środa, 21 października 2020

Wesprzyjcie, jeśli uznacie, że warto

Jakoś tak w kwietniu wpadł mi w oko wiersz. Na stronie Laboratorium Empatii opublikował go Janusz Radwański, poeta i tłumacz. Był to wiersz ukraińskiego poety Ołeksija Czupy, urodzonego i wychowanego w Donbasie, w regionie objętym wojną roku 2014. Mówił o tym, co dzieje się, gdy nagle tracimy zakorzenienie w miejscu, które było naszym domem.

Pomyślałam wtedy, że trzeba coś zrobić. Akurat dużo było w mediach o obozie Moria w Grecji, o dzieciach tam. Zaczęła się już epidemia i wszystkie oczy zwróciły się na nią, zaczęliśmy się też bać o siebie i bliskich. Ale przecież obozy dla uchodźców nie zniknęły w magiczny sposób, a ich problemy jeszcze się w tym czasie pogłębiły. 

Zaproponowałam Januszowi i Ołeksijowi, że wydam książkę, wybór wierszy Ołeksija. I że będzie to projekt charytatywny. Jako beneficjenta wybraliśmy wspólnie inicjatywę Dom Otwarty, zajmującą się pomocą dla uchodźców w Polsce. 

Swoją pomoc zaoferowały Julia Burek-Wolska, która zrobiła za darmo projekt okładki, oraz Iwonna Kowalska z firmy Logoscript, która zrobiła skład książki. Koszt druku nakładu jest moim wkładem w akcję.




Projekt jest taki, że wszystkie pieniądze uzyskane ze sprzedaży do końca 2020 roku zostaną przekazane dla stowarzyszenia Dom Otwarty. Założyłam specjalne konto. Książka kosztuje 20 zł i całe 20 zł zostanie przekazane. do ceny doliczyć trzeba 5 zł za przesyłkę.

Jeśli ktoś by chciał włączyć się w akcję i kupić książkę, to szczegóły dotyczące sposobu kupienia książki są tutaj.

Na razie zainteresowanie jest niewielkie.

A to jest wiersz, który mnie zatrzymał:

Najpierw skończyły się chusteczki.

Mokre, suche też.

Jeszcze na blokpostach,

nie zdążyła tak naprawdę wyjechać spod ostrzału.

Wycierała nimi łzy i słony pot.

Taki był upał.

Tak było strasznie.

Potem – skończyły się pieniądze.

Dobrze, że szybko zdążyła znaleźć robotę

i jakieś mieszkanie.

Nakupiła makaronu na cały rok.

Potem zaczęły zużywać się kupione w domu rzeczy

gubili się przyjaciele i koledzy.
Na twoje dwudzieste siódme urodziny zebrało się

piętnaście osób – młodych i pewnych siebie.

Na trzydzieste – ledwie zeszło się troje

postarzałych i zmęczonych.

Potem zaczęła padać elektronika wywieziona z domu.

Zdechł telefon – została bez wszystkich numerów.

Zdechła empetrójka – i jakby ogłuchła.

Zdechł notebook – poszły wszystkie zdjęcia i filmy.

Pół roku bez normalnego internetu –

zaczęła zapominać.

Myliły jej się imiona i twarze.

Dobrze, że siebie poznawała,

tak przynajmniej myślała.

Potem umarł kot.

Żałowała, że nie zdążyła go pochować

koło swojego domu w rodzinnym mieście,

tam, gdzie go znalazła.

Z czasem

nie zostało co nic

co wzięłaś ze sobą,

kiedy wyjeżdżałaś.

Rzeczy - zużyły się

gadżety - zdechły

kot - umarł,

przyjaciele- przestali być przyjaciółmi

książki – rozdane albo pogubione
podczas kilku przeprowadzek.

Pamięć – i ona padła.

Zostało tylko ciało.

Twoje ciało pamięta wszystko.
O, to ślad po nożu,

pocięli na antywojennej demonstracji.

O, to wytatuowane na obojczyku słowo „światło”

na pamiątkę po lecie pod okupacją.

O, to długa blizna na nodze,

odłamek rakiety cię drasnął.

I pieścisz, pieścisz te znaki,

mając nadzieję, że skóra się przetrze

i światło duszy zostawi ten kostium,

przesiąknięty goryczą i swądem pożarów

żeby szukać nowego.