Od dzieciństwa uwielbiałam robić zdjęcia.
Wtedy posługiwałam się starym aparatem Smiena i światłomierzem.
Następny okres aktywności to czas po narodzinach moich dzieci - mogę powiedzieć, że przez dziesięć kolejnych lat w zasadzie cały czas je fotografowałam.
Potem nie miałam aparatu.
Potem chciałam kupić jakiś dobry, ale zdecydowałam się na renowację skrzypiec i nie zostało mi pieniędzy.
W tym czasie też na dobre rozpędziłam się w robieniu zdjęć telefonem komórkowym. Wtedy to zinwigilowałam całą faunę i florę osiedla. Zamiast podróży do dalekich krajów postanowiłam uprawiać mikropodróże. Zważywszy na zmiany pór roku - mam tu niesłychane bogactwo krain.
Od jakiegoś czasu używam aparatu fotograficznego Młodszej. I ciągle się rozkręcam.
W podróżach coraz bardziej mikro.
A tu róża. Dostałam ją parę miesięcy temu od starszego pana z pieskiem, któremu chyba nie udało się spotkanie. Może ktoś po prostu na nie nie przyszedł. A wracać do domu z różą jakoś tak głupio.
Róże - tak, róże lubią być ze mną. Ta zrzuciła listki i widowiskowo się zasuszyła. Zrobiła się czarnobordowa choć na zdjęciu z lampą wpada w brudny - dosyć dosłownie - róż. Osiadający na niej kurz sprawił, że wygląda na aksamitną.
Bardzo ją lubię. Z jej historią.
A części tej historii nie znam.
Lecz wiem, że jest.
To tak jak ze światem.
mam też taką bordową, pięknie zasuszoną:)
OdpowiedzUsuńmoja mama ma na imię Róża. Może Ty też Aniu jesteś róża, tylko jakoś inaczej niż moja mama?
OdpowiedzUsuńTo należy przemyśleć:)
Usuńrzeczywiście wygląda, jakby między płatkami była zasuszona jakaś romantyczna opowieść.
OdpowiedzUsuńJa nie przepadam za różami, ale uwielbiam je fotografować, zwłaszcza samotne, pojedyncze okazy, które pachną jakąś historią.
OdpowiedzUsuń