sobota, 22 września 2018

Prawie pięć dni na Mazurach

Wróciłam w czwartek od rodziców. Mazury lubię, lubię wodę, wilgoć w powietrzu, las i ogród. Późne maliny jedzone prosto z gałązek. Szczęśliwe kurki w zagrodzie, biegnące do człowieka w oczekiwaniu na przysmaki.
Nie lubię wspomnień, tego poczucia, że na nowo staję się nadwrażliwą, gnębioną przez rówieśników dziewczynką, wychowaną na rozmowach z tatą małą-dorosłą, która nawet wśród nieco dalszej rodziny budzi co najwyżej pobłażliwe kiwanie głową. Tak było, niczyja wina, okoliczności. Po więcej niż trzech dniach zaczynam być przepełniona napięciem i złością. Jakbym ciskała się w środku siebie, obijała o własną skórę jak o ściany.
Wspomniałam o tym w rozmowie ze znajomą i usłyszałam: "jaką ty masz kruchą psychikę!"
Poczułam się jakby w obowiązku natychmiast właśnie być krucha, jakby cudze opinie miały mieć na mnie prawdziwy wpływ. Może trochę tak jest - bo przecież jak jadę do wsi mojego dzieciństwa, to nie zamieniam się w zgnębione dziecko, a tak się czasami jednak czuje. Nie myślałam wszak do tej pory o sobie jako uosobieniu słabości i źle mi, że ktoś tak myśli. A może przejmowanie się tym, to właśnie słabość? Cholerne zapętlenie. Wieczna potrzeba udowadniania, że jestem, że mam siłę, że robię coś.
Ale co można?
Robić coś, bo jak coś jest zrobione, to przynajmniej jest zrobione.
A mazurska wieś zmieniła się, podobno na lepsze, ale mi się nie podoba. Ogródeczki, kwiatki, płotki, pierdółki, ścieżki rowerowe i mosteczki, ławeczki i siłownia na świeżym powietrzu. Jestem emocjonalnie przywiązana do ruin zarośniętych krzakami, krzywych drzew i zarośli.
W lesie był kiedyś cmentarzyk, dawniej piękny, potem wyszabrowany, rozdarty. Teraz zrobiono tablicę pamiątkową na kamieniu i teren otoczono... przyciętymi w kulki  iglakami. W środku lasu! Prowadzi do niego droga leśna, a przy niej co kilkadziesiąt metrów tablice edukacyjne z serii "co nam daje las". Serio ktoś idzie na spacer do lasu, żeby coś takiego w nim czytać? Super byłoby oczywiście nigdy nie zdemolować cmentarzyka, żeliwnego rzeźbionego ogrodzenia i marmurowego bramnego krzyża od :"frontu". Zadbać o coś dopóki jest.
We wtorek przyjechała Matylda, w dzień urodzin taty. W środę pojechaliśmy do Świętej Lipki. To już rytuał moich rodziców i Matyldy - koncert organowy i coś z biżuterii w sklepie jubilerskim. Trzeba tak długo stać nad gablotkami, aż się coś znajdzie :) Tym razem i ja dostałam śliczny srebrny pierścionek.
No i najadłam się ryb - smażonych i w postaci zupy rybnej (bardzo lubię!). I gruszek, których ogromna w tym roku obfitość.
Trochę zdjęć.
































piątek, 14 września 2018

Plener doraźny

Wyjście na chwilę, na zdjęcia, żeby przerwać ciąg pracy, od której już boli ręka i kręgosłup. Oraz zaczynam się łapać na dekoncentracji. Zdarza się taka kumulacja, że trzeba, od rana do późnej nocy. Choć przecież robię to, co lubię, więc nie jest źle. Choć jednak jestem bardzo zmęczona.
Wczoraj, dla urozmaicenia przeszłam niemal całą drogę na piechotę, z Nowego Światu na Ursynów. To może dla kogoś niewiele, jakieś dziesięć kilometrów, ale dla mnie dużo.
A dziś tylko trochę starych plenerów, te dziwne miejsca, z zatopionym w asfalcie plastikiem na przykład. Są jakby od zawsze i zawsze mnie przyciągają.













piątek, 7 września 2018

Jerzy Kronhold w finale nagrody Nike!

W zeszłym roku wydałam kilka książek :)
Między innymi Stance Jerzego Kronholda, które zostały nominowane aż do do trzech ogólnopolskich nagród literackich: Orfeusza, Gdyni i Nike.
Dziś ogłoszono wąską listę siedmiorga finalistów Nike.

                       zdjęcie ze strony: http://wyborcza.pl/7,81826,23870718,znamy-7-finalistow-nagrody-nike-wicha-bikont-grynberg-soltys.html

środa, 5 września 2018

Górka

Górka zwana psią. Na Ursynowie. Lubię czasem się wdrapać, usiąść. Iść między wybujałymi roślinami przyścieżkowymi, słuchając świerszczy. W lipcu, sierpniu i wrześniu najpiękniej. Ale w innych porach też jest dobrze.