czwartek, 24 grudnia 2020

Próbuję

Próbuję pisać i nic z tego nie wychodzi.

Życie dzieje się. Wydaję książki, pracuję.

Tradycyjnie o tej porze życzy się ludziom wesołych świąt i innych rzeczy, więc życzę Wam - głównie zdrowia i spokoju, i żeby realizowały się plany i marzenia.

Świąt nie obchodzę, choć jeszcze pozostał we mnie kulturowo-obyczajowy impuls, że powinnam. Rozumiem też psychologiczną potrzebę przerwy, rytualnego odnowienia sił, ale czegoś mi widocznie brak, bo nie umiem wydobyć z siebie energii do takich działań. Kiedy pozostawałam w małżeństwie, zbliżające się święta zawsze zaciskały wielką ciemną łapę na moim sercu. Jeszcze teraz robi mi się zimno na myśl o domowej presji, żeby sprzątać, kupować, gotować i piec, wejść w tę machinę czynności, których nie umiałam ogarnąć i zawsze wszystko robiłam źle. Teraz nie muszę tego robić.

Nie mam choinki ani gałązek, bo dusiłby mnie zapach terpenów z drzewa iglastego. Taki zapach jest do wytrzymania w lesie, ale nie w domu. 

Upiekę ciasto czekoladowe z gruszkami i sernik, bo przyjdzie młodsza córka z chłopakiem.

I tak to.

środa, 21 października 2020

Wesprzyjcie, jeśli uznacie, że warto

Jakoś tak w kwietniu wpadł mi w oko wiersz. Na stronie Laboratorium Empatii opublikował go Janusz Radwański, poeta i tłumacz. Był to wiersz ukraińskiego poety Ołeksija Czupy, urodzonego i wychowanego w Donbasie, w regionie objętym wojną roku 2014. Mówił o tym, co dzieje się, gdy nagle tracimy zakorzenienie w miejscu, które było naszym domem.

Pomyślałam wtedy, że trzeba coś zrobić. Akurat dużo było w mediach o obozie Moria w Grecji, o dzieciach tam. Zaczęła się już epidemia i wszystkie oczy zwróciły się na nią, zaczęliśmy się też bać o siebie i bliskich. Ale przecież obozy dla uchodźców nie zniknęły w magiczny sposób, a ich problemy jeszcze się w tym czasie pogłębiły. 

Zaproponowałam Januszowi i Ołeksijowi, że wydam książkę, wybór wierszy Ołeksija. I że będzie to projekt charytatywny. Jako beneficjenta wybraliśmy wspólnie inicjatywę Dom Otwarty, zajmującą się pomocą dla uchodźców w Polsce. 

Swoją pomoc zaoferowały Julia Burek-Wolska, która zrobiła za darmo projekt okładki, oraz Iwonna Kowalska z firmy Logoscript, która zrobiła skład książki. Koszt druku nakładu jest moim wkładem w akcję.




Projekt jest taki, że wszystkie pieniądze uzyskane ze sprzedaży do końca 2020 roku zostaną przekazane dla stowarzyszenia Dom Otwarty. Założyłam specjalne konto. Książka kosztuje 20 zł i całe 20 zł zostanie przekazane. do ceny doliczyć trzeba 5 zł za przesyłkę.

Jeśli ktoś by chciał włączyć się w akcję i kupić książkę, to szczegóły dotyczące sposobu kupienia książki są tutaj.

Na razie zainteresowanie jest niewielkie.

A to jest wiersz, który mnie zatrzymał:

Najpierw skończyły się chusteczki.

Mokre, suche też.

Jeszcze na blokpostach,

nie zdążyła tak naprawdę wyjechać spod ostrzału.

Wycierała nimi łzy i słony pot.

Taki był upał.

Tak było strasznie.

Potem – skończyły się pieniądze.

Dobrze, że szybko zdążyła znaleźć robotę

i jakieś mieszkanie.

Nakupiła makaronu na cały rok.

Potem zaczęły zużywać się kupione w domu rzeczy

gubili się przyjaciele i koledzy.
Na twoje dwudzieste siódme urodziny zebrało się

piętnaście osób – młodych i pewnych siebie.

Na trzydzieste – ledwie zeszło się troje

postarzałych i zmęczonych.

Potem zaczęła padać elektronika wywieziona z domu.

Zdechł telefon – została bez wszystkich numerów.

Zdechła empetrójka – i jakby ogłuchła.

Zdechł notebook – poszły wszystkie zdjęcia i filmy.

Pół roku bez normalnego internetu –

zaczęła zapominać.

Myliły jej się imiona i twarze.

Dobrze, że siebie poznawała,

tak przynajmniej myślała.

Potem umarł kot.

Żałowała, że nie zdążyła go pochować

koło swojego domu w rodzinnym mieście,

tam, gdzie go znalazła.

Z czasem

nie zostało co nic

co wzięłaś ze sobą,

kiedy wyjeżdżałaś.

Rzeczy - zużyły się

gadżety - zdechły

kot - umarł,

przyjaciele- przestali być przyjaciółmi

książki – rozdane albo pogubione
podczas kilku przeprowadzek.

Pamięć – i ona padła.

Zostało tylko ciało.

Twoje ciało pamięta wszystko.
O, to ślad po nożu,

pocięli na antywojennej demonstracji.

O, to wytatuowane na obojczyku słowo „światło”

na pamiątkę po lecie pod okupacją.

O, to długa blizna na nodze,

odłamek rakiety cię drasnął.

I pieścisz, pieścisz te znaki,

mając nadzieję, że skóra się przetrze

i światło duszy zostawi ten kostium,

przesiąknięty goryczą i swądem pożarów

żeby szukać nowego. 


sobota, 15 sierpnia 2020

Szczur i ja

 

Dziś minęło 16 lat od śmierci Helmuta.

Na fb napisałam notkę i przeklejam ją tutaj.


Na zdjęciu jest Helmut, mój szczur. Umarł 15 sierpnia 16 lat temu. Noc była już bardzo ciężka. Wcześniej wydawało się, że dochodzi do siebie po operacji, wycięciu guza nowotworowego. Ale potem zaczęły się objawy zapalenia płuc, niereagującego na antybiotyki. Ogrzewałam, tuliłam, poiłam. Jednak oddychał coraz ciężej. Z samego rana, w świąteczną niedzielę zabrałam go ponownie do kliniki, tam lekarz powiedział, że to raczej przerzuty i że on umiera. Musiałam podjąć decyzję, że nie pozwolę mu się udusić. Pamiętam, że chodziłam po korytarzu, nosząc go na poduszce z termoforem, zanim weszłam z nim do gabinetu. Do domu wróciłam jak automat i długo nie mogłam psychicznie dojść do siebie.

Ale pamiętam też poprzednie dwa i pół roku z nim. Kiedy on mnie uczył, a ja uczyłam się rozumieć. Że wzajemnie wydostajemy się na niepodległość. Że przez te lata stawaliśmy się dla siebie, wyłanialiśmy z niezróżnicowanej masy "przedstawicieli obcego gatunku", z kulturowo obciążonego schematyzmu myślenia o Innym. Bo szczur jest stygmatyzowany na różne sposoby i na różnych poziomach, realnym i symbolicznym, całkowicie odarty przez nas z podmiotowości, i nie ma nawet szans na osobiste umieranie - jest poddawany deratyzacji, jest brudem, chorobą. Symboliczny poziom przemocy każe mu zaś być obrazem wstrętnego zła.
Nie wiem, nie mogę wiedzieć, jakie procesy stygmatyzujące zachodzą po drugiej stronie relacji, ale wyrosłam już z homo sapiens jako korony stworzenia i wiem, że nic nie wiemy o swoistej dla każdego gatunku doskonałości. Nie znamy kategorii, którymi operuje mózg szczura, delfina czy rozbudowany układ nerwowy ośmiornicy, czy nawet (a w zasadzie dlaczego nawet?) system operacyjny społeczności owadzich, mas bakteryjnych, jeszcze czegoś/kogoś, kogo nasz system nie klasyfikuje albo i nie postrzega. Dlatego nie wiem, jak Helmut postrzegał mnie, kim dla niego byłam. Ale nie jestem na tyle zadufana, by zakładać, że w kontakcie ze mną kierował się tylko instynktem czy mechanizmami adaptacyjnymi. Był kimś spoza systemu, mojego systemu operacyjnego. Nie umiemy opisywać takiego świata, możemy tylko relacjonować to, co nam się wydaje, bo operujemy wewnątrz naszego systemu. Możemy też próbować wyostrzac świadomość tej sytuacji. Tak, to jest trochę jak dotarcie do końca świata, gdzie natrafiamy na ścianę; ale gdy się jej dobrze przyjrzymy, możemy zobaczyć miękkie, elastyczne miejsca. Możemy je badać, popychać, a czasem kopać, uderzać głową z rozbiegu i wtedy przesuwamy trochę tę elastyczną powłokę. Nie rozerwiemy jej, ale możemy ją trochę przesunąć, uwypuklić w obcą przestrzeń. Ta powłoka, nieprzezroczysta błona, odbije nas, odrzuci, może z siłą równą naszej sile nacisku, ale cały ten akt, tę próbę, możemy próbować zapamiętać, pozwolić, żeby zmieniła nas, trochę.
Dziękuję, kochany Helmucie, że byłeś ze mną, że próbowałeś, że pozwoliłeś mi próbować.

czwartek, 25 czerwca 2020

Mrówki

Mrówki przyszły. Chyba od kwiatków. Bo tam je widuję, ale w domu też. Staram się nie zostawiać nawet śladów po rzeczach spożywczych, cukierniczka w lodówce, koło okna stworzyłam zasieki z roztworu wody z solą (sok z cytryny nie za bardzo działał), żeby je zniechęcić, bo mam dość zabijania.




Hodują sobie mszyce na stokrotce. Pelargonii chyba nie lubią.

czwartek, 18 czerwca 2020

Chciałabym

chciałabym mieć strych, a na nim mnóstwo starych doniczek, różnych kształtów i rozmiarów. móc je pomalować na jaskrawe kolory, w dziwne wzorki i polakierować. chciałabym mieć chłodną piwnicę, w której mogłabym przechowywać bulwy jaskrów, kiedy przekwitną, aby móc je posadzić do doniczek kolejną wiosną. chciałabym mieć dużego kota, który cieszyłby się tym, że nie musi nigdzie daleko chodzić i może siedzieć przy mnie. chciałabym mieć starą szafę z drewna, która pachnie tylko starą szafą z drewna. chciałabym móc wszystko wąchać bez bólu i strachu.

Piękną rzecz dostałam od Olgi. Taką, którą można się sycić, patrząc.





czwartek, 11 czerwca 2020

Przegląd

No więc kwiaty dają wytchnienie. Siadam na chwilę i patrzę. Te, które sama wychowałam, zaczynają kwitnąć i chyba uwolniły jakiś gen albo właśnie jakiś wygasiły, bo niektóre są bladoróżowe, a rośliny macierzyste takie nie były.
Poza tym ledwo się wyrabiam z pracą, co pewnie można uznać za pozytywną wiadomość. Przez to wchodzę jednak w dziwny rytm, dwa dni przy komputerze od rana do późnej nocy, trzeciego dnia praca z przerwami i snucie się z wyrzutami sumienia. Oraz niepokój, że przecież zaraz wszystko się zawali. Myśli niespokojne, że mogłabym coś inaczej, może bardziej twórczo, a potem zaraz, że to może dobrze, że nie mam czasu, bo może by się okazało, że jednak nie umiem, nie nadaję się. Że to i tak zaraz się okaże. Że nie ma mnie w sobie, że "ja" to jakieś złudzenie.
Mam czasem wrażenie, że coraz trudniej mi się myśli.
A wczoraj zastanawiałam się serio, czy długi weekend rozciąga się na poniedziałek, bo przecież 15 sierpnia święto. Dzień, tydzień czy miesiąc, czas płynie do przodu, zawraca czy się okręca - zrobił się dziwnie nielinearny.
A za oknem mam wieczny kinderbal - akustyka zbudowanych naprzeciwko siebie domów jest taka, że słychać wszystko. Mieszkańcy parterów prowadzą życie w ogródkach i chyba wszyscy mają dużo dzieci. Bawią się, jedzą, krzyczą na psy, przywołują się wzajemnie, prowadzą rozmowy biznesowe. Dziś rano poznałam w szczegółach plan czyjegoś wesela, bo facet z ogródka ma firmę zajmującą się organizowaniem imprez. Jak twierdzi, jest znany na rynku, no, nie dziwię się.
Kiedy dzwoni telefon, nie jestem pewna, czy to do mnie, czy do któregoś z sąsiadów. Czasem nawet dość wyraźnie słyszę ich rozmówców...
Tak, ja wiem, że mam nadwrażliwość węchową i słuchową, ale chyba akustyka robi swoje. W każdym razie stale słyszę cudze życia wokół mnie, z ich różnorodnością i rytmem, planami i emocjami. To trochę przeszkadza mi w pracy, zwłaszcza gdy rozbawione dzieci głośno piszczą. Ale gdybym nagle znalazła się w ciszy? Jak by było?
Teraz obrazki.




























niedziela, 31 maja 2020

czytam na głos

Tu można posłuchać, jak czytam kilka wierszy z nowej książki. Niezwykły film zrobiła artystka Karolla Zielińska.



sobota, 30 maja 2020

Nowa

To moja nowa książka. Wsobne maszynki. Poetyckie miniatury, do których zilustrowania użyłam rysunków Grzegorza Wróblewskiego i ich fragmentów. Okładka na papierze, który wybrałam. Taki obiekt eksperymentalny. Wydawcą jest Stowarzyszenie Pisarzy Polskich i Dom Literatury w Łodzi.
Połowa nakładu jest u mnie, więc jeśli ktoś chciałby kupić ode mnie, z dedykacją, to można.
I trochę zdjęć.












środa, 20 maja 2020

wydaję...

...kolejne książki. Te dwie już są:



Odbyły się nawet wieczory autorskie, oczywiście online. Na platformie Zoom - zależało mi bowiem, żeby to nie były transmisje, tylko żeby wszyscy byli razem (choć każdy u siebie) i mogli brać udział, zadając pytania. Na początku myślałam, że nie ogarnę, ale udało się. Pomaga mi bardzo młodsze dziecko Matylda, jako dobry techniczny duch mojego wydawnictwa. To było nowe doświadczenie dla wszystkich, ale chyba było fajnie, uczestniczyło ponad dwadzieścia osób za każdym razem.

Kolejne książki są w drukarni. Jedna to kolejna z serii Tangere:


Spotkanie też będzie, 25 maja w poniedziałek o 20.00. Może wpadniecie? Jeśli macie ochotę - podaję namiary, link i hasła na wszelki wypadek (czasem Zoom żąda)
https://us02web.zoom.us/j/88982231557?pwd=SUsyUkJTUTlWcDRIenM1bTZxREpzZz09

Meeting ID: 889 8223 1557
Password: 953667

Druga książka to szczególna rzecz - wznowienie tłumaczenia książki Johannesa Bobrowskiego "Młyn Lewina". Kiedyś, dawno, wywarło na mnie ogromne wrażenie. Piękna książka.


Bawiłam się przy tym z radością - realizowałam pomysły okładkowe, które pięknie dopracowała Julia Burek. Rysunek koła znalazłam w samouczku technicznym "Koła i turbiny wodne" z 1922 roku. Biały papier okładki jest fakturowany, specjalnie wybrany. Na końcu książki jest moje posłowie, są dodane moje przypisy i poprawki.
Tu też będzie spotkanie, 26 maja, we wtorek, tym razem 0 19.00. Będziemy rozmawiać o książce z Leszkiem Szarugą, którego rodzice - Witold Wirpsza i Maria Kurecka - przetłumaczyli tę powieść.
Oto namiary:
Będzie mi miło, jeśli ktoś z moich czytelników zjawi się za pośrednictwem internetu w moim domu, żeby posłuchać, jak rozmawiamy.

Jeszcze jedna książka.
Tym razem całkiem moja, szykuje się za pośrednictwem Domu Literatury w Łodzi. Choć tu jestem autorką, a nie wydawczynią, to książka jest bardzo autorska. Wymyśliłam sobie wszystkie szczegóły. Grzegorz Wróblewski zaproponował mi swoje ilustracje - mogłam ich użyć tak, jak chciałam. Uwolniłam więc wyobraźnię i... cięłam wydruki ilustracji. Potem to komponowałam z tekstem, skanowałam. Niektóre ilustracje, umieszczone w całości, dominują całe strony. Na okładce też są elementy ilustracji Grzegorza Wróblewskiego.
Oczywiście nic bym sama nie zrobiła - KTOŚ przygotował to dla mnie, przełożył na język pdf-a. Opracował typograficznie (ta piękna czcionka!), służył pomysłami (np. na "negatywowe" odwrocie okładki!), napracował się i w dodatku chce zostać anonimowy. Tą drogą też wysyłam w jego stronę ogromne dzięki!
Tu poglądowa okładka - choć nie będzie dokładnie taka, bo druk będzie robiony na gotowym lekko fakturowanym srebrnym papierze.


To już niedługo.

A poza tym dużo pracuję, choć wymaga to wysiłku bardziej niż zwykle, więcej mam stanów depresyjnych, poczucia pustki. Choć przecież kontaktuję się z ludźmi, wychodzę - do sklepu, na pocztę. Oraz piekę - chleby, bułeczki, ciasta. Ostatnio nawet prawie zrobiłam tartę cytrynową z... solą. Zorientowałam się w ostatniej chwili, bo spróbowałam masy cytrynowej. Było w niej trzy czwarte szklanki soli. Cóż. Miałam jeszcze składniki i szybko zrobiłam masę kakaową. Cytryn już nie miałam.

Dużo pozytywnej energii dała mi odpowiedź ludzi na mój apel o kupowanie książek w moim wydawnictwie - bo sprzedaż w hurtowni w obecnej sytuacji prawie zanikła, a ja nie korzystam prawie z dofinansowań, wydawnictwo zawsze przynosiło finansowe straty, a teraz stanęłam przed widmem, że po prostu pochłonie wszystkie pieniądze, które zarobię, pracując jako redaktor dla innych instytucji. Napisałam na fb apel i reakcja była bardzo pozytywna, kilkadziesiąt osób kupiło książki. Cała paczka pojechała zaś do... biblioteki aresztu śledczego w Katowicach! Ludzie udostępniali mój apel, pisali też do mnie tak pozytywnie, że byłam naprawdę wzruszona.

I jeszcze: wypromowałam moich magistrantów - wszystkich. Ostatnie trzy egzaminy magisterskie odbyły się oczywiście online. Jako pierwsze takie na uczelni. Tym sposobem zakończyłam też pewien etap. Jeszcze tylko do 31 maja pozostaję pracownikiem uczelni. To była ważna sprawa w moim życiu.

No - to takie podsumowanie miesiąca. Może jeszcze ktoś mnie czyta, mimo, że ja prawie nie pisze?