschodziło, bo kładliśmy długie cienie na drogę. Kilometr dalej skręciliśmy na dróżkę między stawem a jeziorem, potem minęliśmy groblę. Po chwili w lewo – niewielki wał, którego wierzchem prowadziła wśród zarośli ledwie widoczna ścieżka. Po lewej zostawiliśmy starą kuźnię, po prawej ruiny kilkusetletnich spichrzów. Zbliżaliśmy się do dwóch miniaturowych oczek wodnych, dobrze ukrytych, otoczonych mokradłami.

Słyszeliśmy go już z daleka. Mieliśmy nadzieję, że on nas nie.

Teraz przede wszystkim należało być cicho. Stać nieruchomo, by zorientować się, z której strony dociera do nas głos. I parę kroków naprzód, bardzo, bardzo powoli. I znowu i jeszcze raz. I wtedy... frrrr, coś śmignęło nam nad głowami. Spojrzeliśmy na siebie, ja i mój tato. Zaczynamy od nowa: stać nieruchomo, by...

Po kilku próbach, kiedy coraz trudniej było wydobyć stopy z błota... wcale nie mieliśmy dosyć. Nasze starania utrudniał śmiech, którym parskaliśmy, usiłując zdusić go w sobie i nie patrzeć na siebie nawzajem, bo to jeszcze nas nakręcało. Ale przecież, w końcu, trzymając się dla równowagi za ręce, zrobiliśmy jeszcze jeden krok i

zobaczyliśmy go. Mały, chudy, szarobury ptaszek, słowik. Zobaczyliśmy śpiewającego słowika, jakieś dwa i pół metra od nas. Stałam, śmiejąc sie bezgłośnie, a łzy płynęły mi z oczu.

Dochodziła szósta rano.

4 komentarze:

  1. Ja ostatnio po Największym Mieście też spacerowałam nocą, ale za zimno było aby jakikolwiek świergot usłyszeć...niestety...

    OdpowiedzUsuń
  2. Kwiczoła widziałam również dzisiaj na spacerze z psem. Ten gatunek na moim osiedlu spotykam dość często, piękny jest :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A u nas tylko Kra Kra i Dachowyje Osrańce...
    nie ma czego dziecku pokazać. I smutno mi się robi, jak się pytam Hałabały jak robi ptaszek buzią, to mi mówi- KA KA (dla niewtajemniczonych- ptaszek moze jeszcze robić rękami Fru Fru ;) )

    Piękne masz wspomnienie Aniu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziekuje za piekne wspomnienie. Tez lubie, lubimy obserwowac ptaki. Jesion przed oknem w kuchni przypomina choinke, obwieszony karmnikami (3) i kulami tluszczu (2). Do tego od niedwana na parapecie spoczal podrecznik ornitologiczny i juz...znamy sie z imienia i nazwiska.
    A slowik, wiadomo, wyzsza polka, ten Andersena albo Tuwima. W polowie lat 90-tych natknelam sie w Nowym Saczu na kawiarnie " Spozniony slowik", zmyslnie udekorowana. Ciekawe czy nadal istnieje?
    Pozdrawiam,
    Agnieszka

    OdpowiedzUsuń