Jest sobota, a ja chcę napisać o czwartku.
Najpierw słowo o latino. Byłam, choć miałam pokusę, by nie iść. O 19.00 rozpoczynało się bowiem spotkanie dyskusyjne poświęcone książce, przy której pracowałam. Wiem jednak, że gdybym opuściła zajęcia taneczne, już bym na nie nie wróciła. A to byłaby porażka.
W dodatku Najlepszy z Szefów przekonał mnie, że warto być na spotkaniu, nawet jeśli przyjdę dopiero w połowie.
Latino super. Dałam radę, choć nadal najstarsza w grupie i pewnie najmniej pojętna. A potem...
Pobiegłam do metra, jeszcze tramwaj i trochę na piechotę. Na miejsce dotarłam o 20.00, a tam zaskoczył mnie... tłum. Ludzie stali nawet na schodkach prowadzących w dół do sali.
Choć ważne było dla mnie, aby tam po prostu BYĆ, uznałam, że SŁYSZEĆ coś jest również dosyć istotne. Dlatego dokręciłam się sprytnie do miejsca, w którym moje uszy zaczęły łapać zasięg.
Rozmawiano o książce Saula Friedländera Refleksy nazizmu. Esej o kiczu i śmierci, przełożonej przez Marcina Szustera, a wydanej przez Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego. Friedländer jest historykiem, specjalistą od nazizmu i Trzeciej Rzeszy – postacią wyrazistą i kontrowersyjną. Refleksy nazizmu to książka poruszająca właśnie dlatego, że stawiane w niej tezy również są wyraziste i kontrowersyjne. W dodatku jej struktura sprawia, że ma ona właściwość – powiedziałabym – trampoliny: myśl, która wydaje się konkluzywna, za każdym razem „wysadza” nas na kolejnym polu, gdzie aż roi się od nowych pytań.
Friedlander jest przekonany, że ważną rolę w rozwoju faszyzmu odegrał kicz. Faszyzm rósł dzięki temu, że pokazywał pewną wizję człowieka i historii, wizję prowokującą specyficzny rodzaj wzruszenia, działał „potęgą emocji, obrazów i fantazmatów”. To obrazy wodza, śmiertelnego wroga, narodowej wspólnoty i bohaterskiej śmierci. Obrazy będące kiczem i odwołujące się do podatnych nań mas. To kicz ma moc gromadzenia pod wspólnym sztandarem.
Niebezpieczeństwo, które pojawiło się po latach, polega, zdaniem filozofa, na tym, że podobnego rodzaju kicz znajdujemy w książkach i filmach na temat faszyzmu i Holokaustu. Jako przykłady dajmy tylko filmy Lili Marleen, Nocny portier, Zmierzch bogów. Dziś możemy dodać inne, ze słynnym Upadkiem na czele. Dzieła, w których pojawiają się obrazy jakoś uwznioślające klęskę Hitlera, jakoś – niechcący – sugerujące wielkość jego jako wodza i jego idei, epatujące mistycyzmem, grozą śmierci i zniszczenia i czyniące je przez to przewrotnie atrakcyjnymi.
Z czego to się bierze? Czy jest to cecha mówienia o historii, czy może objaw podświadomej fascynacji – gdy autor, opisując coś, poddaje się nastrojowi i zamiast pisać „o tym”, zaczyna pisać „tym”?
Czy to jest niebezpieczne? Czy, wobec tego, w ogóle należy o tym pisać? Kręcić filmy? Grać o tym? Rysować? Lepić? Komu wolno, a kto powinien?
A może trzeba milczeć?
Na te między innymi pytania próbowano przedwczoraj odpowiedzieć.
Musiało też pojawić się pytanie, co to w ogóle jest kicz. Co oddziela go od obrazów, które są po prostu wzruszające. I czy można go odnaleźć w opowieściach Świadków Holokaustu. Czy w opisie tych ostatnich ta kategoria może mieć zastosowanie?
- Kicz to po prostu nadmiar – powiedziała jedna z zaproszonych uczestniczek dyskusji. Gdy kibice po meczu śpiewają hymn i celowo robią to o wiele za głośno, to jest kicz.
Gdybym stała bliżej, może podjęłabym w tamtym momencie wysiłek dopchania się do mikrofonu. Albo gdybym tak bardzo nie bała się publicznie zabierać głos.
Chętnie bowiem zapytałabym o to, jak można zmierzyć nadmiar? Jakiego trzeba by użyć miernika i jak go wyskalować? I kto miałby to zrobić?
Myślę, że nadmiar może mieć różne oblicza. Nadmiar „czegoś jednego” może stworzyć wizje ascezy. Albo bólu. Albo tylko spokoju.
Jestem zdania – poniekąd za Milanem Kunderą – że kicz to inkubator emocji drugiego rzędu. To metawrażenie. Kicz pozwala nam taplać się we własnej wrażliwości. Uruchamia łkanie wyobraźni budującej sobie „ciągi dalsze”. Dlatego – sądzę – kicz istnieje tylko w bardzo wąskiej, ciasnej przestrzeni między po prostu doświadczaniem a po prostu analizą doświadczania. Tylko tam można go przyłapać. Inaczej chętnie się wymyka, by pokazać się triumfalnie jako narzędzie.
Czy jest to dobre narzędzie do opisu procesów historycznych i społecznych?
To ogromny temat, a mój blog ma malutkie ramki. Na szczęście nieco elastyczne.
PS. O debacie zapewne będzie można przeczytać na stronie Kultury Liberalnej, która współorganizowała spotkanie.
Bardzo ciekawy wpis. Wpis, ktory wpisuje się w strukturę trampoliny o której piszesz, charakteryzując strukturę ksiazki.
OdpowiedzUsuńWpis trampolinka, która zachęca do dyskusji, stawia pytania i zapładnia intelektualnie (Dzięki!)
Kategoria nadmiaru w kontekście kiczu wydaje mi się nierozstrzygająca. Zgadzam się, że trudno nadmiar zmierzyć. Myślę, ze lepszym od określenia nadmiar jest określenie nieadekwatność.
i w tym sensie wzruszanie się włąsnym wzruszeniem, jest jakoś nieadekwatne (kicz jako inkubator emocji drugiego rzędy), nie pasuje, zgrzyta, generuje pytanie o sens wzruszenia itd.
no nic, tak napisałam, choć nie mam nic istotnego do napisania. Ale chciałam pokazać, ze przeczytałam i że wspis mnie zaciekawił i proszę o więcej! Mar
Dziękuję - bo dzięki Twoim słowom poczułam, że warto zamieszczać w blogu takie rzeczy. I będzie więcej, bo moja praca dostarcza mi tematów. A niektóre książki zmieniają moje życie. Następny wpis o podobnym charakterze będzie dotyczył jednej z nich. Ale to za jakiś czas, żeby nie przedobrzyć :)
OdpowiedzUsuńCzekam! Takie wpisy zawsze są długaśne, ale za to; jakie smakowite!!!!! Mar
OdpowiedzUsuńJa rowniez bardzo jestem za takimi wpisami! Czesto sama z nich rezygnuje u siebie, bo mam wrazenie, ze nikt tego czytac nie bedzie. A to nieprawda jest, bo ten przeczytalam z prawdziwa przyjemnoscia. Masz racje, to jest temat rzeka. Moze tylko powiem zatem, ze od dawna mnie fascynuje kicz w religijnosci. Nic nie pobije widoku Ostrej Bramy z tymi wszystkimi ludzmi na kleczkach (sama bralam w tym udzial, choc nie jestem chescijanka). Albo festiwale hindu. To dopiero ma niesamowity power! pozdrawiam
OdpowiedzUsuń