wtorek, 23 czerwca 2015

W ciągłym ruchu

Na spektakle współczesnego teatru tańca muszę chodzić lekko głodna.
Bo oglądam je oczami, ale odbieram całym ciałem niemal, a zwłaszcza brzuchem. Czuję wtedy, jak myśli moje ciało. Myślą moje komórki.
Myślenie mitochondrialne?
Wczoraj byłam na spektaklu Lupi  Art. Garage, tancerzy, którzy na festiwal Zawirowania przyjechali z Włoch.

W przestrzeni okolonej kręgiem usypanym z brązowego piasku skulone ciało. Światło wydobywa jego napięte mięśnie i zarys kręgosłupa. Drugi tancerz podchodzi z latarką i oświetla z góry leżącego - ten zaś zaś, jakby budzi się i zaczyna przemieszczać się po scenie ruchem wijącym, czasem konwulsyjnym. Kojarzy się to z przesłuchaniem, gdy lampa świeci w człowieka, aby wydobyć zeznania. Tu też chyba coś ma zostać wydobyte, ale nie wiemy co, a ten drugi, z latarką też chyba nie wie. Bada przestrzeń, bada Innego, który jakby właśnie się rodził, i dla obserwatora, i dla siebie, i dla nas. Wygięty w strunę kręgosłup i klatka żeber  wyglądają chwilami jak delikatne kości ptaka lęgnącego się ze skorupy jaja.
Potem już zaczyna się taniec dwojga - dwojga Innych, który jest cały wzajemnym badaniem się, przymierzaniem, rozpoznawaniem. Przylgnięciem i odsuwaniem się, czułością i agresją, współpracą i walką. Partie choreografii, w których tancerze są blisko siebie, zawierzają swoim ciałom, są drogą do odkrycia, jak bardzo możemy oprzeć się na drugim człowieku, na ile wolno nam zaryzykować. Ciała - wzajemnie podtrzymywane, w ciągłym ruchu, który jest życiem. Odpowiedzialność? Czy przeczucie świadomości, że jesteśmy zależni? Moment synchronii, gdy dwa obce sobie i jednocześnie bliskie ramiona wchodzą w plamę światła, robi niezwykłe wrażenie. Jak to jest, być tak blisko, w takiej symetrii? Zastygamy na chwilę, patrzymy, czekamy.
Potem próby rozpaczliwej czułości, gdy z skok z rozpędu kończy się dziecięcym wręcz przylgnięciem do ciała drugiego człowieka. Badanie granic relacji. Gdzie Ja się kończę, gdzie Ty się zaczynasz. Ile uniosę, ile uniesiesz?
Interludium: obok postaci tancerzy zaczynają grać ich cienie. Na ścianie pojawiają się kontury "lupi" - wilków, co podkreślone jest sugestywną muzyką. Ruch tancerzy przekłada się na ruch cieni, wyolbrzymiony, hipersymboliczny.
Potem wracamy do ciała.
Tancerze burzą granicę, rozsypują linię z piasku, tarzają się w nim. Granica nie jest już czymś zewnętrznym, przenosi się do wewnątrz. Już nie wiemy na pewno, kto z kim walczy, kto z kim tańczy. Gdy leżący przyjmuje pomocną dłoń i podnosi się, przez dłuższy czas nie może się od niej uwolnić, szarpie się z nią. To dość czytelna metafora.
Taniec-walka, taniec-czułość, taniec-poznawanie. Siebie i Innego. Bez wyrazistej konkluzji, nieskończony.

                           

4 komentarze:

  1. Musiało być niezwykłe przedstawienie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiele jest niezwykłych spektakli we współczesnym teatrze tańca. Czasem bardziej przypominają coś, co można by nazwać sztuką ciała. To szczególna dziedzina sztuki, bo działa właściwie na wszystkie zmysły.

      Usuń
  2. jak ty to wspaniale opisujesz!

    OdpowiedzUsuń