czwartek, 28 czerwca 2012

Spotkanie

Cudowne spotkanie w przemiłym gronie. Dzisiaj.
Dobre emocje roznosiły się po okolicy.
Złe emocje uciekały chyłkiem; słychać było, jak pękały lekko, w bezpiecznej odległości od stołu.






Oczywiście, że mogłam się bać.
Mogło być jak w tym śnie, w którym wiedziałam, że jeśli jestem w gronie fajnych ludzi, na których mi zależy, to muszę, po prostu muszę zrobić coś, co mnie ostatecznie skreśli. Czym się sama skreślę. Głównie zresztą we własnych oczach.

[Zabłąkana we mnie dwuipółletnia dziewczynka, która chce być ciągle głaskana po głowie, którą czasami nazywam bezdomnym psem.
Mar napisała o tym tak dojmująco, że zobaczyłam siebie...]

Nawias. Nawias to bardzo pożyteczne narzędzie. Wzięłam się w nawias.
I poczułam się wolna.

I.....
Oj tam, oj tam, głupiutka byłaś i głupiutka zostaniesz - szepczę sobie złośliwie.
Wzięło mi się na puenty górnolotne.
Trzeba iść psa wysikać, kotu kuwetę posprzątać, zredagować małe co nieco.
Mam ochotę pokazać sobie język w lustrze.
Bunt dwulatka?

16 komentarzy:

  1. Ja ostatniej nocy, we śnie wędrowałam boso po śniegach i lodach... łatwo nie było...
    Gratuluje spotkania!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miłe było i dobre.
      A ja dopisałam coś, gdy pisałaś komentarz...

      Usuń
    2. Anko Wrocławianko - piękny sen.

      Usuń
  2. o lov you. bez dwóch zdań. (dokładnie dwa zdania wyszły)

    OdpowiedzUsuń
  3. Odpowiedzi
    1. Och, Mar, po prostu wielkie pomieszanie. (Zauważyłaś - moje pomieszanie nie może być wątłe, jakieś tam. Musi być hiper super Big Pomieszanie). Na dół, do góry, głasku, głasku i na odlew. Jak śpiewały Elektryczne Gitary: tydzień dobroci - ręce do góry. Czuję się kochana - i zagrożona, doceniana - i żałosna. I pusta, tak przeraźliwie, jak gardło pijaka, który może wlewać w siebie denaturat i od rana musi znowu, nie wiedząc, że już oślepł. Jak mi ciężko czasem - a jak czasem lekko.
      Mar...

      Usuń
    2. karuzela z madonnami.
      ale mam wrażenie, że to już inny opis, od tej pustki...że to już ma jakieś krawędzie. lub przynajmniej dwa bieguny: puste, pełne, lub lekkie, ciężkie

      jak ta lekkość bytu, dmuchawiec, pamiętasz? u Ciebie.
      lekkość bytu - samo w sobie to jest mocno ambiwalentne, choc nie wiem, czy miałaś wtedy taki zamysł, ja to tak przeczytałam, post z soboty wieczorem

      Usuń
    3. Czy ja coś pisałam o karuzeli, czy to tylko Ty zwyczajnie czytasz sobie w moich myślach? :)
      Tamten post był poniekąd związany ze śmiercią Magdy;. I dobrze go odczytałaś - chyba. Lekkość bytu, bo taka ulotność, ale i ciężar ontologiczny straszny - bo to wszystko, co nam dane, czy co się trafiło. Jedyność taka.

      Usuń
  4. próbowałam dotrzeć, o jakim moim wpisie wspomniałaś, ale wyświetla się, że taka strona na moim blogu nie istnieje...jakie to dziwne....
    jakie to jest dziwne, że piszemy coś, a potem to nabiera całkiem innej treści - dla kogoś właściwiej.
    i okazuje się, żę ten kto napisał już tego nie ma (podana strona nie istnieje) za to żyje to całkiem gdzie indziej, tutaj u Ciebie w całkiem innej formie, już zmienionej, już krok dalej, już inaczej.

    OdpowiedzUsuń
  5. jest też możliwe, aby na jednym spotkaniu był zbuntowany dwulatek, w dobrym nastroju i jego dorosły opiekun i aby byli w parze, razem zgrani - czy jest to możliwe? tak hipotetycznie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może. Ale to brzmi schizofrenicznie jakoś. Ja wzięłam się faktycznie w nawias na tamten czas, bo poczułam wtedy, że naprawdę tam nie chodzi o mnie. Chciałam, kurcze, być nieważna i być dla kogoś bardziej niż dla siebie.

      Usuń
    2. :) rozumiem.
      Jakkolwiek schizofrenicznie to brzmi - a tylko brzmi powtarzam, jako klinicysta in spe (w schizofrenii dochodzi do pewnego jakościowego załamania w obrębie struktury) - jest w tym coś fascynującego, że dwie osoby w środku mogą się komunikować i współpracować w jakiejś sprawie, np aby byc z innymi.
      W ogóle uważam, że treść wewnętrzna jest fascynująca przy czym do takich wniosków prowadzi to Twoje założenie, to które Ty wysunęłaś u mnie odegdaj, że sami o sobie wiemy więcej, niż jesteśmy w stanie pojąć.

      Usuń
    3. Oooo, tak. Ja najlepsze diagnozy stawiałam sobie w bajkach i wierszach, które lęgły mi się jak spod skóry.
      I wiesz co? One dawały chwilową ulgę, ale nic same nie zmieniały. Trzeba to było jeszcze przerobić na terapii.
      I pewnie masz rację, z tym wewnętrznym opiekunem. No bo w końcu kto ma to zrobić? Nawet najbardziej lubiący mnie ludzie w końcu stracą cierpliwość, bo ile mogą głaskać i jeszcze rozumieć, że ja krzyczę o akceptację i jeśli - metaforycznie - kopię ich w kostkę, to po to, by się przekonać, że oni nadal mnie kochają? No ile mogą?

      Usuń
    4. tego akurat nigdy nie wiemy.
      W dodatku czasem nie mogą, tracą cierpliwość, aby potem znów móc. ale w chwili gdy nie mogą, my zostajemy z tym czymś sami, wzmacniamy się i potem i nam i im jest łatwiej.
      Różne rzeczy nam służą może w różnym czasie...może tak to jest....sama nie wiem.

      Usuń