czwartek, 5 grudnia 2019

Puls

U mnie zmiany, zamieszanie i sporo nerwów przy tym, także myślenia, że się nie nadaje do niczego.
Hiperosmia - wiecie co to? Tak nazywa się coś, na co cierpię od jakich dwóch lat. Zawsze miałam bardzo wrażliwy węch, a teraz się nasiliło. To w istotny sposób upośledza człowieka społecznie, choćby przez to, że większość perfum, środków chemicznych itd, powoduje u mnie wrażenia niemal bólowe. Jak sobie poczytałam, lekarze wiążą to czasem z odstawieniem długo branych środków - a ja dwa i pół roku temu odstawiłam antydepresanty.
Oraz przeprowadzam się i usiłuje przy tym nie zwariować. I usunąć zapach środków, którym ekipa sprzątająca wymyła to mieszkanie, wyśledzić i wyrzucić saszetki zapachowe itp. Formaldehydu w mieszkaniu nie czuć (przynajmniej na zewnątrz szafek ;).
A już jutro jadę do Łodzi, gdzie będę miała wystawę i tzw. wieczór autorski.
Na festiwalu Puls Literatury. Szczegóły tu.
Zapraszam!
I pracy po dziób, ale to dobrze.

wtorek, 19 listopada 2019

Zapraszam na spotkanie

Warszawskich i wszystkich, któzy chcieliby przyjechać, zapraszam na 2 grudnia do ambasady litewskiej - odbędzie się tam spotkanie z Gintarasem Bleizgysem, którego książkę "Jan Chrzciciel" wydałam w tym roku w tłumaczeniu Zuzanny Mrozikowej. Poprowadzi je Gerardo Beltrán, może być ciekawie.



piątek, 15 listopada 2019

Nowa książka, tym razem moja. Znowu :)

Już niedługo i trochę niespodziewanie moja nowa książka. Niespodziewanie, bo po przyjęciu do druku trochę poleżała. Potem ją zmieniłam, bo przestała mi się w wielu miejscach podobać, a potem część wyrzuciłam, a potem inną część dodałam. Mimo to niektórzy z Was może rozpoznają w niej echo dawnych blogowych zapisków. Wydaje ją Oficyna Wydawnicza Volumen. A okładką jest taka:


niedziela, 10 listopada 2019

Z daleka

Za ścianą, w sąsiedniej sali, leżała bardzo stara kobieta, miała na pewno dużo ponad 90 lat. maleńka i wychudzona. Nie wstawała. Już pierwszego dnia uprzedzono mnie, że krzyczy, prawie cały czas. Ratunku, pomocy - to najczęściej, ale zawsze okazywało się, że chodzi o drobiazg, a właściwie chyba o kontakt, o poczucie, że ktoś ją słyszy, że ktoś jest. Ratunku, a pomiędzy wołaniem o ratunek jakieś imiona, czasem inne, trudne do zrozumienia słowa.
I tylko raz, bardzo wyraźnie: "Nie ma porozumienia!".
Nie było.
Krzyk miarowy, niepowiązany już w końcu z nadzieją, że ktoś przyjdzie i uratuje. W dzień i w nocy. Choć przecież co jakiś czas ktoś przychodził. Krzyk z coraz bardziej schrypniętego gardła. Wśród słów echa dawnych spraw, słowa zadziwiająco czasem precyzyjne, związane chyba z pracą. Czasem zdawało mi się, że dobrze ją rozumiem, że jak się przestanie uparcie krzyczeć, wtedy zgubi się ostatnią nitkę, tę zwierzęcą.
Przez trzy ostatnie noce do krzyku dołączono kardiomonitor i słyszałam, tuż za ścianą, bardzo głośne bicie jej serca. Trochę za szybkie, czasem rwane, czasem przystające. Wtedy wstrzymywałam oddech i puszczałam go dopiero, gdy padało kolejne uderzenie. Zasypiałam i budziłam się w tym rytmie.
Przez pierwsze dwie noce w domu nadal go słyszałam, jakby z daleka.

czwartek, 7 listopada 2019

Rozmowa

A jeśli znajdziecie chwilę czasu - na stronie Instytutu Książki jest rozmowa ze mną przeprowadzona przez Jakuba Nowackiego. Nawet fajnie wyszło. TUTAJ.
W kwestiach zdrowotnych jakoś daję radę. Jem delikatnie. Nie powinnam za dużo siedzieć, bo wątroba wtedy uciśnięta, a przecież pracować się chce! :)
Dziś powolutku zrobiłam zakupy, bo ugotować coś trzeba było. Ugotowałam delikatną zupę rybną - z pstrąga. Musze się pilnować, żeby pić, mam słaby odruch pragnienia.
Sny mam gęste, fabularne, dziwne. Dziś w jednym piłam sok ze stokrotek. Oraz że będę redagować książkę Donalda Tuska.

wtorek, 5 listopada 2019

Rozmowa z kamieniem

Byłam w szpitalu z zapaleniem dróg żółciowych. Miałam mieć ECPW (po przewiezieniu do innego szpitala), czyli endoskopowe wydłubywanie tego kamienia i manipulowanie w tych drogach. Ze względu na święta termin był na poniedziałek. W niedzielę, po badaniach krwi i USG stwierdzono, że kamień-wędrowniczek chyba poszedł sobie (posłuchał mnie chyba) i zabiegu nie będzie. Leczono mnie... głodem, kroplówkami z płynami i antybiotykami. No.
Szpital to jednak kawałek innego świata. Chyba napiszę o tym reportaż.
Dziś wróciłam do domu. Z pewną taką nieśmiałością, jednak.
Mam się zapisać na planową operację wycięcia pęcherzyka żółciowego, by rozstać się z wędrowniczkami.

czwartek, 24 października 2019

Mikser, zakwas i tak to

Kupiłam mikser. Z powodu że chcę zupę dyniową :) Stary został w dawnym mieszkaniu i rzeczywiście był bardzo stary, bo chyba wniosłam go aż w "posagu". Ale ciągle działał. No, ale zupa dyniowa to ma być zupa krem. Z odrobiną czosnku, ziemniaka, choć głownie jednak z dyni, za to bez imbiru. Z fantazyjną plamką śmietanki i ziarnami słonecznika. I z natką może.
W Kielcach zaś od Krzysztofa Jaworskiego (było spotkanie autorskie w bibliotece, świetne zresztą [a książkę Ciąg Fibonacciego polecam gorąco]) no więc w Kielcach dostałam zakwas na chleb. Muszę już czym prędzej uruchomić piekarnik, który chyba jeszcze w ogóle nie był używany (jak? czy trzeba czynić jakieś wstępne procedury? i co jeśli piekarnik stoi na półce nad pralką?), bo zakwas niedługo odejdzie, jeśli go nie wykorzystam. Kiedyś piekłam chleb, kilka lat temu, aż za którymś razem zakwas odszedł, a wcześniej skolonizowało go coś, coś ciemne. Aspergilus niger, tak myślę. Och, i foremkę zakupić koniecznie.
A na zupę jutro ma wpaść przyjaciółka.
Oraz polubiłam mango i awokado, w miejsce papryki, na którą się uczuliłam.
Może zachce mi się na nowo pisać? Mam wrażenie, że kiedyś relacjonowałam bardzo dużo istotnych rzeczy z każdego dnia, a teraz rozrasta się nierejestrowane i urosło jakoś niepostrzeżenie w coś odrębnego i już jakby tu nieopisywalnego.
Ale napiszę jeszcze, że rozwiodłam się, pod koniec sierpnia. Były mąż zdjął ze mnie ciężar wniosków, pozwów (choć przysłał mi pozew do zredagowania :))), wszystko szybko, spokojnie.
I tak to.

środa, 23 października 2019

Marudzenie

I jeszcze TUTAJ i TUTAJ WIERSZE :) Tak się wczoraj złożyło, że dwa czasopisma internetowe wypuściły wczoraj nowy numer w czasie tych samych pięciu minut.
A u mnie w mieszkaniu zmaganie cały czas. Ciągle muszę wietrzyć, bo jak zamknę okna, to czuję ten formaldehyd w gardle. Już wiem (właściciele się wygadali), że to od lakieru. Był na kredensie i jest na wiszących szafkach w kuchennej części, zajmujących całą ścianę. Więc otwieram, a wtedy jest zimno, to znaczy mniej więcej od początku października jest zimno. Może kupię ciepły kombinezon, z otworami na oczy i palce?
Problem dodatkowy to materac w tzw. sypialni. On jest z powłoką z aloesu, odkryłam to ze dwa miesiące po wprowadzeniu się. Przez dłuższy czas starałam się przykrywać go warstwami czegoś, ale dawało to efekt na dwa-trzy dni, potem ostry zapach przebijał. Nie wymyślam tego, mam potwierdzenie niezależnych wąchaczy. Oczywiście nie każdemu to przeszkadza, ale u mnie coraz bardziej nasilają się objawy alergii: oczy rano zaklejone, zalane łzami, piekące, pieczenie w nosie i na języku. Na jakiś czas przeniosłam się spać na kanapę w dużym pokoju (koło otwartego okna! :) - wtedy problem zniknął (tyle że  niewygodnie...). W końcu zawinęłam materac folią od góry i boków, przykryłam narzutami. Ale - albo zapach od spodu i tak do mnie dociera, albo przenika (folia malarska, cienka dość). Oczy znowu pieką, a gdy wczoraj obudził mnie (lekki dość, ale jednak) skurcz oskrzeli, który minął dopiero po kilkunastu minutach po wyjściu z pokoju, uznałam, że wracam na kanapę. Powstrzymuję się od zadzwonienia do właścicieli mieszkania, bo - chyba - boję się pytań, dlaczego wywiozłam kredens do magazynu i że dlaczego dopiero teraz o tym mówię. Może jeszcze spróbuję (z pomocą pomocników :) zawinąć materac cały, od spodu też, w kilka warstw? W małym pokoiku nie śmierdzą już szafy (wywietrzyły się!!!, podczas gdy w dużym cały czas smierdzą), więc szkoda mi go nie używać.
W dodatku w poniedziałek byli gazownicy kontrolujący wentylację i piecyki i postraszyli mnie czymś, czego do tej pory się nie bałam - piecykiem gazowym (ogrzewa wodę kranach i w kaloryferach). I że w złym miejscu trzymam czujnik tlenku węgla.
Nie wiem w zasadzie, jak mam funkcjonować. I co będzie, gdy nadejdą mrozy. Ewentualna akcja zamiany na coś innego jako taka wymaga nakładów. Stres się nasila.
Mam skłonność do zwijania się w kłębek, zamykania oczu i mówienia sobie - jakoś będzie. Najbardziej bym chciała, żeby przestało. To co przeszkadza. Ale przy okazji taka myśl - że unadwrażliwiłam się i zalergizowałam na różne czynniki i to narasta, i teraz już tylko siedzenie na środku pustego pola nie przeszkadzałoby mi (ewentualnie w lesie liściastym, bez terpenów).
No to tak.
A  wydawnictwie Volumen szykuje się moja kolejna książka, małe prozy, już końcówka procesu wydawniczego. Robiłam dla nich redakcje, kiedyś jakoś tak wyszło, że wyrazili zainteresowanie, wysłałam. Leżały w Volumenie od dwóch i pół roku i już prawie o nich zapomniałam. Teraz w fazie korekt wyrzuciłam jedną trzecią, resztę bardzo zmieniłam. I dlatego może trudno będzie poznać, że bazą są zapiski blogowe. Sama nie do końca się w nich poznaję :)
No dobrze, trzymajmy się jakoś, powiedziała Ania, do siebie - w różnych swych funkcjach - głównie.

piątek, 18 października 2019

O książce Eweliny Krupskiej

Mapa zalesienia Eweliny Krupskiej to jest druga książka wydana przeze mnie w moim wydawnictwie, na samym początku działalności przed ponad trzema laty.
Dziś w "Dwutygodniku" o tej między innymi książce pisze Julia Fiedorczuk: TUTAJ.

środa, 9 października 2019

piątek, 4 października 2019

środa, 18 września 2019

Moja nowa książka

Już niedługo, nakładem Domu Literatury w Łodzi / Stowarzyszenia Pisarzy Polskich) ukaże się moja nowa książka poetycka, Tiergarten. Tak wygląda okładka. Wykorzystano do niej zdjęcie mojego autorstwa.



 Bardzo jestem wzruszona.

wtorek, 17 września 2019

Spotkanie

Spotkanie autorskie Grzegorza Wróblewskiego odbyło się wczoraj w księgarni Tarabuk. Otworzył je Antoni Zając w czasopisma "Wizje", które objęło książkę patronatem medialnym. Spotkanie poprowadził nieoceniony Rafał Wawrzyńczyk, było więc bardzo ciekawie. Przyszło dużo ludzi, około 30.
Więcej jednak raczej spotkania w Tarabuku nie zaryzykuję. Za KOTARĄ, bowiem znajduje się się kawiarnia Nowy świat, w której od 19.20 odbywał się koncert, ludzie zaczęli tam się schodzić już przed 19, a wcześniej panowie montowali nagłośnienie i przestawiano krzesła. Tarabuk gwarantował nam warunki i przestrzeń od 18.15 do 19.30; ale zdaje się, że organizatorzy koncertu o tym nie wiedzieli. Właściciel księgarni pokazywał mi mailowe ustalenia, które poczynił wcześniej z kawiarnią, próbował interweniować, żeby zachowano ciszę, chociaż PRZED koncertem, ale trudno wymusić na zbierającej się koncertowej publiczności, by milczała. Nie jestem w stanie zweryfikować, czy ludzie siedzący nieco dalej, słyszeli rozmowę Rafała z Grzegorzem, mam nadzieję, że chociaż trochę, bo nikt nie wyszedł w trakcie.
No, ale mam nauczkę, by dokładnie weryfikować, sprawdzać.


czwartek, 5 września 2019

Niezwykle...

...ciekawy tekst Dawida Kujawy o mającej się lada chwila ukazać w moim wydawnictwie książce Grzegorza Wróblewskiego Runy lunarne. Przeczytać można TUTAJ.

czwartek, 22 sierpnia 2019

Nowe znowu

Na stronie WydawnictwoJ jest siedem moich nowych wierszy. Zapraszam do czytania tutaj.
To mi zrobiło dziś piękny poranek. A trzeba mi pięknych poranków.

piątek, 16 sierpnia 2019

Dieta

Muszę być na diecie. Moja wątroba była bardzo chora, próby wątrobowe przekroczone miałam... ponad dziesięciokrotnie. Od lat powinnam być też na diecie cukrzycowej (przeważnie rano podwyższona glukoza) i niskoszczawianowej. Lekarka powiedziała mi kiedyś, że mam sobie wziąć z internetu te diety, powykreślać z nich to, co się wyklucza, i jeść to, co zostanie. No więc powinnam jeść ryż i... jeszcze ryż. Dochodzi jeszcze alergia na parę rzeczy (ale nie na ryż, ha!).

sobota, 10 sierpnia 2019

Otwieram

Otwieram to i nie piszę, jest pusto, czasem mam ochotę zwinąć się w pudełku i przykryć kocem. We mnie jest pusto mimo dobrych uczuć i zdarzeń.

poniedziałek, 22 lipca 2019

piątek, 19 lipca 2019

Korytarz

Chciałabym powiesić obrazy, ale nie umiem. Nie wiem, jak, gdzie, według jakiej zasady. Jak rozplanować, skomponować. Hana mi wytłumaczyła dokładnie, ale ja i tak nie wiem, i nie wiem, jak to możliwe, że nie wiem. Jakaś blokada, nie ma zupełnie przepływu. W akcie desperacji spróbowałam wbić gwóźdź w ścianę, tak mniej więcej, gdzie mi się wydawało. Tylko się wygiął. To jest dziwne, jak próbuję o tym myśleć, coś się zamazuje i jest blokada, niemoc i wewnętrzna panika.
Co do gwoździa, to pewnie trzeba raczej wiertarkę i kołeczek, to wiem. Ale nie mam i też nie umiem.
Za to mam tendencję, żeby postawić daną rzecz w jakimś prowizorycznym miejscu i zostawić na lata. Kiedyś mieliśmy drabinę, taką rozkładaną, jakby malarską, pożyczoną chyba z męża firmy, do czegoś była potrzebna. I potem stała chyba rok w przedpokoju, kolonizowana przez jakieś płaszcze, kurtki, w roli tymczasowego wieszaka. Prokrastynacja i niemoc. Nie lenistwo, nie, bo przecież bardzo dużo pracuję. Tylko jakbym żyła cały czas w jakimś dziwnym, bocznym korytarzu, mającym swoje odgałęzienia i systemy. W niektórych miejscach są nawet jakby szklane ściany, bo widzę przez nie jakieś sekwencje życia, które się dzieje. Gdzieś. Poza korytarzem.
Kiedyś, ze dwadzieścia chyba lat temu, napisałam o tym aż dwa wiersze:

1
Korytarz

Ciągle mieszkam w korytarzu
za plecami mam wejście
i opieram się o nie
po bokach rzędy drzwi
zza których słychać rozmowy
gdy ktoś przechodzi obok
udaję że też gdzieś idę
albo że sprzątam
ale gdy ktoś mnie poznaje
to zatrzymuje się obok
a wtedy zabieram mu wszystko
co ze sobą niesie
jestem rozbójnikiem tego korytarza
nocą krążę pod drzwiami
pijąc blade światło
spod progu
świt wylewa na mnie
swoje zimne morze
coś wiem o nim pierwsza czytam
poranną gazetę
ale zupełnie nie wiem
jak wejść do pokoju
któregokolwiek



2
Tu w moim korytarzu
  
Zwinna jak mrówka chodzę
między obrazami
stłoczone w korytarzach
przezroczyste kuby
o chropowatych bokach
a w nich coś się wydarza
     głodnymi palcami
     dotykam obrazów

W ciasnych korytarzach
tłoczą się i cisną
suną jak pociągi
rozpychają ściany
a w nich płacz i radość
i że cię nie opuszczę
                powstaje upada
                dotykam obrazów

Przemykam między nimi
o włos czy o milimetr
ścierają się nad głową
jak płyty tektoniczne
lecz w zimnym korytarzu
nic nie mówię bo tylko
                przesuwam palcami
                po skórze obrazów

Bo kiedy się zderzają
ugina się powietrze
parują z sykiem ściany
i zanim się zabliźnią
przytulam się i płaczę
tu w moim korytarzu
                wyjadam krople ciepła
                spomiędzy obrazów

piątek, 12 lipca 2019

Nie mam

Chorując, staję się chorowaniem. Moje ciało cały czas nadaje, jak zepsuta maszynka sygnałowa - tu cię boli, a tam od godziny pulsująco kłuje, ta pompka jakoś dziwnie... No bo siedem skurczy jakby normalnie, a potem ósmy słabszy, za to dziewiąty trochę opóźniony i jednak trochę za mocny. Raport o sygnałach bólowych z wykresem ich częstotliwości, miejsca i natężenia. Drobiazgowa, zniuansowana bólografia.

I jeszcze szeptanki o końcu świata.

Zapewne trudno ze mną wytrzymać. Ale nie mam skąd wziąć innej mnie.


piątek, 5 lipca 2019

Stabilnie narasta...

Turnée Šalamunowskie - tak już się trochę żartobliwie określa cykl spotkań wokół książki Tomaža Šalamuna Błękitna wieża. Najpierw we Wrocławiu w Księgarni Hiszpańskiej, potem Dni Šalamunowskie w Krakowie, a tam 21 czerwca wykład Rafała Wawrzyńczyka o alegoryczności w późnej twórczości poety, a następnego dnia spotkanie z tłumaczami: Miłoszem Biedrzyckim i Rafałem Wawrzyńczykiem w  księgarni De Revolutionibus.  Tu sfilmowany wykład - słucha się znakomicie oraz ogląda się, bo i prezentacja w postaci slajdów strukturyzuje tę dość skomplikowaną, a tak zjawiskowo wyłożoną materię.



A w środę 3 lipca było spotkanie w Warszawie w Klubojadalni Młodsza Siostra, tym razem w formule Spotkań Małego Formatu. Formuła polega między innymi na tym, że prowadzący (tym razem Łukasz Żurek), zadawał pytania trzem osobom, tym razem również mi. Oczywiście ciężar merytoryczny nieśli na swych ramionach głównie obaj tłumacze, ale jestem z siebie zadowolona, bo... udało mi się nie uciec w popłochu, nie zastosowałam też metody wystraszonego żuczka: zwinąć się w kulkę i udawać martwą ;) Stres ogarnęłam domowymi sposobami... Uznałam bowiem, że muszę stale ćwiczyć sytuacje, w których odzywam się publicznie do grup częściowo mi nieznanych osób, wszak zajęć ze studentami przestałam się bać się już po dwóch mniej więcej latach ;)
No a to, że wydałam książkę Šalamuna, cieszy mnie nieustannie, a uczucie to stabilnie narasta :)

wtorek, 2 lipca 2019

Kartka

Najpierw włączam komputer, to pierwsza rzecz. Stara maszyna dość długo się budzi, ale gdy siadam przed nią z kanapką i kawą, mogę już zacząć coś redagować. Najlepiej, jak mam co najmniej dwa teksty, takie pole manewru daje poczucie bezpieczeństwa. Wchodzę od razu w pracę, niosąc rodzaj bezdechu pomiędzy łóżkiem a klawiaturą. Skurcz w żołądku, depresyjny ból pojawi się tylko na chwilę. Kiedyś ta faza była dłuższa i trudniejsza, teraz zahacza mnie tylko natrętnym dziobnięciem: "nie dajesz sobie rady, jesteś nie taka, jak trzeba, czego tu szukasz?". Teraz wyparowuje po drodze do kubka z kawą. Zostaje tylko echo - że nie wiesz, kim jesteś, ale możesz być przecież sumą czynności, które wykonujesz, przy tym, tamtym i jeszcze tamtym tekście. Zestawem skreśleń na kartce ze sprawami do odhaczenia. Ale i tak trochę się boisz, dlatego gubisz kartki, przeciąg goni je po podłodze, a ty myślisz: potem, kiedyś podniosę, trzymasz je między pamięcią i niepamięcią, aż w końcu już tylko wiesz, że coś było. Niesiesz to wszystko w sprasowanym miejscu, które wydaje się dwuwymiarowe, jak kartka. Jak stara mapa, pod którą  upycha się opowieść, a potem pod papierem jest tylko blat biurka.
         

niedziela, 30 czerwca 2019

Istoty dachowe

Jedna leci i niesie coś. Widzę przez moskitierę, jak druga wychyla się spod załomu rynny i bierze to od niej. Potem ta pierwsza wchodzi, a druga wychodzi i odlatuje. Widzę z bliska, bo rynny, dach, mam blisko - właściwie mieszkam w dachu. Ania dachowa. One też są dachowe, tak się nazywa ten gatunek, Osa Dachowa. Tę jedną parę mogę obserwować, inne są wyżej, w belce podtrzymującej wykusz nad drzwiami balkonowych okien. Mają jakieś swoje sprawy. Nie wchodzę im w drogę. Czytałam, że niepokojone blisko gniazd bywają agresywne, ale chyba nie uznają mnie za zagrożenie. W ciągu dnia staram się nie wychodzić, wieczorami one śpią, a ja idę pooddychać, popatrzeć na ciemniejące szybko niebo. Samoloty zniżają lot albo nabierają wysokości. Poleciałabym gdzieś.

piątek, 21 czerwca 2019

"Twierdza Europa"

Nie mam siły i czasu pisać, choć czasem bym chciała - tyle mam pracy. To oczywiście dobrze, że mam pracę.
Dziś zaś jadę do Krakowa, Dwa Dni Salamunowskie - związane z wydaną niedawno przeze mnie "Błękitną wieżą". Wczoraj zaś dopełniła się na ten rok seria 111 wierszy - są w niej już cztery książki.

Ale dziś zalinkuję tylko tekst z "Dwutygodnika" - dotyczący pewnego projektu artystycznego związanego z uchodźcami.

wtorek, 4 czerwca 2019

30 lat temu i jeszcze dużo dawniej

No chodź, jeśli myślisz, że możesz nas pokonać, śpiewa Tom Yorke. Jasne, że nie jest bardem i raczej śpiewa o smutnym i opresyjnym świecie i jeszcze na ogół o tym, że to człowiek sam dla siebie jest trudny i opresyjny. I w skali społecznej i sam osobiście.
Ale 4 czerwca myślę o tych tysiącach ludzi rozjechanych czołgami i rozstrzelanych. Czy myśleli, zaczynając protesty, że nikt nie wjedzie na nich czołgiem? Wszak nie było wojny.
Myślę o zgilotynowanych dzieciakach z niemieckiej Białej Róży. Czy oni w ogóle mieli jakieś nadzieje?
Jak to działa, ta myśl, że po prostu nie można na coś się zgodzić?
W symbolicznym dniu, kiedy nam się udało, moje myśli jakoś idą w takie rejony.

niedziela, 26 maja 2019

Niedziela

Z okazji dnia matki starsze dziecko zadzwoniło, a młodsze przyjechało wetknąć mi żarówki ledowe tam, gdzie ich miejsce, bo dotychczasowe się przepaliły, a ja nie sięgam. Mam teraz na nowo jasność.
A jutro jadę do Bytomia - pierwsza z tegorocznych obron prac magisterskich. Bo choć nie jeżdżę tam już regularnie, to jestem promotorem piątki studentów.
I jeszcze dziś pojechałam głosować. Wstępne wyniki są takie sobie, tyle ludzi głosowało na PiS, to jednak jest straszne.

A tu okładka nowej książki z serii 111 wierszy, planowanej na początek czerwca. Szczególna okładka, którą trochę łamię konwencję okładek serii, ale tylko trochę.





piątek, 24 maja 2019

Wawrzyn

Nie dostałam nagrody czytelników. I w sumie bardzo dobrze się złożyło, bo dostał ją Wojtek Borkowski za List z detencji, który wydałam u mnie w Convivo, a ja.... dostałam nagrodę główną!
Tym sposobem moje wydawnictwo wygrało w obu kategoriach!
Wiecie co? Byłam bardzo wzruszona i trochę stremowana, bo musiałam się wypowiedzieć i udzielić wywiadów, i bałam się, że jak zwykle będzie to dla mnie bardzo trudne, ale jednak adrenalina zadziałała na mnie tym razem bardzo pozytywnie i dałam radę :)
Statuetka jest bardzo ciężka:


A tu zdjęcie z Wojtkiem:

Dziś już wróciłam do Warszawy.
Dziękuję wam z całego serca za wszystkie głosy - bardzo mnie to wzruszył, że chcieliście zrobić dla mnie coś tak dobrego i wzmacniającego mnie.

poniedziałek, 20 maja 2019

Głosowanie

Późno trochę się na dobre zorientowałam, że przy nagrodzie Warmii i Mazur "Wawrzyn" jest też nagroda czytelników. To znaczy niby wiedziałam, ale...
No, ale Biblioteka Wojewódzka przypomniała, więc pomyślałam, czemu nie dać ludziom zagłosować, jak by przypadkiem chcieli? :)))
Moja książka to "Tyle nieznanych ryb"
Głosować można TUTAJ i TUTAJ i jeszcze TUTAJ.
Szans nie mam wielkich, bo nie zadbałam, nie zrobiłam żadnej akcji ani nic.
Ale tak zupełnie się poddać ?
Można glosować do środy.

niedziela, 19 maja 2019

Burze, kwiatki i inne historie

Burze i gwałtowne deszcze na przemian z ciepłym błękitem. Wczoraj obudziło mnie intensywne bębnienie na uchylnym oknach i choć są tak skonstruowane, że zwykły deszcz nie przedostaje się do środka, nawet gdy są mocno uchylone, tym razem kropkę pryskaly na podłogę.
Wstałam i zamknęłam, acz niechętnie. Potem zobaczyłam, że i w dużym kuchniopokoju jest mokro przy drzwiach balkonowych.
Oto burzowy pokój o poranku.


A potem wyszło słońce.
Postanowiłam zrealizować część planów tarasowych i poszłam do marketu - stwierdziłam, że jestem jak dziecko we mgle pomiędzy tymi skrzynkami i roślinami. Przydźwigalam ziemię, keramzyt, kwiaty, skrzynkę, łopatkę, rękawiczki. Posadziłam i mam. Skrzynka jednak nie wisi, bo zdołałam zgubić uchwyty - były ciężkie, metalowe, nie wiem, jak to możliwe. Pewnie zostały w koszu.
Sklep Obi mam blisko, ale jako że musiałam wszystko nieść własnymi rękami, koszem podjeżdżam najdalej, jak się da, prawie do ulicy, i w ten sposób mam już za sobą jedną trzecią drogi. Przekładając zakupy, prawdopodobnie zostawiłam uchwyty.
Kwiatki:


Rosną sobie. Pewnie dokupię jeszcze, ale nie naraz, nie dam rady przynieść.
Na tarasie nie przesiaduję, choć bym chciała - pojedyncze osy przelatują czasami. Rozłożyłam cytryny z goździkami - podobno nie lubią.



Przyleciała sroka i zastanawiała się, czy nie skosztować, ale zrezygnowała.

czwartek, 16 maja 2019

Nowe

Najpierw tak: 
Wybór poezji Krzysztofa Jaworskiego. Już gotowy. Sto wierszy z dotychczas wydanych zbiorów i jedenaście całkiem nowych, według zasad serii. Okładka według mojego pomysłu. Charakterystyczna dla serii. Głaszczę delikatny papier - tego się nie da z niczym porównać


A do drukarni pojechał.....

 Tomaz Salamun

Cała okładka, po rozłożeniu i ze skrzydełkami wygląda tak:


Salamun to poeta słoweński, nieżyjący już. Jeden z najwybitniejszych współczesnych poetów. Robi z językiem coś takiego, że otwierają się zupełnie nowe przestrzenie. Rekonfiguruje językową rzeczywistość, żeby pomieścić w niej doświadczenie współczesnego człowieka. Miłosz Biedrzycki i Rafał Wawrzyńczyk wspaniale go przetłumaczyli.

Jeden wiersz z książki:

Czubek przyrasta przed schodkiem

Ster jest głodny.
Gablota wypełnia zegarki.
Chłopiec kuleje.
Idzie do domu.

Fala czeka.
Skóra ubiera.
Miliardy poprzeczek, żakietów,
ołówki kopiowe rozrzucone jak rosyjskie bajki.

Brebis. Mój przewiewny brewiarz.
Wózek błyskotek Atalanty.
Co robisz jako zrujnowany? Kolec jest w krysztale.
Ta mrówka miała na skrzydle zagniecenie.
Wyłączam gaz. Drzewo jest w Brazylii.

Na ładnej żółtej desce, która z dołu głaszcze
skrzydło ptaka na gałęzi w górze.
Robi elipsę i kiwa się na prawo i lewo.
Układa trójkąt.

Przetnij prawdziwki tuż pod kapeluszem.
Pozostań wierny roztoczom.
Uszkodź swoje dłonie.
Umrzyj je w czapli, żeby
trysnęło szare złoto.

A z okładką była ciekawa historia. Byłam w klubie Plan B na Placu Zbawiciela, na spotkaniu z autorem kolejnej książki, nad którą pracuję. W pewnym momencie spojrzałam na ścianę obok schodów, a tam był ten mural. Zrobiłam zdjęcie i poczułam, że to musi być okładka, że to idealnie pasuje. Musiałam jeszcze zdobyć zgodę kierownictwa Planu B i autorów muralu. Okazało się, że to robił międzynarodowy kolektyw na zaproszenie polskiego artysty - musiałam zdobyć zgodę, w czym kierownictwo klubu bardzo mi pomogło.
Praca nad książkami to czasem takie momentalne olśnienia. Czuję wtedy takie coś pod skórą. Jak prąd, jakbym nie mogła w sobie się pomieścić. Chce mi się krzyczeć albo tańczyć.
No i pracuję ze wspaniałymi ludźmi. Piotr Molski, który robi skład, jest uosobieniem cierpliwości do moich obsesji i nagłych przyśpieszeń, nieraz pracujemy przez skype do późna. Julia Burek-Wolska, która robi okładki, wydobywa z moich pomysłów coś, co da się przełożyć na rzeczywistą okładkę, a bywa czasem że tylko z grubsza określam, o co mi chodzi, i mówię: wymyśl coś. To ona stworzyła koncepcję graficzną serii Jeden esej. Okładki do serii Tangere robi Jakub Rakusa-Suszczewski, a do 111 wierszy Piotr, ten od składu.
Redaguję sama i korektę często też sama robię, choć kilka razy robiła ją znana niektórym z Was Jolka M. i do tej opcji chyba muszę powrócić, bo moja koncentracja czasem nie wyrabia...

Chciałam pokazać okładki, a tak wyszło, że pokazałam kawałek mojej wydawniczej rzeczywistości.
oprócz tego jeszcze jest praca dla innych wydawnictw, żeby na to wszystko zarobić :)
Czymcie kciuki, żeby się udawało :)

niedziela, 5 maja 2019

Najlepsze

Codziennie rano podejmuję decyzję: wstaję i idę żyć.
Poznać i zrozumieć dynamikę swojej choroby - to pomaga w codziennym życiu. Nerwica lękowa, nawet częściowo zaleczona, z komponentami depresyjnymi jest trudna, ale nie mam tak źle. Najgorzej jest właśnie rano i przed południem. Zimno, jakieś kołatania, napięcia, najchętniej się rozpłakać. Skurcz w żołądku - to właśnie tam czuję jakiś nienazwany Weltschmerz. Daję mu parę chwil, bo to w końcu kawałek mnie, a potem wstaję, otwieram szeroko okna, robię kawę i od razu otwieram pierwsze pliki do redagowania. Skomplikowane kwestie logistyczne zostawiam na później.
Czasem zostaję pod gorącym prysznicem dłużej niż trzeba, by się umyć: siadam pod strumieniem wody i pozwalam, żeby ciepło rozluźniało mi plecy. Nawet przez pół godziny. Przy moim nieustannym wietrzeniu mieszkania kabina prysznicowa to obecnie właściwie jedyne ciepłe miejsce :)
Poza tym jest postęp. Przemywam meble wodą z octem i zapach formaldehydu zmniejsza się w sposób wyraźny. Według internetowych zaleceń sposób miał być lepszy niż soda i chyba jest. Może w końcu "zamieszkam" to miejsce zamiast tu po prostu trwać?
Z kwestii wydawniczych - w czwartek o 18.00 wieczór autorski Adama Zdrodowskiego. W tygodniu ma być gotowy nakład wyboru wierszy Krzysztofa Jaworskiego z serii 111 wierszy. Kończę prace nad przygotowaniem do druku przekładu tomu wierszy TomažŠalamuna. Prace nad kolejnymi tytułami nabierają tempa. To jest dobre uczucie, lubię to, tę ekscytację, pomysły. Dużo pracy - lubię mieć dużo pracy.
I słucham muzyki, która w określonych współrzędnych daje mi pozytywną energię.
Spotyka mnie wiele dobrych rzeczy. A niektóre z nich są najlepsze.

sobota, 27 kwietnia 2019

Wieści

Na froncie mieszkania bez zmian.

Ale dobre wieści na polu poezji: moją książkę "Tyle nieznanych ryb" nominowano do nagrody Orfeusz w kategorii Orfeusz Mazurski, a przedwczoraj do Nagrody Literackiej Warmii i Mazur "Wawrzyn".
Tak mazursko się zrobiło.
Widocznie muszę przerobić kompleks mazurski, zanim się od niego uwolnię :)
Nie, żebym chciała zaprzeczyć swemu pochodzeniu stamtąd. Chodzi o twórcze przerobienie. Pewnie poezja jest do tego jakąś drogą, może jedyną możliwą.

poniedziałek, 22 kwietnia 2019

pierwszy raz

Od dawna. Może pierwszy raz w dorosłym życiu.
Zero stresu okołoświątecznego.

Nie pisałam o osach. To znaczy tylko na fb. Zobaczyłam je pewnego dnia, jak latają, zaaferowane. Ja z moją straszną fobią - tego dnia wpadłam w rozpacz. No bo co jeszcze może się zdarzyć? Oczywiście postanowiły założyć gniazdo na tarasie, bardzo nad tym pracowały. Na pomoc przyszła mi koleżanka - na szczęście nie dała mi czasu na rozważanie, czy tak samo jak os nie boję się przypadkiem tego preparatu, którym należało je popsikać. Póki co jednak os nie ma.

Kredensiku też. Parę dni postał na balkonie, a potem pojechał do przechowalni. Panowie pakowali i płakali. Może nie dosłownie, ale też twierdzili, że okropnie śmierdzi.
W mieszkaniu śmierdzi mniej, co nie znaczy, że całkiem przestało. Przy otwartych oknach da się jednak, zwłaszcza w przeciągu jest całkiem ok ;) Co można, zaklejam aluminiową taśmą samoprzylepną, tzn, takie "boczki" półek, które przeważnie zostawia się niezamalowane, a które zieją wiórami. Robię to precyzyjnie i estetycznie, nikomu w przyszłości nie powinno to przeszkadzać. Kto wie, może kiedyś osiągnę założony efekt?
Tymczasem kupiłam kolejny kwiatek - fikus beniamina. Najbardziej chciałabym nolinę i to dużą, żeby miała chociaż metr. Ale trudno taką znaleźć, a po drugie nie dałabym rady jej przynieść.

Zamówiłam dodatkowy druk książki, w której źle zrobiono ilustracje - w innej drukarni. Jako że zapłaciłam połowę za tamte, uzgodniłam, że zostają u mnie i będą w większości na cele rozdawniczo-promocyjne. Dlatego zrobiłam selekcję - ustawiłam pięć pudełek z opisem: dobre, prawie dobre, mało złe, średnio złe i bardzo złe. Obejrzałam każdy egzemplarz i porozkładałam. Sprawiło mi to specyficzną, pewnie aspergerową trochę przyjemność, siedziałam jak zaczarowana. i segregowałam. 240 książek, w każdej każdą ilustrację. Z systemem obliczeń i przeliczników. Najważniejsza jest pierwsza ilustracja, bo w niej są linie, które muszą się schodzić, a nie mijać. Do pudełka z napisem "dobre" trafiły... trzy. Jeszcze tylko muszę przejrzeć 60 egzemplarzy, które wycofam z hurtowni.
Trzeba pamiętać, że wady dotyczą tylko ilustracji i są to przesunięcia na jeden-dwa milimetry. W sytuacji, gdy obrazek jest na rozkładówce - czyli obejmuje dwie strony leżące obok siebie, to jednak po prostu widać. Jednak w żaden sposób nie dotyczy to tych stron, na których są wiersze. Pod tym względem książka oferuje pełnię zalet.
To dla mnie nauczka też. Mam pomysły, które dodają trudności wykonaniu książki i podrażają ją. Drukarnia przeliczyła się nieco z możliwościami, choć pierwotnie deklarowała, że będzie dobrze. Dlatego (i na szczęście) jest otwarta na moje propozycje i ewentualną obniżkę przy jakimś kolejnym druku.
Zlecony dodruk w innej drukarni będzie niestety droższy, ale trudno, skoro zaczęłam ten projekt, trzeba go dokończyć w takiej postaci, jaką zaplanowałam.

A moje starsze dziecko skończyło wczoraj 30 lat.




Kiedy ten czas zleciał, no kiedy?
Córeczce - żeby kolejne trzydziestolecia były piękne. Możliwe, że środkowa trzydziestka to najpiękniejszy czas.

Każda rzecz dzieje się kiedyś po raz pierwszy i... każdego dnia zaczyna się wszystko.

niedziela, 14 kwietnia 2019

Dalej

Już pół kwietnia, a ja nie piszę, bo - ciągle nie jest tak, jak mogłoby. Chciałabym jakiegoś przełomu. W końcu kredensik wylądował na balkonie. Znajoma poprosiła dwóch silnych poetów, i dobrze, że dwóch, bo jeden nie dałby rady, poza tym trzeba było rozkręcić. Pomyślałam - jest sucho, postoi, to się i wywietrzy trochę, a ja przynajmniej będę wiedzieć, czy to tylko on jest winien. Balkon wyścieliłam folią malarską i przygotowałam drugą, żeby przykrywać. I wiecie co?  W nocy spadł śnieg. Dziś już znowu słońce i sucho, a ja musiałam trafić na jeden jedyny opad. Przykryłam, ale już było za późno, nie usłyszałam śniegu, nie sprawdziłam też prognozy. Nie wiem, czy to mu bardzo zaszkodziło, ale możliwe, że tak, jeśli wilgoć weszła w płyty wiórowe. Trudno, najwyżej za niego zapłacę.
śmierdzi w mieszkaniu mniej, tak o 70-80 procent. Dziś wyjęłam półeczki z szafek kuchennych i okleiłam im te brzegi, gdzie są przecięte, czyli z wiórami na wierzchu. Te miejsca śmierdziały bardzo przy wąchaniu z bliska, więc pewnie również emitowały. Kleiłam aluminiową taśmą samoprzylepną, jest dobra do tego celu, tak wyczytałam.
Parę osób już było u mnie w gościach, większość czuła ten zapach, ale raczej mogliby z nim mieszkać.
Chcę tu zostać. Ciągle się nie poddaję.

Staram się dużo pracować.
Miałam już mieć jeden wydrukowany tytuł, pierwsza książka w wydawnictwie w tym roku. Nawet przyjechała - ale wraca. Do reklamacji.
Tak, że tak.

niedziela, 31 marca 2019

Oswajanie siebie

Natężenie dziwności.
Poczucie rozpływania się. Wiedziałam, że tak może być; niezależnie od tego, jak bardzo chciałam odejść i od jak wielu lat o tym myślałam (od bardzo wielu) - bałam się, że skoro pewne współrzędne tworzą mnie, moją psychikę, to świat mój rozintegruje się bez nich.
Pracuję, działam, kupuję różne cosie dla tego mieszkania i siebie.
Ale jednak nadal jeszcze nieoswojenie. Nowego świata, nowej jakby mnie. Albo jeszcze nie wiem dobrze, jakiej mnie. Ale czy kiedykolwiek wiedziałam? Może zawsze byłam rodzajem pustki? sama sobie Unheimlich, choć pod przykrywką.
W totalnie nowych współrzędnych moje sprawy, moje emocje. Wpasowują się, układają.
Daję sobie czas na oswojenie siebie i tego wszystkiego.

piątek, 22 marca 2019

Na razie

na razie jeszcze trochę jak w hotelu i z echem, muszę przywieźć obrazy i więcej książek.
Najbardziej przeszkadza mi zapach mebli - są dość nowe, mają jakieś półtora roku, niektóre półki i szafki widać rzadko otwierane. Niektóre bowiem zapachu nie mają, inne tak. To charakterystyczny zapach niedrewnianych nowych mebli.
Jest prawdopodobnie bardzo słaby, bo dwie osoby, które u mnie były, nie wyczuły go w ogóle.
Oczywiście szukam w internecie sposobów, wietrzę, wstawiam pochłaniacze, półki i szuflady wynoszę na balkon. Mam stale przeciąg - celowo - i w zimniejsze dni około 10 stopni w domu. śpię w swetrze i przy otwartych oknach. Nie wiem, czy gardło pobolewa od formaldehydu czy od zimna ;)
Liczę na to, że jednak za parę tygodni to się unormuje. Nie chciałabym rezygnować z tego mieszkania, bo jest w dobrym miejscu i mi się podoba.
W ostateczności wywiozłabym gdzieś te meble, ale musiałabym w tym celu znaleźć jakiś super bezpieczny i tani magazyn, żeby się nie zniszczyły.
Te w sypialni są na wymiar pod skosy, ale i tak bym wywaliła; śmierdzi zwłaszcza jedna szafka. Nie da się wywieźć jednej. To wszystko śliczniunie kompleciki, zrobione przez stolarza, na wymiar. Kupiłam taśmę malarska i może zakleję ją. Albo zrobię pokrowce i zarzucę je na szafy. Zapach dochodzi bowiem ze środka. Ale to głupio zaklejać meble, a własne ubrania trzymać w pudłach.
Może jestem jednak po prostu wariatką, a w lepszej wersji - mam nadwrażliwość zapachową? Kupując ostatnio klawiaturę, też wąchałam różne modele. Kupiłam mopa - śmierdzi. Podkładki korkowe pod szklanki - czy macie pojęcie, jak śmierdzi korek?
Poradźcie mi coś. Jak znajdziecie chwilę :)

niedziela, 10 marca 2019

Spokój panuje na Ursynowie

Tak, ten tytuł to cytat-parafraza. Z tytułu. A tytuł przynależał do artykułu w prasie czasów stanu wojennego, który z kolei był cytatem. Cytatem-parafrazą tytułu we we francuskiej prasie komentującej pacyfikację powstania listopadowego. Nie żebym szukała analogii do zdarzeń, raczej chodzi o tę ciszę astrukturalną, (która trwa mimo wypowiadanych słów i w pewnym sensie jest wspólnie stosowanym mechanizmem ochronnym),  w moim domu, z którego wychodzę, w mieszkaniu, które wszak teoretycznie pozostanie w połowie moje.
Przeprowadzka.
Nowa droga.
Odkrywanie pojedynczości.
[Dla mnie to brzmi trochę jak nazwa nowej formacji w literaturze albo ogólnie w sztuce: "nowa pojedynczość" :)].
Moja nowa pojedynczość. To jakby rodzaj próby bycia po prostu.
A w tym lęk, że nie poradzę sobie z rozpadem dotychczasowych struktur mojej rzeczywistości, opartej na kruchej równowadze. Czy przez te lata, dziesięciolecia, dorobiłam się tylko wielkiej, czarno-szarej pustki?
Jak z tym wejść do wynajmowanego mieszkania, do miejsca, które zostało już urządzone, perfekcyjnie i ładnie, ale nie przeze mnie? Robi się z tego ślicznego mieszkanka jakiś psychologiczny symbol "nieoswojonego", Freudowsko-Lacanowskiego unheimlichkeit nawet. Pewnie przez te fazy muszę przejść. Wnieść tam trochę mojego oswajającego nieporządku, znanej mi dobrze ciemności? A potem spróbować zobaczyć, że jednak jestem?

piątek, 8 marca 2019

No to...

...no to już. Znalazłam, podpisałam umowę. Jest ładne, z lekkimi skosami i ma tarasik. Zrobi się pewnie moje, gdy zostanie odpowiednio "omojane". Jakieś gadżety, durnostojki i mądrostojki, książki.
Nie da się całkiem bez niepokoju, bo jednak właśnie się dekonstruuje rzeczywistość, która trwała kilkadziesiąt lat. I była nie tylko wokół mnie, lecz także w mojej głowie. Na razie jednak odeszło mi napięcie z barków i od trzech nocy śpię bez bólu. Odpoczywam śpiąc.
Jestem ostrożną optymistką, boję się zapeszać, czy że jeśli będę się za bardzo cieszyć, to coś... No ale brak cieszenia się też niczego  nie gwarantuje przecież. To może wyjść z założenia, że co się nacieszę, to i tak moje? ;)
Czymcie kciuki :)

niedziela, 3 marca 2019

I tak to

Oglądam. Różne, raczej niewielkie, a najlepiej niedrogie. Już zaczynam łapać, że oferty się powtarzają na różnych portalach. Chodzę i sprawdzam. W każdym coś, co powoduje, że to raczej nie tam. Ale w końcu znajdę. Czuje to.
Tu, gdzie teraz, stan coraz bardziej przechowalniowo-poczekalniowy. Może w ogóle ja taka jestem - nie cała, ale w części.
Muszę też się pozbyć wielu rzeczy, zwłaszcza takich, które zalegają tonami szuflady, szafki i półki. Najłatwiej byłoby jakąś rzekę tędy przekierować. Punkty spisane na kartkach w końcu poodkreślać, że zrobione.
A przeszkody - nie wiem, czy mają mnie czegoś uczyć. Może to zresztą żadne wielkie sprawy, ludzie miewają trudniej. I przecież są też dobre rzeczy, a nawet. Tak, nawet.
Ale zapadam się czasem w jakieś otchłanie. Gdy już z nich wychodzę, myślę sobie, że to tylko beznadziejne dołki. Nie wiem, czy pisać. Ostatnio nie umiem barwnie i to pewnie nie jest zajmujące.


piątek, 22 lutego 2019

Opublikowałam...

... nową książkę. Całkiem dziwną. Miała tytuł antyhaiku alergiczne i wyglądała tak:




Już ją zmyłam z mojego przedramienia, ale była naprawdę i traktowałam ją absolutnie poważnie. Nie nadałam jej numeru ISBN, bo prawo nie ujmuje takich obiektów, ale zrobiłam dokumentację.

środa, 20 lutego 2019

Właśnie...

..skarmelizowałam buraki, które wcześniej ugotowałam. Dodałam mozarellę, pomidorki koktajlowe i nieco winegretu. Na pewno pasowałaby natka pietruszki.
Ale już same buraki...ach! :)

środa, 13 lutego 2019

Bohemian Rhapsody

Wczoraj wieczorem starsze dziecko zabrało mnie na urodzinowe wyjście - poszłyśmy do kina na Bohemian Rhapsody. Bardzo dobry wieczór był to :)
Film znowu z kategorii tych, co to jak wiesz, na co idziesz, to będziesz zadowolona. Jak się lubi Queen, a ja lubię, to jest fajnie. I powzruszać się można w odpowiednio przewidzianych chwilach. No to się powzruszałam, choć chciałam bardziej :)
Jest to jednak zlepek epizodów; gdyby ktoś nieznający zespołu obejrzał, to nie złapałby przejść między nimi, nie wiedziałby, "co jest czym czego", że nagle jest na przykład trzy lata później, albo że coś się między postaciami musiało wydarzyć istotnego po drodze, ale nie wiemy zupełnie, co. Możemy się domyślać, na zasadzie właśnie znajomości klisz i wiedzy tak zwanej życiowej. Rami Malek w roli Freddiego niemal zawsze z tą samą miną, dość nieprzeniknioną, co ma sugerować, że w głowie niezwykłego artysty nieustannie rodzi się wielka muzyka na przemian z ekstrawaganckimi pomysłami na życie w takim natężeniu, że nie ma co szukać w jego oczach odbicia zwykłych emocji. Grana przez niego postać jest jednowymiarowa. Brakowało mi prawdopodobieństwa psychologicznego, tego "rodzenia się" czegoś w chłopcu z marzeniami, jakiegoś narastania napięcia, odbicia przemyśleń czy przełomów. Jeśli nawet jakaś scena ma potencjał, żeby to pokazać, to jest za szybka, jakby przewinięta, miałam czasem wrażenie, że z nakręconego materiału wybrano losowo co którąś klatkę.
Całość przyjemna, relaksująca, a dla mnie i córki dodatkowo wiąże się z ważną chwilą - jednym z pierwszych świadomych wspomnień mojego starszego dziecka. Jechaliśmy chyba właśnie rodzinnie na Mazury, gdy w radio powiedzieli o śmierci Freddiego. "Umarł Freddie Mercury, człowiek, który kochał koty". Tak to brzmiało. Nie jestem na sto procent pewna, czy to był 1991 rok, czy może pierwsza rocznica jego śmierci w 1992. Ale ten moment obie pamiętamy.

wtorek, 12 lutego 2019

Siedem

Siedem lat minęło. Siedem lat dziwnego projektu, który zaczęłam w moje urodziny - wtedy czterdzieste piąte. Miałam pisać przez rok codziennie. I tak było. A potem dalej, dużo ponad dwa tysiące notek. Najdziwniejszy czas w moim życiu, chyba lepszy niż ten bez bloga. Ze względu na uważność, na to, że czas zaczął płynąć wolniej, szerzej jakby. I z powodu inspiracji, jakie do mnie przyszły, i z powodu ludzi przede wszystkim. (I z powodu Magdy, której już nie ma, i za która tak bardzo tęsknię, a dzięki której zrozumiałam, czym może być przyjaźń).
Jestem wdzięczna wszystkim, którzy przez te lata byli lub są blisko.

Teraz piszę trochę mniej, bo czas jest inny.
Intensywny i pełen zmian.
Wchodzę w to.

niedziela, 10 lutego 2019

Dwa filmy

Jak ktoś chce sobie poprawić humor, to polecam film Green book (reż. Peter Farrelly, 2018). Uważam, że prognozowany Oskar to może przesada, to raczej na ogół film, który raziłby kliszami, gdyby nie był oparty na prawdziwej historii. Przemyka się po powierzchni wielu problemów, rzadko tylko zapuszcza sondę głębiej. Ale jeśli się wie, po co się idzie do kina, to warto. W takim filmie zakłada się rodzaj wiedzy "przedustawnej", wszyscy z grubsza wiedzą, czym jest rasizm, czym są podziały społeczne, niezrozumienie itd.; jest tak, że oto opowiemy wam ładną historię o tym, co znacie, w co jednak wolicie głęboko nie wchodzić teraz właśnie, bo teraz potrzebujecie nadziei i wiary, że wszystko jest możliwe, zmiana jest możliwa. Bo i tak wiemy, że do pewnego stopnia jest, chcemy tylko zobaczyć potwierdzenie, które ładnie nas pokołysze, ale dziobnie nas czasami igłą głębiej - np. gdy wybitny pianista Don Shirley, na głębokim południu USA, w garniturze, stoi oparty o samochód, a na polu ciemnoskórzy pracownicy najemni, w ubraniach jak sprzed wieku, przerywają swoje zajęcia i patrzą na niego jak na zjawę; albo gdy przyłapany na seksie homoseksualnym artysta siedzi nagi pod ścianą i wygląda to jak scena z Amistad (w pierwszym momencie dosłownie WIDZIAŁAM kajdany na jego nogach i szyi, choć ich tam oczywiście nie mogło być) i zresztą chyba ma tak się kojarzyć. To ma nas ukłuć, ale nie poranić za bardzo. Rzeczywistość jest dobra, a w tych miejscach, gdzie jednak nie jest, ma w sobie potencjał zmiany, to też ma być wyczuwalne. Zło jest, wiemy o nim, ale czai się w pewnej odległości (gangsterzy, którzy chcą skaptować Tony'ego; wiemy, że ten świat tam jest), dając złudzenie, że można się od niego odciąć.
I oczywiście świetny Viggo Mortensen.
Co skłoniło mnie zresztą, żeby sięgnąć, po raz któryś, po starszy film z jego udziałem, Historię przemocy (reż. David Cronenberg, 2005) . Spokojny, dobry człowiek, Tom, żyje z rodziną w małym miasteczku w USA (pośrodku niczego). Ma rodzinę, bar, kościół. Pewnego dnia jednak do baru wchodzą mordercy, chcą ukraść pieniądze. I gdyby na tym mieli poprzestać, nic by się nie stało, ale są to jednak tak bardzo źli mordercy, że postanawiają dla zasady zastrzelić barmankę. Wtedy Tom działa odruchowo i po minucie bandyci leżą martwi na ziemi.
Jeszcze próbujemy uwierzyć, że można się cofnąć, na powrót z piekieł do edenu. Ale telewizja pokazuje bohatera we wszystkich stacjach. W miasteczku zjawiają się dziwni ludzie w czerni. Kim właściwie jest Tom? Co zrobi? Chyba wszyscy już wiedzą...
Tutaj nie ma łatwego rozwiązania, choć reżyser gra z nami. Z archetypami i kliszami, jakie wdrukowała nam po pierwsze kultura i popkultura, ale też (a jedno z drugim się łączy) nasza historia gatunkowa homo sapiens. Od pierwotnych instynktów, przez próby wydźwignięcia się (skąd one się biorą? socjalizacja? naturalne dążenie do dobra, sprzeczne emocje w nas samych, które zawsze są, choć jednak na ogół nie przejawiają się w takich skrajnościach?), aż do...do czego? Pytanie zostaje w zasadzie otwarte. Może się wydawać, że rodzina, do której wraca Tom na koniec, już będzie zawsze skażona złem, ale może ona będzie po prostu... dorosła? Wbrew niektórym recenzjom chciałabym traktować ten film jako rodzaj moralitetu, w którym jaskrawo naturalistyczne okrutne sceny są w pewnym sensie tak mocne, że po prostu muszą zostać ujęte jak metafory, a całość krótkiej w zasadzie akcji rozciągnięta zostaje w archaiczną wręcz przeszłość i eschatologiczną przyszłość. A jednocześnie taka akcja to jakby przetworzenie pracy z kompleksem Edypa (zresztą w finałowej scenie mamy sygnały wprost o tym świadczące, w dialogu z bratem), tylko że zamiast ojca mamy "wielkiego" brata, ale on paradoksalnie jest ojcem, tyle ze mafii. Dlatego w głębi, gdy przetrzymamy powierzchowny wstręt, nie czujemy chyba odrazy do Toma, raczej jesteśmy z nim. Nieprzepracowany lecz wypierany wewnętrzny konflikt (lata udawania kogoś innego, wręcz ideału spokoju i łagodności) musiał rozsadzić rzeczywistość bohatera. Jego przyszłość, po wszystkim, będzie trudna. Jak życie.
Film - całościowa metafora, w której nie mamy do czynienia z realistycznym obrazem życia, raczej z przetworzeniem psychologicznego obrazu dorastania. Jak wiele "komiksowych" filmów, sięgający do "mitów" założycielskich naszego gatunku. Sięgający po to, co w swej "podwójnej pracy" maskowania i eksploatowania kultura zawsze przetwarza, tyle że ta dynamika różnie się układa. Cronenberg wyciąga ten mechanizm trochę bliżej pod powierzchnię i to dla mnie jest jego wartością Historii przemocy.
No to dwa różne filmy z Viggo Mortensenem jednego wieczoru. Jeden w kinie, drugi w domu, na komórce oglądany zresztą. Blisko skóry.

sobota, 2 lutego 2019

Wzruszenie, które trwa

Znajomy przysłał mi w środę późnym wieczorem link. Otworzyłam i przeczytałam.
Nie wiem, co poczułam najpierw, chyba po prostu wzruszenie.
W długim, bardzo ciekawym artykule na łamach internetowego pisma Mały Format Jakub Skurtys podsumowuje poetycki rok 2018: całość tu, naprawdę polecam! 
Kilka razy pojawia się w tekście nazwa mojego wydawnictwa, co mnie cieszy, i nazwiska autorów, których książki wydałam (Janusz Radwański, Grzegorz Wróblewski - głównie o poezji, ale i o wydanych u mnie "Miejscach styku"). A w części dotyczącej poetów i poetek urodzonych w latach '60.- niespodzianka, którą się dzielę wklejając poniżej. Tak pisze Jakub Skurtys o tomach autorów średniego pokolenia:
"Zacznijmy od najciekawszych. Tom Anny Matysiak „Tyle nieznanych ryb” (Convivo) trudno czytać w kategoriach współczesnych, widmowych sytuacji komunikacyjnych i poststrukturalnej gry. To poezja konkretnego doświadczenia, osadzona w konkretnej biografii, autobiograficzna nawet, bo toczy się w niej – trochę jak u Dyckiego, choć formalnie w niczym go nie przypomina – rozprawa z przodkami, ich przywoływanie i wyklinanie. Matysiak to bowiem, jak informuje nas biogram, wnuczka Lisy i Fritza, zapewne hitlerowców, jeśli rekonstruować mazurskie pochodzenie i czasy sprzed II wojny. Fritz w każdym razie zginął gdzieś na wschodnim froncie, a powikłane losy rodziny stają się teraz tematem, z którym zmaga się poetka, tworząc coś w rodzaju postpamięciowego świadectwa o własnych dziadkach jako podstawie tożsamości. Całość opowiadana jest z perspektywy Ani, córki Anny, wnuczki Lisy. O ile jednak babka rzeczywiście umiera, a jej pogrzeb zdaje się być jednym z rytuałów przejścia dla dziewczynki (czy też dla świadomości podmiotu, który z nią identyfikujemy), to Fritz z kolei pozostaje fantomem, wyrzutem sumienia, zagadką, rodzajem brzemienia, które się dźwiga, ale które fascynuje i naznacza (aż do ostatniego wiersza na skrzydełku). To nie jest sentymentalna gadanina, pełna rodzinnych wspomnień, jak w dobrym albumie (bardziej przypomina to zeszłoroczne „Kamienie” Elżbiety Lipińskiej). Matysiak pisze w sposób różewiczowsko wręcz oszczędny, choć z wysokim stopniem metaforyzacji, wydestylowany z emocji, a w tle odbywa się schodzenie do piwnic, w głąb pamięci, w niechlubne dziedzictwo: „pod warstwą śpiącej ciszy/ środki zdań występują przeciwko/ końcówkom wyrazów// pod niemówieniem rośnie gadanina dni poprzednich/ gwiżdżą do ucha piwnice dziadków i wujków ze strony ciotecznych babek/ słowa z piasku/ z krypty/ z kopców ziemniaków z łętami do obrywania/ z łuskania grochu mieszania ciasta […]” („przez przypadki”). Coś sprawia, że w tych wierszach czuć ciężar Historii, że ulegają one sedymentacji, jak szkielety ryb na dnie morza. „Tyle nieznanych ryb” to jedno z moich prywatnych zaskoczeń, bo takiego ciosu z warmińsko-mazurskiego tygla tożsamościowego zupełnie się nie spodziewałem".

poniedziałek, 28 stycznia 2019

Wiwaoure?

U nas się mówiło "babskie uszy". Ale być może wyłącznie w moim rodzinnym domu; to dosłowne tłumaczenie wyrażenia z gwary Plattdeutsch - "wiwaoure". Wiw to kobieta, a oure to uszy. Nie wiem na pewno, czy dobrze transkrybuję; piszę, jak słyszałam. Platt - niby niemiecki, ale nie całkiem. A czasem zupełnie nie.
W każdym razie później usłyszałam, że to faworki. Strasznie obce wydało mi się to słowo. Jakby skupiło w sobie wszelką możliwą językową obcość świata; żadne inne obcości lingwistyczne nie zadziałały już później tak mocno.  Do dziś powoduje lekkie wzdrygnięcie mego zmysłu językowego, wewnętrzny, organiczny niemal protest (ale już słowo "chrust" było dla mnie całkiem niemożliwe, może dlatego, że oznacza przecież suche gałęzie na opał - za nic bym go nie użyła).
To są dziwne uczucia. "Babskie uszy", obiektywnie jednak nie nazbyt eleganckie określenie, były elementem języka domowego, używanym chyba tylko w jednym domu na świecie. Tak jak "stara mama" (swobodne dość tłumaczenie niemieckiego słowa Grossmutter) na określenie babci Lisy, wymawiane tak łącznie, że w ogóle nie czułam jego składankowego charakteru. Słowa zupełnie pojedyncze, słowa bez języka. Możliwe chyba tylko na pograniczu narodowościowo-językowym. W pewnym sensie również wstydliwe, może dlatego, że tak mocno zrośnięte z ciałem.


czwartek, 24 stycznia 2019

piątek, 18 stycznia 2019

Widok z Mostu Północnego na terminal kontenerów

Plac pełen kontenerów nie jest taki zły,
wielopiętrowy zestaw klocków dla olbrzymka.
Jechałam dalej na północ i widziałam
żółte jelito zjeżdżalni, a obok
migotliwie czysty salon Forda.
Kolorowe skrzynki nie są takie złe,
wiatr niesie między nimi tumbleweeds -
złote kule westernów, a w samo południe
pod nagrzaną blachą na wąskiej plamie światła
dziewczynka gotuje dla lalek
obiad ze śrubek i piasku.

wtorek, 15 stycznia 2019

Biedne białka

Dehumanizacja wroga to strategia wypracowana przez homo sapiens jako jedna z najwcześniejszych, a może nawet ukształtowana z mechanizmów psychicznych właściwych najbardziej pierwotnym, najbardziej zwierzęcym pokładom nas w nas. Mówiąc o zwierzęcości, nie oceniam - to jest w ogóle poza kwestią etyki, to tak, jakby próbować przykładać jakości moralne do metabolizmu komórkowego. Zawsze chodziło o to, by przetrwać i wygrać rywalizację w środowisku ograniczonych zasobów. Aby zniszczyć rywala, należało niejako "osunąć się" w koleiny tej wypracowanej strategii (czyli stworzyć sobie obraz wroga jako nieczłowieka, insekta albo demona), żeby móc zabijać przy jak najmniejszym dyskomforcie (a czasem nawet mając poczucie dobrze spełnionego obowiązku). To się za bardzo nie zmieniło - świadczy o tym  historia ludzkości, która jest historią masakr, a gdyby krew nie wsiąkała, nasza planeta krążyłaby zawieszona w wielkim czerwonym bąblu. W naszej normalnej codzienności moglibyśmy o tym nie wiedzieć, gdyby nie nowe (w miarę) medium, jakim jest internet z jego portalami społecznościowymi: analizy językowe komentarzy, w których ludzie życzą sobie nawzajem różnych rzeczy, pokazują, że stosuje się w nich powszechnie retorykę odczłowieczania.
Bruno Latour, mówiąc, że nigdy nie byliśmy nowocześni, miał na myśli głównie myślenie magiczne aktywne w nas cały czas, ale można to, jak sądzę, rozciągnąć także na inne mechanizmy i strategie modelujące nasze kontakty z przedstawicielami gatunku.
Tendencje przeciwstawne natomiast to rzecz bardzo młoda - gdyby ująć historię ludzkości jako dobę, zajęłyby parę ostatnich sekund. Może minutę. To się zaczęło nieśmiało dopiero w oświeceniu, i potem falowało, wynosząc się i zapadając w społecznej świadomości. Ruchy emancypacyjne, empatia, tolerancja, nurty zakładające relatywizm poznawczy i kulturowy. Odkrycie pod- i nieświadomości i ogólnie "badanie mechanizmów", wglądy, a potem wglądy we wglądy. To wszystko w rytmie szarpanym, we wstrząsach, przetykane osuwaniem się na powrót w "bezpieczne" koleiny łatwej, dwubiegunowej interpretacji rzeczywistości.
Ale ta młoda rzecz - te próby wyzwolenia się z kolein agresji - jednak istnieje. Behawiorysta od homo sapiens, a może i antropologia powiedzieliby, że tego też nie ma co oceniać, bo to też wyłącznie metaboliczna predyspozycja. I to, czy aktywuje się w nas, czy nie, to nie kwestia swobodnej decyzji, tylko wychowania, genów, wpływu środowiska.
Na czym innym możemy się jednak oprzeć, jeśli nie na tych predyspozycjach białka, które nam dano?

środa, 9 stycznia 2019

Wiersze w "Wizjach" i "Tekstualiach"

Aż w dwóch miejscach można dziś przeczytać moje wiersze.
W magazynie internetowym Wizje, który w tym numerze ma bardzo ciekawe hasło przewodnie: "mniej"
Tutaj:
Moje wiersze pod linkiem

A w "Tekstualiach" cykl cztery wierszy Deprywacje, oraz dużo moich rysunków.
Nie ma linku, więc wklejam parę zdjęć. Na zdjęciu z dziwnym stworzonkiem dwa wiersze to własnie moje, dwa z cyklu (te krótsze)





niedziela, 6 stycznia 2019

tak było



Kiedy usłyszałam to wykonanie po raz pierwszy, postanowiłam, że chcę, aby puszczono je kiedyś na moim pogrzebie. Zwłaszcza głośno i wyraźnie od 3'11, ten krzyk narobiłby zamieszania.
Zobowiązałam moją Najbliższą Przyjaciółkę na świecie, by tego dopilnowała.
Ale to Ona umarła.
Dlatego piosenki też nie będzie.
MAGDO - kocham Cię, gdziekolwiek jesteś.

piątek, 4 stycznia 2019

Było

Śnieg prószy. Przypomniało mi się, jak Lu pierwszy raz zobaczyła śnieg - to była godzina pierwsza po północy, więc śnieg był nienaruszony, a napadało sporo. Lu zaczęła dziki, szalony taniec, skakała, tarzała się, wślizgiwała, szczekała z radości. Środek nocy, a nie chciało się wracać do domu. Dwanaście lat temu.