Kiedy byłam nastolatką nie miałam ulubionego zespołu muzycznego. Owszem, słuchałam różnych rzeczy, z nachyleniem na Republikę, ale tego typowego dla młodych lat „szaleństwa na punkcie” nie było.
Aż
gdy stałam sie matką wczesnonastoletnich córek, chcąc nie chcąc, musiałam dowiedzieć się, co to MTV. I wtedy odkryłam Radiohaed.
Wpadłam po uszy. Z typowym nastoletnim szaleństwem. Mam wszystkie płyty, wideo z koncertów, a nawet książkę o zespole.
Prezentowałam tu już ich utwór Creep: jest to dobra, przejmująca piosenka, powstała jednak dawno, na samym początku kariery zespołu, który jest już lata świetlne dalej. Także większość teledysków to małe arcydziełka, choć niektórych utworów wolę tylko słuchać. Większość z nich jest smutna, ale nie odbieram ich jako pesymistycznych, bo są równocześnie rodzajem triumfu: triumfu piękna. I ten głos Thoma Yorke’a...
Oczywiście to wszystko także rzecz gustu, ale każdemu wolno mieć swoją małą szajbkę – ja mam właśnie taką.
Uważam, że to wspaniale mieć własną szajbkę i to nieważne na punkcie czego! Bardzo lubię, kiedy mnie coś zachwyca, fascynuje, pobudza do myślenia, refleksji, czy po prostu cieszy. Mój mąż jest fanem Radiohead;-)Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń