sobota, 31 marca 2012

Opowieść z dreszczykiem

A dziś opowiem wam o mojej pierwszej miłości. Z dramatycznym akcentem, ale nie uprzedzajmy wypadków.

Miałam 12 lat, a On, czyli A. – 14. Ja - jedynaczka, On z nieco... problemowej rodziny. Ciut nie Romeo i Julia.

To, co głównie pozostało mi w pamięci, to lato. Siadaliśmy obok siebie, przytuleni, oparci o wysoką skarpę, która kryła nas przed oczami ludzi. Rozmawialiśmy.

Jestem pewna, że była tam jakaś jesień albo i zima – lecz zniknęły. Została tylko trawa, światło i jego ciepłe ramię.

Miłość była w zasadzie platoniczna, pomijając przytulanie. Chociaż...

I tu właśnie wkracza dramatyzm.

Ponieważ obydwoje hodowaliśmy króliki. Nie jest to może bardzo ekscytujące, wiem, jednakże hodowanie królików – oprócz karmienia ich i sprzątania klatek polega też na tym, że zwierzęta te powinny się rozmnażać. U mnie natomiast były same panie. Dlatego też, choć to mało romantyczne, należało pożyczyć dla nich pana. Tego zaś właśnie dostarczył mi A.

Za pierwszym razem wszystko przebiegło sprawnie, za drugim jednak....

W dniu, kiedy zamierzałam oddać królika, coś zakłóciło mi plany. Nazajutrz zaś okazało się, że królik jest... martwy. Tak, tak. Umarł z nadmiaru miłości.

A. nie miał do mnie pretensji.

Niedługo potem przestaliśmy się spotykać.

2 komentarze:

  1. Rodzice byłego męża mieli króliki i kiedy wyjechali na wakacje zostawili je nam pod opieką. Karmiliśmy sumiennie, ale każdego dnia jeden , dwa z nich znajdowaliśmy martwe. Zdechły wszystkie, co przyprawiało mnie o atak serca, bo wiedziałam,że przyszły teść, kawal chama zresztą, oskarży nas o zaniedbanie. I tak się stało, chociaż okazało się, że to jakaś królicza zaraza je dopadła.Od tej pory mam traumę na myśl o tym. Króliczki lubię, ale jeść ich pięknych ciałek nie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A więc obie mamy "króliczą traumę" z przeszłości:)

      Usuń