Oprócz ogrodu rodzice mieli kiedyś trochę pola, jakieś pół hektara, kawałek drogi za wsią. Uprawiali tam różne rzeczy, taki płodozmian niemalże, a czasami to był len.
Latem przychodził czas, kiedy trzeba było go zebrać, więc któregoś pięknego dnia zaczynało się rwanie lnu. Wychodziło się na cały dzień, brało się prowiant i picie. Czasem przyjeżdżał ktoś z dalszej rodziny, żeby pomóc; kiedyś, pamiętam, był to cioteczny brat taty Gerhard, na stałe mieszkający w Niemczech, który akurat był w odwiedzinach u swoich sióstr bliźniaczek i brata.
Ale czy na pewno pamiętam?
Nie mogłam mieć więcej niż cztery lata, kiedy zrobiono te zdjęcia.
Tu mama odpoczywa.
A tu tata, poprawia len na stogu, korzystając z niekonwencjonalnej podpórki:
Nie wiem nawet, czy byłam na lnianym polu, gdy Gerhard robił te zdjęcia, czy może zdjęcia były najpierw, a pamięć ukształtowała się potem, na ich podstawie. Skąd to poczucie słońca i ciepła, ostrej ziemi pomiędzy niewyrwanymi, krótszymi gałązkami, co się wymknęły ludzkim rękom?
Pamiętam za to dużo późniejszy len, gdy miałam lat chyba 15. Wtedy przyjechała Babka Bartoszycka i rwaliśmy wszyscy razem. Prowiant też był.
Pamiętam twarde, lekko giętkie gałązki zakończone małymi torebkami pełnymi ziarenek. Trzeba było złapać kilkanaście na raz - nie za dużo - i pociągnąć; wyrwane przekładało się do drugiej ręki, i ponownie gałązki, aż pod ramieniem miało się wiązkę-snopek, który niosło się do innych mu podobnych i zestawiało tak, aby opierały się o siebie wzajemnie.
Pamiętam, że dojrzały len lekko grzechotał; jak małe, śmieszne grzechotki poruszały się torebki z nasionami.
Pamiętam ich kształt, we wnętrzu dłoni.
Pamiętam, jak pachniały ręce po całym dniu pracy, i jakie były w dotyku.
Niedaleko miejsca gdzie mieszkałam były zakłady lniarskie, pamiętam wozy konne wyładowane wysoko, wysoko lnem, biegłyśmy za nimi i czasem pojedyncze gałązki wypadały na drogę. Fascynujące były te grzechotki i słodkawy smak nasion wysypywanych na dziecięce dłonie. Dziękuję Ci Aniu za ten wpis :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że obudziłam miłe wspomnienia :)
UsuńNie sądziłam że len się wyrywało ,myślalam że sie go kosiło .A mogłabyś powiedziec dlaczego wyrywało a nie kosiło ? Wyrwać tyle lnu ,toż to byla ogromna praca ,nie dziwota że potrzeba bylo tylu pomocników .
OdpowiedzUsuńDomyślam się że łodyżki lnu są wiotkie i dlatego się je wyrywało ,ale nie jestem pewna .
Właśnie zadzwoniłam do taty, żeby się skonsultować. Len się wyrywa - kiedyś ręcznie, dziś za pomocą rwaczek mechanicznych - ponieważ inaczej traciłoby się część włókna, które jest w łodydze do samego korzenia.
UsuńŁodyżki nie są bardzo wiotkie - są giętkie, ale dość solidne; jedna łodyżka zawiera pod okrywającą je "skórką" wiele włókienek. Rwanie wspominam jednak jako pracę dość przyjemną, trzeba było tylko wymierzyć, ile łodyżek na raz złapać, z tego, co pamiętam, wydaje mi się, że dla mnie to było kilkanaście.
Praca nie była lekka, ale też nie mieliśmy tego dużo, pół hektara to dało się chyba zrobić w dwa dni, tak mi się wydaje. Traktowałam to w każdym razie jako pewną atrakcję :)
Dziękuję Aniu za wyjaśnienie, na tych wsiach na których przebywałam nie uprawiano lnu. :)
Usuńa ja mam wspomnienia z najdalszego dzieciństwa związane...... z machorką :) Pamiętam liście które nawlekało się na coś i to wisiało w takich rzędach... chyba się suszyło... niewiele pamiętam, tez miałam pewnie z 5-6 lat wtedy, może mniej. Pamiętam to miejsce za stodołą gdzie to wisiało, no i przede wszystkim stodołę w której było pełno siana... jakieś maszyny... pamiętam, że zawsze potwornie bałam się tam myszy... ehhhhhh.... dzieciństwo :)
OdpowiedzUsuńA może to tytoń był?
UsuńMyszy zawsze lubiłam i lubię :)
pamiętam przewijające się słowo machorka
Usuńale może to był i tytoń....
nie mam pewności
takie wielkie liście ...
machorka to rodzaj tytoniu, sprawdziłam :)
Usuńczyli miałyśmy dokłądnie to samo na myśli... :)
Usuńw sumie nie pamiętam co z tym robili potem.....
chyba muszę sobie uciąć pogawędkę z mamusią ;)
Pewnie:)
UsuńJa już dziś zadzwoniłam do taty w sprawie, lnu :)
Jak miałam 12 lat zrywałam tytoń , a potem siedziało się na podwórzu i nawlekało na druty ,takie tytoniowe korale wieszane potem były do wysuszenia .
UsuńNa innej wsi znacznie póżniej zrywałam i luskałam bób .Straki bobu są grube , twarde i bardzo brudzą ręce .
U nas z kolei zupełnie nie uprawiało się tytoniu. Pierwszy raz widziałam suszący się tytoń jadąc gdzieś bardziej na południe kraju.
UsuńAlez cudnie to opisalas:)
OdpowiedzUsuńPrawie bylam tam z Wami!
Cieszę się :)
UsuńMoje dziecinstwo kojarze z czeresniami i brzozami...
OdpowiedzUsuńJ.
Czereśnie! Uwielbiam, choć teraz nie mogę:)
UsuńAle też pamiętam z dzieciństwa, z działki dziadka w Bartoszycach. To było dla mnie takie egzotyczne, bo u mnie nie było.
Czuje się tę swojską atmosferę. Tata sprawia wrażenie wielkiego luzaka. Mam wygląda na marzycielkę:-).
OdpowiedzUsuńI tak chyba jest :)
UsuńAja jeszcze pamiętam bicie lnu
OdpowiedzUsuńOkladanie go jakimś tluczkiem
U nas tego nie było, natomiast z innymi dziećmi bawiłam się w te "kolejne etapy przetwórstwa": bicie namaczanie...
Usuńpierwsze zdjecie jak wyciete z teledysku. Mam wrazenie, ze twoja mama zaraz wstanie i zaspiewa "isc ciagle isc w strone slonca." :)
OdpowiedzUsuńTeż mi się podoba. Słońca mnóstwo :)
UsuńDla mnie len jest baśniowy. Ten Twój też. Nigdy go nie widziałam, nie czułam zapachu.
OdpowiedzUsuńPiękna, gorąca, pachnąca opowieść.
Nie mogę sobie wyobrazić gołych nóg i torsów, przy takiej pracy! Mam wpojone wzorce góralskie - koszula z długimi rękawami, długie spodnie, dawno dawno temu, długie spódnice u kobiet. Widocznie len nie jest taki jak siano i zboże.
Len jest taki bardziej "stabilny", chyba raczej żadne drapiące okruszki się z niego nie sypią. Sama też pamiętam, że byłam na lnie w krótkim rękawku.
UsuńNiesamowite zdjęcia Aniu!
OdpowiedzUsuńMam ogromny sentyment do snopków i stogów, lecz nie lnu, a siana. W naszych okolicach nie uprawiało się lnu.
Noc spędzona w takim stogu jest przeżyciem niezapomnianym:)
Pozdrawiam Cię ciepło!
Lubię snopki i stogi :)
UsuńAle chyba nie odważyłabym się nocować.
Chyba bym się bała, że coś drobnego mnie ugryzie :)
szkoda, że już nie uprawiacie. jakbyście mnie tam wpuścili, to bym to Wam obrobiła w dwa dni. rwąc łodyżki w dzikim szale jak stachanowiec. w ramach odstresowania :)
OdpowiedzUsuńNo szkoda :)))
UsuńZa to od wiosny tata zamierza hodować kury. Już przygotował im rezydencje: letnią i zimową.
Ale nie wiem, czy kury nadają się do odstresowania :))))
Nadają się! Są fantastyczne i komiczne
UsuńTo możliwe:)
UsuńMoja Starsza, będąc w liceum prowadziła badania nad życiem społecznym kur w ramach olimpiady biologicznej. Stwierdziła, że to bardzo ciekawe zwierzęta.
Ja też je lubię, ale z sentymentu: zawsze podobało mi się, jak moszczą sobie dołki do spania w ciepły, piasku :)
Po tym, jak Twój Tato pokazał się nie tak dawno przed saloonem, to się niekonwencjonalną podpórką wcale nie zdziwiłam. :) A Mama jaka długonoga, fiu, fiu. I ta gustowna torebka obok. :)
OdpowiedzUsuńŁadna opowieść-wspomnienie. Ja też wychowywałam się na wsi, czasem przewijają mi się podobne wspomnienia...
Mama ma piękne nogi.
UsuńJa odziedziczyłam po tacie... :)