czwartek, 2 sierpnia 2012

Rzeczy


W ostatnim numerze „Wysokich obcasów” przeczytałam artykuł o kiełkującej właśnie modzie na minimalizm.  Trend ów zaistniał w sferze publicznej dzięki – jakże by inaczej – blogom, których autorzy opisują swoje dążenia do posiadania jak najmniejszej liczby rzeczy.
Świadomie pozbywają się przedmiotów, które nie są im potrzebne. To podobno wciąga. Rekordzista zszedł do 42 przedmiotów, które stanowią jego własność. I myśli o tym, by jeszcze z czegoś zrezygnować.

Po co?

A no po to, by żyć bardziej świadomie, realizować swoje prawdziwe pasje, głębiej angażować się w kontakty z ludźmi.

Artykuł ten nie daje mi spokoju, ciągle wracam do niego myślą. Artykuł ten stale mnie o coś pyta.
Już na blacie mojego biurka znajduje się co najmniej dwa razy więcej rzeczy, niż ich posiada rekordowy polski minimalista.

Oczywiście, do czegoś jest mi to potrzebne.

Może do poczucia bezpieczeństwa, polegającego, paradoksalnie, na tym, że dopóki przebywam w przestrzeni nieuporządkowanej, dopóty wszystko jest możliwe. Jakbym była ciągle w stanie przejściowym. Czym mogłabym zastąpić bałagan rzeczy wokół mnie, by ciągle czuć, że życie jest przede mną? I czy w ogóle trzeba tak czuć?

Inna sprawa to same rzeczy. Nie umiem ich wyrzucać, tak po prostu do śmietnika. Nie chcę decydować o końcu ich historii. Przypominają mi się słowa Waltera Benjamina o kolekcjach – kolekcje są ratunkiem dla rzeczy, które w dobie produkcji masowej zanikają w swej pojedynczości, jako egzemplarz. Kolekcjoner poprzez nadanie przedmiotowi znaczenia, czyni go na nowo pojedynczym – i siebie razem z nim. Życie nadane rzeczy w pewien sposób ratuje nas, ludzi, jako pojedyncze, osobne istoty.

Choć czym innym jest kolekcja, a czym innym sterta gratów.

Także one jednak „ustawiają” nas w świecie. Zadają nam pytania o naszą w nim pozycję. Zadają pytania o inność, o obcość absolutną. Jak pięknie powiedział W.J.T. Mitchell, cytując Johna Bergera: „patrzą na nas w ciszy poprzez «otchłań, której brzegów nie łączy most języka»”.


Zastanawiam się też i nad tym, czy obsesyjna koncentracja nad zmniejszeniem liczby posiadanych rzeczy naprawdę jest drogą do wszystkich deklarowanych przez minimalistów celów. Wszak tu rzeczy właśnie panują nad człowiekiem, tylko w odwrotny sposób niż zwykle
.
 Nie oceniam.

Zastanawiam się tylko.

11 komentarzy:

  1. ...a książki..?
    Serce bije mi szybciej, jak u nałogowca przed pierwszym kieliszkiem, jak oglądam swoją przedwojenną kolekcję porcelany:) Dlaczego miałabym się tego świadomie pozbawiać?
    Kiedyś, pracując na promach pasażerskich musiałam pakować cztery pory roku do jednej walizki, bo tylko tyle można było zabrać.
    Nie, to nie dla mnie.
    Nie lubię się zagracać, ale doceniam możliwość wyboru tego, co chcę przy sobie mieć, bądz na co patrzeć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedna z "minimalistek" pozbywała się też książek, do których nie zamierzała wracać, i rozważała umieszczenie pozostałych w plikach na dysku komputera...
      Ogólnie chodzi im chyba o to, że rzeczy jakoś ograniczają człowieka, zabierając czas czy uwagę, które można przeznaczyć na relacje z innymi.
      Pewnie jest w tym coś z prawdy, ale doprowadzone do skrajności, działa, moim zdaniem, w sposób odwrotny do zamierzonego.
      Ale jeśli artykuł miał pobudzić do myślenia, to chyba spełnił swoją rolę:)

      Usuń
  2. Coś w tym jest. Nadmiar rozprasza i wprowadza chaos. Moi znajomi, którzy ciągle się przeprowadzają i to do innych krajów, wciąż robią porządki, przed każdą zmiana i kiedy zobaczyłam jak mało rzeczy mają w szafkach, to pozazdrościłam im. Ja ma nadmiar, ze wszystkich szaf się wysypuje. Efekt 25 lat gromadzenia. Muszę pójść w ślady minimalistów:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cos w tym jest. Poniewaz moj wyjazd do Stanow byl tylko na lato, mialam tylko jedna "letnia" walizke, gdy postanowilam zostac i bylo w tym cos pieknego. Prawie pusta garderoba, kupno, tak jakby pierwszych zimowych ubran. W tym minimalizmie garderoby i calego mienia byl taki swiezy, piekny, nowy poczatek. Oczywiscie przy pierwszym wyjezdzie do Polski zwiozlam swoje ulubione ksiazki i bibeloty, ale tez ze wzgledu na bagaz musialam wybrac to co dla mnie najcenniejsze. I chyba o to chodzi, zeby to co nas otacza nie ciazylo a cieszylo. Artykul zdecydowanie daje do myslenia.
    Do 42 przedmiotow moze udaloby mi sie ograniczyc przy pakowaniu na wakacje. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie tu się przypomina Filifionka z Muminków - gdy wreszcie przyszła "katastrofa", która zmiotła do morza wszystkie bibeloty, można było poczuć się wolnym... Ale zbieranie zaczyna się od nowa:)

      Usuń
    2. :)) I to z jeszcze wiekszym zapalem.:)

      Usuń
  4. mieszkam prawie przez całe życie w tym samym domu i nadmiar rzeczy czasem mnie przytłacza... wyrzucam, oddaję, recyklinguję, a one swoje... przy wsparciu kolekcjonerskiej i sentymentalnej rodziny;-p i fakt, męczy mnie to. Ale też i lubię to:-) dziękuję za piękny cytat o kolekcjonerach, pozwolił mi coś zrozumieć. Ja nie kolekcjonuję, i to też ma swoje znaczenie. Czytam różne minimalistyczne blogi, dużo na tak, trochę na nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie "na nie" była nadmierna koncentracja na tym, bo jak się chce kontaktów z ludźmi, to się do nich idzie, zamiast myśleć, czy pomoże w tym wyrzucenie jeszcze czegoś...

      Usuń
  5. ja oddaję, wyrzucam itp., bo chcę mieć więcej przestrzeni w domu. więcej wolności, wolnej głowy? ale oczywiście nałażą, wpychają się, szczególnie uparta jest kategoria "małych przydasiów" ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jak się już odda lub wyrzuci "przydasia", to akurat następnego dnia okazuje się potrzebny...

      Usuń