piątek, 10 grudnia 2021

Już jest

 Nowa książka dla dzieci, przetłumaczona z litewskiego.



Jak zawsze do ostatniej chwili denerwowałam się, czy wszystko będzie ok. Ja się chyba nie nadaję do tak stresującej roboty ;) Ale wyszło w końcu dobrze. Nawet kurier wniósł paczki na górę, nie zostałam z paletą na parterze, jak przy poprzedniej książce dla dzieci (musiałam wtedy władować 33 paczki do windy, z windy przed windę, sprzed windy do przed drzwi, a sprzed drzwi do mieszkania. A ciężka paleta jeszcze trzy dni straszyła na parterze. Teraz to był luz :) )

Kilka dziewczyn deklarowało, że chcą kupić, dlatego wstawiam.

Tu jeszcze kilka rozkładówek




Bardzo podobają mi się ilustracje - Vanda padimanskaite dostała za nie przyznawaną w Portugalii nagrodę ILUSTRARTE. 

Fajne jest w historyjkach, że stanowią rodzaj punktu poruszenia dla dziecięcej wyobraźni.  

wtorek, 30 listopada 2021

Rozmoczy się wszystko, rozpłynie?

 

Należy okryć róże. Czekałam do ostatniej chwili, przeczuwając, że taka złożona operacja wyłoni na balkonowy widok wrodzoną slapstikowość moich codziennych i niecodziennych zatrudnień (przycięłam sobie kiedyś głowę ciężkimi drzwiami w Teatrze na Woli, sama nie wiem, jak; ślady nosiłam jakiś czas, mniej spektakularnych akcji nie zliczę). No więc róże. Swego czasu obejrzałam filmiki instruktażowe i przeczytałam parę opisów – wybrałam taką wersję, która wydała mi się wykonalna na balkonie. Styropian, kartony, materiały izolacyjne gromadziłam od jakiegoś czasu.

Jako że w ostatnich tygodniach, miesiącach nawet, zanurzona jestem w pracy jak maszyna nadążna w pogoni za Arrhodesem, to zanim zrobię sobie pierwsza przerwę, to już zmierzcha, a potem to już jest trzeciaaa w nocy, a zanim się zbiorę do zasypiania, jest znowu rano – fakt, że tak czy siak ciemno. Uparłam się zatem jakoś przedwczoraj, złapać chwilę jasności.

Więc najpierw – ustawić ciężkie donice na podkładkach ze styropianu. Najlepiej żeby to były płaskie kawałki. Nie – najpierw znajdujmy nóż do papieru. No to chociaż nożyczki. No to chociaż takie do paznokci. Ostatecznie może być nożyk kuchenny z piłą. Właściwie to dlaczego nie można by wyrównać styropianu, odrywając nierówności palcami, wyskubując paznokciami (zębami – jednak nie!).  Dlaczego w trakcie operacji skubania pokrywam się cała małymi białymi kuleczkami, które widać zaopatrzone są jakiś elektryczny potencjał (i wyczuwają go we mnie), bo nie chcą się odkleić? Ale to nieistotne, doniczki stoją w końcu na podkładkach, tylko jedna niebezpiecznie się przechyla.

Potem kartony. Oczywiście, zanim wdrożę sekwencję czynności, jakiś czas obracam się, potykam, zaglądam, napoczynam jakiś ruch i zawracam. Dlatego w końcu znajduję nóż do papieru – leży wciśnięty między drzwi szafy przesuwnej w przedpokoju i stos paczek z „Czynnościami i rytuałami” (jedna z niedawno wydanych książek). Mogę ciąć, tnę, bez ofiar. Obstawiam donice murem obronnym z papieru, który nie chce stać, przewraca się, na zmianę, jak jedno schwytam, drugie ucieka. Staram się obwieść wszystko sznurkiem i zawiązać (sznurek opada). Znajduję taśmę klejącą i lepię. Oblepiam.

Za którymś oderwaniem kawałka tracę początek (taśmy). I potem już nie mogę znaleźć. Skubię taśmę paznokciami, ale ona, skubana, jednolicie gładka. Zdesperowana skubię mocniej, aż uzyskuję złudzenie NOWEGO POCZĄTKU. Niestety, za każdym razem to tylko klinik, włókienko, ukosik, ścieżeczka w nicość. Takim wąsikiem też można coś przykleić, więc robię miejscowe przylepki sznurka do kartonu, żeby nie obwisał. Potem nacinam taśmę nożykiem, ostre cięcie, głębsze, odcięcie od tych wszystkich nieśmiałych prób, które były tylko powielaniem starych schematów – teraz już musi się udać. Siedzę potem i przez pół godziny obrywam kolejne, tak dobrze zapowiadające się solidne FRAGMENTY. Kiedy już, wysławszy w przestrzeń mnóstwo złych słów, opadam mentalnie, kiedy już taśma zaczęła straszyć smutnym końcem – udało się. Owijam konstrukcję, oklejam.

Przyklejam się.

Potem już tylko wypełnić konstrukcję materiałem izolującym (folia bębelkowa i cięta tektura), potem jeszcze rozpiąć nad tym wszystkim rodzaj dachu z folii (przed deszczem). Nie było to proste, o nie, o nie. Powiem tylko, że taśmą nie da się niczego przylepić do zewnętrznego tynku w rodzaju drobnego baranka. Więc przyklejam do szyby.

Potem jeszcze tylko pozbierać śmieci jak po wielkim remoncie. Wbić sobie nożyczki do paznokci w duży palec, nadeptując na nie (znajdując je – przy tym).

Godzinę po zakończeniu akcji zaczął padać deszcz i pada z małymi przerwami do tej pory. Owszem, daszek od góry chroni mój obronny gród różany, ale woda nie przestaje płynąć do kartonów dołem. Nasiąkają. Wzniesienie wału przeciwpowodziowego nic nie dało. Czy wszystko się rozmoczy i rozpłynie?



piątek, 22 października 2021

17 historyjek

 A więc wśród pięciu listopadowych tytułów które przygotowuję w wydawnictwie, szykuje się nowa książka dla dzieci.


  Ze świetnymi ilustracjami, przetłumaczona przez Zuzannę Mrozikową. Wesoła, ale też czasem trochę szalona, podążająca za dziecięcą fantazją, rozwijająca wyobraźnię. 

niedziela, 17 października 2021

Niespodzianka

 Moi autorzy nie dostali Silesiusa, ale samo nominowanie też było ogromnym wyróżnieniem.

Za to dziś dowiedziałam się że -

Jan Baron dostał Nagrodę Kościelskich. 

Do niej się nie wysyła zgłoszeń, jury samo śledzi i szuka. Więc nie wiedziałam nic, nie miałam nawet przeczuć. Niespodzianka jest to piekna! :)





sobota, 16 października 2021

Emocje

Dziś Gala Angelusa i Silesiusa 2021

Do Silesiusa nominowanych jest dwóch moich autorów, których książki opublikowałam w zeszłym roku: Jan Baron i jego Psińco w kategorii książka roku i Jarosław Dudycz za Czarną skrzynkę w kategorii debiutów.

Nawał pracy spowodował, że przejściowo zapomniałam, że to już, ale teraz nie wiem, czy dam radę na spokojnie oglądać. W każdym razie w trakcie transmitowanych nominacji, gdy wybierano pięć książek w kategorii książka roku i trzy do debiutów, byłam tak szczęśliwa, że chciało mi się tańczyć. Co będzie, gdy któraś z książek z Convivo wygra w swojej kategorii?  

Dla autorów to bardzo ważna rzecz. Książka Dudycza to jest w ogóle debiut absolutny, autor wcześniej nie opublikował nawet jednego wiersza w żadnym piśmie, papierowym czy internetowym. Baron miał już na swoim koncie książki poetyckie. Obie pozycje rewelacyjne.

Ja jak zwykle po wydaniu książek wysyłam je do około 50 krytyków i ogólnie ludzi, którzy zajmują się pisaniem recenzji. Nigdy nie ma pewności, że zdołaja w ogóle książkę przeczytać, bo przecież dostają ich grube setki. Ale wydawca musi wysyłać. Potem do nagród - takich ważnych, ogólnopolskich nagród, do których powinno się zgłaszać książki poetyckie jest 7-8. Do każdej trzeba wysłać średnio 8 książek. Czyli z każdego nakładu muszę oddać około setki egzemplarzy. Resztę mogę sprzedawać. Ale mimo promowania w mediach elektronicznych poezja sprzedaje się słabo. Część przekazuję do hurtowni i za jej pośrednictwem można kupić ksiązki w księgarniach internetowych. Ale hurtownia zabiera mi od ceny detalicznej 54 procent (podobno to i tak jest dość korzystna umowa). Jeśli koszt wyprodukowania książki był duży, to wiecie, ile zarabiam na egzemplarzu? Tak, dobrze się domyślacie. Cała nadzieja w sprzedarzy bezpośredniej lub przez allegro.

Ale. Jeśli któryś z chłopaków dostanie dziś nagrodę.... to będzie po prostu piękne. Choć wiem, że w jury siedzą ludzie, a nie giganci, i mnóstwo zależy po prostu od ich osobistych gustów i od osiągniętego w dyskusjach kompromisu tychże. Jednak ulegnę magii chwili, bo czemu nie?






czwartek, 30 września 2021

Bo

 Nie piszę, bo jestem bardzo zmęczona. Każda czynność spoza pracy nad książkami (w innych instytucjach dla zarobku, w swoim wydawnictwie - niestety nie, a nawet wprost naprzeciwko), wywołuje poczucie, że to góra nie do przeniesienia.

Co działo się?

Byłam u rodziców w lipcu. Cztery dni, z Matyldą.

Zaszczepiłam się dwa razy i dostałam NOP - neuropatię obwodową, miesiąc bólu stóp i dłoni, najbardziej stóp. Neurolog, badania, leki. W końcu przeszło.

Róże kwitli i przekwitli. Nie myślę o przyszłości. Poczucie, że jestem beznadziejna, narasta. Ale domyślam się, że to nieprawda. Jestem zwyczajna po prostu, jak każdy.

Wiersz niedawno napisałam:


SIĘ

To są drobiazgi, od tego się nie -

Ale liść z ficusa benjamina osunął się i słyszałam to.

Horror z drzewa dobrego. Wystarczy mi.

wtorek, 22 czerwca 2021

mam

Mam szczęście, moja nowa książka ma szczęście. Nameste pisze w swoim blogu o Na setkach wioseł.

Tak wnikliwa, zaangażowana lektura to coś ogromnie wzruszającego. A poza tym rozświetla. Mnie też.

o, tędy można wejść.

wtorek, 15 czerwca 2021

jak dalej

 Ze znajomą spotkałam się tylko na parę minut, coś miałam odebrać. Perfumy, być może obiektywnie delikatne, uderzyły mnie w głowę i gardło. Coś, co włożyłam na chwile do foliowej torby na zakupy, spowodowało, że torbę musiałam wyrzucić. Mdłości, ucisk na oskrzelach.

Nie mam oczywiście do nikogo żalu, tylko do siebie złość. Zawsze miałam nadwrażliwość na zapachy, ale w ostatnich latach to już jest koszmar. Na dworze, gdy mnie ktoś mija, ja czasem aż się przyginam. I to nie muszą być perfumy. Może być proszek do prania albo płyn do płukania albo inne kosmetyki. Odbiór zapachów jest gdzieś na granicy bólu. Nienawidzę siebie za to. Jak mam żyć, jak kontaktować się z ludźmi? Jak w ogóle to ma być możliwe. Zamknąć się, zostać pustelnikiem? Odizolować się?

Bo to nie jest tak, że to jest przykre, ale ja mogę to znieść. Zdarza się, że muszę natychmiast uciekać, ratować się. I jak to wygląda wobec ludzi? Co oni sobie o mnie mogą myśleć? Jeszcze bardziej wariatka niż zwykle.

czwartek, 10 czerwca 2021

Co slychać

Wiem, że gdzieś pod ciemnością mam jasność, czasem przeczuwam to, a czasem nawet czuję. Można by powiedzieć: wypuść to na wierzch. Może potrzeba jeszcze trochę więcej euthyroksu, coby oczko urwać temu Hashimotu, może nawrócić się na antydepresanty, a może już zawsze wierzyć, że jakimś wysiłkiem woli obudzę śpiącą we mnie (długo) mnie. Żeby antydepresantem nie przygłuszyć tego, co one (przy całej swej sprytności) mogą stłumić. Zawsze jakoś strukturalnie wierzę, że za 1001 razem się uda coś, to lub tamto. Wieczory dają taką rację. Wieczory zawsze oddychały, nawet w fazie, gdy ścinały mnie napady paniki, gdy bałam się zostać sama w domu i gdy lada poruszenie głową dawało takie zawroty, że nie pomagało trzymanie się ściany. To było 17 lat temu, ale nie zapomina się. No więc i wtedy, wieczorem, gdzieś koło 22, następowała ulga do spółki z wiarą, że może to prawdziwy koniec wielkiej wojny.

Teraz nie ma porównania. 14 lat antydepresantowania się i prawie tyleż samo w sumie terapeutyzowania nie mogło nie przynieść poprawy. Jestem dość silna w swojej słabości. Tylko ciemność nadal często zapada, z poczuciem beznadziejności, i lęki - taki zaledwie pogłos dawnych.

Boję się, że zachmurzam przez to okolicę wokół mnie. Że zarażam smutkiem albo zniechęcam. Takie w życiu zakręcenie. Raz na jakiś czas tu o tym piszę, jakby w nadziei na odczarowanie. Gdybym umiała praktycznie coś zrobić, żeby było inaczej, zrobiłabym.

Teraz jeszcze pokażę kwiaty. Na balkonie mam donice z różami. Dwie róże zabierają się do kwitnienia.













tu w skrzynce łąka - wysiana  z nasion dołączonych do "Tygodnika Powszechnego". Specjalnie kupiłam :)

 


 A tu Grabik. Mały grab. Zaplątał się w zeszłym roku w korzeń pelargonii, był maleńki, kilkucentymetrowy. na zimę ogaciłam go moja stara bawełniana bluzką i przetrwał. W tym roku wybujał niesamowicie. Moje drzewo.

A tu roślinki domowe. Tylko z jednego pokoju.