sobota, 30 listopada 2013

Symptomatyczne

- Co to za butelka? - zapytała Młodsza.
- To? A, to różany żel pod prysznic. Byłam ostatnio w Starej Mydlarni i tak mi się spodobał, i...
- I zamierzasz go trzymać pod szafą?

piątek, 29 listopada 2013

Alternatywnie


Mąż pojechał do moich rodziców.
Nie mam żadnej pracy do oddania na przedwczoraj.
Zanotowałam więc spadek adrenaliny.

Śpię, jem i się lenię.

W lodówce zalęgła się chyba jakaś alternatywna cywilizacja.
Z nawiązaniem kontaktu wstrzymam się do jutra.

czwartek, 28 listopada 2013

Pies taty

Kochana Aniu.
Prosiłaś mnie żebym Ci opowiedział o moich psach. Miałem zaledwie dwa. Oba dość duże. Tego drugiego to pewnie pamiętasz. To był Huck. 

Pewnie że pamiętam Haka. To był przecież w zasadzie MÓJ pies, przynajmniej tak to widziałam :)
Gdy zamieszkał z nami, miałam zaledwie rok, i nie pamiętam czasów bez niego. Ale to jest temat na osobną opowieść.

Ten pierwszy nosił bardzo pospolite imię: Burek. Towarzyszył mi od kiedy tylko pamiętam. 

Wiem o tym. Jego imię pojawiało się czasem w opowieściach. A teraz znalazłam to zdjęcie i dlatego poprosiłam tatę, by mi o nim napisał.



Tu tata stoi  z Burkiem na moście, który prowadził przez środek jeziora. W połowie drogi most opierał się na niewielkiej wyspie. Za czasów mojego dzieciństwa tego mostu już nie było, tak jak wielu innych ciekawych obiektów małej architektury.

Czasami wydaje mi się, że to on był moim opiekunem. Nie odstępował mnie na krok. Uczestniczył w naszych najdzikszych zabawach. Nie wahał się wejść ze mną do wody czy w głęboki śnieg. Kategorycznie za to odmawiał wejścia na cienki lód. Czyżby instynkt mu to podpowiadał?

Aaaale jak to na cienki lód? Po co?
Zadzwoniłam to taty po wyjaśnienie.

No i proszę, okazuje się, że cienki lód był świetny do ślizgania. Młody cienki lód nie był kruchy, lecz giętki, i jak się odpowiednio rozpędziło, jechało się daleko, pokonywało się nawet naturalne szczeliny, czyli przerwy między taflami. I wcale nie łamał się ZBYT CZĘSTO.
Twardy gruby lód, gdzie odbywały się tłumne zabawy - to tak, wtedy Burek wchodził od razu, biegał za bawiącymi się dziećmi, uganiał się za karuzelą zrobioną ze sznurka przyczepionego do wbitego na środku stawu kołka.
A na cienkim - nie.
Wtedy stał na brzegu.

Uwielbiał, podobnie jak później Huck, ciągnąć sanki. Był też bardzo zazdrosny. Moja ciotka miała Reksa. Gdy tylko próbowałem go pogłaskać to, mimo że byli z Reksem w przyjaźni i był od niego nieco mniejszy, natychmiast się na niego rzucał. Był psem honorowym. Nigdy się nie gryzł z mniejszymi psami. Za to z większymi jak najbardziej. Był psem bardzo łagodnym. Miał tylko jednego wroga, jak większość psów  - listonosza.

Burek to pies mityczny, choć jak najbardziej prawdziwy.
To pies legenda.
Pies archetyp.
Łaciaty Burek.

środa, 27 listopada 2013

Jak to ze lnem było

Oprócz ogrodu rodzice mieli kiedyś trochę pola, jakieś pół hektara, kawałek drogi za wsią. Uprawiali tam różne rzeczy, taki płodozmian niemalże, a czasami to był len.
Latem przychodził czas, kiedy trzeba było go zebrać, więc któregoś pięknego dnia zaczynało się rwanie lnu. Wychodziło się na cały dzień, brało się prowiant i picie. Czasem przyjeżdżał ktoś z dalszej rodziny, żeby pomóc; kiedyś, pamiętam, był to cioteczny brat taty Gerhard, na stałe mieszkający w Niemczech, który akurat był w odwiedzinach u swoich sióstr bliźniaczek i brata.

Ale czy na pewno pamiętam?
Nie mogłam mieć więcej niż cztery lata, kiedy zrobiono te zdjęcia.

 Tu mama odpoczywa.


A tu tata, poprawia len na stogu, korzystając z niekonwencjonalnej podpórki:


Nie wiem nawet, czy byłam na lnianym polu, gdy Gerhard robił te zdjęcia, czy może zdjęcia były najpierw, a pamięć ukształtowała się potem, na ich podstawie. Skąd to poczucie słońca i ciepła, ostrej ziemi pomiędzy niewyrwanymi, krótszymi gałązkami, co się wymknęły ludzkim rękom?

Pamiętam za to dużo późniejszy len, gdy miałam lat chyba 15. Wtedy przyjechała Babka Bartoszycka i rwaliśmy wszyscy razem. Prowiant też był.
Pamiętam twarde, lekko giętkie gałązki zakończone małymi torebkami pełnymi ziarenek. Trzeba było złapać kilkanaście na raz - nie za dużo - i pociągnąć; wyrwane przekładało się do drugiej ręki, i ponownie gałązki, aż pod ramieniem miało się wiązkę-snopek, który niosło się do innych mu podobnych i zestawiało tak, aby opierały się o siebie wzajemnie.

Pamiętam, że dojrzały len lekko grzechotał; jak małe, śmieszne grzechotki poruszały się torebki z nasionami.
Pamiętam ich kształt, we wnętrzu dłoni.
Pamiętam, jak pachniały ręce po całym dniu pracy, i jakie były w dotyku.

wtorek, 26 listopada 2013

Siwka

Nie pamiętam czasów bez niej.
Gdy ją poznałam, nie była już młoda.
Nie wiem, jak trafiła do pegeeru.
Miała tam swoją pracę - ciągnęła wózek z bańkami pełnymi mleka. To nie była ciężka praca i pozostawało jej sporo wolnego czasu.
Siwka nie była jednak koniem pociągowym.

Opiekował się nią wujek Czesiek, mąż najmłodszej siostry babci Lisy.
Zakładał Siwce uprząż, siodło, i podsadzał mnie tak, żebym lewą nogę mogła wstawić w strzemię - dalej dawałam sobie radę.

Potem odjeżdżałyśmy, ja i Siwka, tylko we dwie, mała dziewczynka i stara klacz, w pełnym zaufaniu, po drogach, ścieżkach i polach.
Gdzie tylko nam się chciało.


poniedziałek, 25 listopada 2013

Kiedy byłam...

Zainspirowała mnie Anka Wrocławianka konkursem Amisi.
Jaka szkoda, ze nie mam zdjęć z wczesnego dzieciństwa Dzikulka.

Ale i tak sięgnęłam w przeszłość.
Tak było jakieś czterdzieści lat temu.
Zimą.


oraz latem:


piątek, 22 listopada 2013

Ekstrawagantka

Miała dużą siłę przebicia. Dlatego częściowo się przebiła. Nie dało się nie zauważyć.
Miała też skomplikowaną osobowość, łącząc przywiązanie do miejsca, w którym wzrastała, z niekonwencjonalnym sposobem zakorzenienia.
Lubiła stawiać wyzwania mężczyznom, nawet chirurgom.
Wymusiła ostre cięcia oraz szwy.
Ósemka.

Swoją drogą, to ciekawe, na ile interesujących sposobów może boleć szczęka...  

poniedziałek, 18 listopada 2013

Zapach

Może był tylko złudzeniem, gdy późnym wieczorem wychodziłam z z psem na spacer.
A może zwiodła mnie tęsknota, bym podążyła za nieuchwytnym, za zabłąkaną iskrą czasu.

W starej szafie w przedpokoju u rodziców, na samym dnie, ciemne miesiące przesypiał gumowy materac.
Zimą otwierałam skrzypiące drzwi i wąchałam lato.
Pachniało plażą nad jeziorem, piskami dzieci rozpryskujących wodę, śladami stóp na piasku.

niedziela, 17 listopada 2013

jakoś

Sny wodzą mnie po bezdrożach, po pagórkach, gdzie ludzie trwają jak dzikie ziele.
Dokoła piętrzą się sprawy, którymi już zaraz, już jutro zajmę się, ułożę.
Środkiem tego pcham wózek z pracą, trasę znam na pamięć, jak słoń drogę do wody.

czwartek, 14 listopada 2013

Ósemka


Od wczoraj boli mnie pół gardła.
Dziś palpacyjnie stwierdziłam, że to ósemka. Chce się ujawnić tam, gdzie nie bardzo jest miejsce.
Jak przystało na ząbkowanie, jestem marudna.
I uprawiam dwie drzemki dzienne.

W Chinach ósemka to najszczęśliwsza liczba. Oznacza pomyślność.

środa, 13 listopada 2013

Rodzaj samotności

Czasem czuję się jak w nieczynnej hali przylotów i odlotów.
Stłumione echo języków z wczoraj i z jutra.
Próbuję wykroić przestrzeń ruchem dłoni,
gest, smuga ścian, ciało.

wtorek, 12 listopada 2013

Obca cywilizacja

Spiętrzenie robót zmusiło mnie do pracy w "nieco" większym wymiarze niż zazwyczaj.
A tekst miałam oddać rano.
Krótki sen po szesnastu godzinach pracy i w drogę.
Potem odeśpię, bo jak wrócę, dalej będzie rano - jak dla mnie.
Ale
z rozpędu zamieniłam się w niemalże perfekcyjną panią domu.


zwietrzyłam nowe rejony, z nierozpoznanym rytmem.
Za granicą chaosu był kosmos.
Wystraszył
barbarzyńcę, włóczykija słów.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Siła perswazji

- Weź przestań - rzekło.
- Ale wiesz... - próbowałam nieśmiało.
- Wiem wiem. Ale odłóż te kartki i długopis. Weź BMA i chodź na dwór, a ja ci poświecę.
- To miło z twojej strony, ale może ten, no... później?
- Później to JA będę zajęte - powiedziało stanowczo. - po prostu ZAJDĘ. I rosa wyschnie.

A więc wygrzebałam się z robót i podreptałam.


















niedziela, 10 listopada 2013

Ten pierwszy raz

Gdy Starsza miała sześć lat, postanowiła zostać tancerką.
Dlatego zaczęłyśmy udawać się dwa razy w tygodniu do studia baletowego, na zajęcia prowadzone popołudniami w salach Państwowej Szkoły Baletowej.

A wtedy...

Młodsza jeździła z nami i przez pierwszy rok jakoś organizowałyśmy sobie czas, gdy starsza miała swoje lekcje.
W kolejnym roku jednak moje młodsze dziecko, skończywszy właśnie cztery lata, uznało, ze przecież też może sobie potańczyć. Grupa odpowiednia do wieku oczywiście się znalazła, terminy nie zawsze się zgadzały, więc jeździłyśmy trzy razy w tygodniu.

Było fajnie - a dwa lata później...

W Teatrze na Woli zaczęto przygotowania do nowej produkcji. Były to Treny Kochanowskiego.
W koncepcji reżysera, Edwarda Wojtaszka, Urszulki miały być trzy: sześcioletnia, dziesięcioletnia i dorosła.
A po cóż?
A żeby pokazać, jak bolejący ojciec WYOBRAŻA sobie swoją córeczkę, jaka byłaby, jak by rosła, bawiła się, tańczyła.
Oprócz dorosłej tancerki potrzebne mu były jeszcze dwie dziewczynki - długowłose, uzdolnione tanecznie. Dziesięciolatkę znalazł, a po pomoc w poszukiwaniu mniejszej zwrócił się do nauczycielki w Studiu, a ta zaproponowała... moją Młodszą.
Miała grać marzenie.

I tak zaczął się długi proces przygotowań i prób.
Potem premiera i - owszem - piękny bankiet.
To był niezwykły spektakl, muzyczno-taneczno-słowny.
Zaczynał się od...  wyjścia na scenę mojego dziecka.
W całym spektaklu Młodsza była na scenie sporo, miała kilka skomplikowanych układów ruchowych, a ja drżałam, żeby się tylko nie pomyliła.
Na koniec zorientowałam się, że nie mogę otworzyć dłoni, ponieważ cały czas trzymałam zaciśnięte kciuki.

To Młodsza  zahartowała mnie jako siedzącą na widowni, płaczącą ze wzruszenia matkę.

Przedstawienie grano cały następny rok, a ja prawie za każdym razem siedziałam na widowni. Jakieś trzydzieści razy. Nigdy mi się nie znudziło.

Jestem dumna

Myślałam, że już jestem na to odporna.

Gdy Starsza pierwszy raz występowała w prawdziwym teatrze, miała lat 11, a był to od razu Teatr Wielki.
Miała fajną taneczną rólkę w operze dla dzieci Pan Marimba. Grano to potem pewnie jeszcze z pięć lat i Ania prawie za każdym razem w tym tańczyła, przechodząc do ról odpowiednich do wzrostu i zaawansowania w szkole baletowej.
Ten pierwszy raz to było ogromne przeżycie.

Potem miała wypadek, operację kolana w wieku 15 lat, po czym odeszła z baletówki. Po rehabilitacji uczyła się tańczyć dalej, w różnych miejscach oraz w czasie różnych warsztatów - ile tylko się dało.

Pamiętam pierwszy poważny casting - trudny, wieloetapowy, do Akademii Pana Kleksa w teatrze Roma. Miała wtedy 17 lat. Dostała się. Wtedy też była uroczysta premiera. I wielkie wzruszenie.
Potem były spektakle w Rampie i w Imce. Po drodze trzy sezony serialu Tancerze. Wyjazd z trzyosobowym spektaklem do Chin i na festiwal do Giesen w Niemczech.
I jeszcze pewien wyjątkowy spektakl w Siedlcach w choreografii Thiery'ego Vergera.
Sporo.

I teraz.
Patrzyłam na moje dziecko tańczące na scenie, na moją małą cudowną dziewczynkę, na tego tytana pracy, siły i uporu.

I łzy, łzy wzruszenia jak grochy spływały mi po policzkach.

sobota, 9 listopada 2013

Zorro

- Okrążyć dom!!! - padł rozkaz.
- Ja sam? - zdumiał się sierżant Garcia...

Ten dialog zapadł mi w pamięć w latach wczesnodziecięcych, kształtując przy okazji upodobanie do absurdalnego humoru.

Teraz zaś....
Od sierpnia trwały próby. Od paru dni spektakle przedpremierowe.
A dziś w Teatrze Komedia wielka premiera. Z bankietem.
A w przedstawieniu moja Starsza.

Zamierzamy więc udać się do teatru.

piątek, 8 listopada 2013

Otóż

Wiecie jak reaguje hipochondryk na wieść od weterynarza, że wszystkie wyniki kotki są w normie?
Otóż po chwilowym zadowoleniu myśli: A może pomylili próbki?
A potem patrzy na kotkę.
Czy przypadkiem krzywo nie mrugnęła.

Czasem chciałabym wyjechać gdzieś daleko
zostawiając za sobą większą część Ani M.

czwartek, 7 listopada 2013

Dzień

Praca, praca, praca.
Spotkałam się też ze Starszą i Nolą.
I w wydawnictwach byłam.
Potem przyszedł weterynarz i pobrał kotce krew.
Zdenerwowało ją to.
A jak ją - to i mnie.
Ale jej przeszło.

Lu patrzy mi w oczy i mówi: daj coś smacznego.

Jeszcze trochę popracuję.

środa, 6 listopada 2013

Dzień Futrzaka

Z okazji dziesiątych urodzin córeczki,
drogiemu Futrzakowi
uściski.

                                   zdjęcie: Caters News Agency          

wtorek, 5 listopada 2013

Świat

Tak mi smutno z powodu kotków Anki.
Tak bym chciała, aby Kropeczce się udało.
I aby Ani-Gosi nie było tak smutno.
Internet.
Prawdziwe Życia. Prawdziwy Świat.

poniedziałek, 4 listopada 2013

niedziela, 3 listopada 2013

Raport z Malinkowa

Dziś pisze Tata:

Kochana Aniu. 
Nasza Malinka otrzymała nowy domek. Jest to wprawdzie budowla wzniesiona z dwóch kartonów: po tyrolskiej i mlekołakach, ale Malinka i tak jest bardzo zadowolona. Buszuje po obu kondygnacjach, a czasami jest na obu równocześnie.






Zdjęcia: tata

piątek, 1 listopada 2013

Fotografia

Latem, chyba w 1935 roku, brat babci, Gustaw ożenił się z Lene.
Fotograf zebrał rodziny młodych, ustawił na tle ceglanego domu, po prawej widać okno.
Są tu wszyscy.
Także rodzice babci Lisy oraz dwanaścioro jej rodzeństwa.


Najstarszy, urodzony w 1906 roku Fritz, potem Gustaw, Lene, Anna, August, Johanna, Karl, Lisa, Heinz, Ernst,  Gertrude, Erich, Greta - urodzona w 1927.
Karl, Heinz i Ernst zginęli w czasie wojny.
Johanna umarła przy porodzie, razem z dzieckiem.
Pięćdziesiąt lat później pochowano obok niej jej matkę, Marię.
Mąż Marii, mój pradziadek, umarł w czasie tzw. wielkiej ucieczki ku Zatoce. Nie było czasu szukać cmentarza.
- Gdybym jeszcze raz przeszła tę drogę - mówi Lisa - znalazłabym to miejsce.