Dzisiejszy dzień zaczął się o piątej rano. Od południa jestem w Warszawie.
Stwierdziłam obłędny zapach lip.
Będę się nim napawać.
Na Mazurach wciąż nie ma kota.
Chyba tylko Babcia ma nadzieję, że wróci - otwiera drzwi na klatkę schodową i sprawdza, czy go tam nie ma.
Na Mazurach - wsłuchiwałam się.
Brzmią inaczej. Rano koguty, które w Warszawie słyszę jednak rzadko.
A w ogrodzie skowronek.
Mniej więcej w takich okolicznościach:
I żaby. Bardzo głośne i z bliska.
Te z ogrodu moich rodziców.
Dużo pszczół, zapracowanych. Ze swojej strony stwierdziłam brak strachu przed nimi, co oznacza może uporanie się z fobią. I traumą:)
Szerszeń wzbudził jednak mój respekt. Ale on jest po prostu ZA duży.
A ważki - wiecie, że brzmią? Zwłaszcza te wielkie.
Byłam krótko, ale syciłam się dźwiękami.
O świeżych truskawkach nie zapominając.
Ich smak - dojrzałych w słońcu - nieporównywalny z tymi, które można kupić w sklepie.
Witaj. Truskawek szczerze zazdroszczę, tęsknię za takimi!
OdpowiedzUsuńWiesz, słodkie były nawet te jeszcze białawe:)
Usuńnie tylko Babcia nie straciła nadziei, ja też jej nie straciłam i wierze, że kot wróci. Widoki piękne.
OdpowiedzUsuń