poniedziałek, 28 stycznia 2019

Wiwaoure?

U nas się mówiło "babskie uszy". Ale być może wyłącznie w moim rodzinnym domu; to dosłowne tłumaczenie wyrażenia z gwary Plattdeutsch - "wiwaoure". Wiw to kobieta, a oure to uszy. Nie wiem na pewno, czy dobrze transkrybuję; piszę, jak słyszałam. Platt - niby niemiecki, ale nie całkiem. A czasem zupełnie nie.
W każdym razie później usłyszałam, że to faworki. Strasznie obce wydało mi się to słowo. Jakby skupiło w sobie wszelką możliwą językową obcość świata; żadne inne obcości lingwistyczne nie zadziałały już później tak mocno.  Do dziś powoduje lekkie wzdrygnięcie mego zmysłu językowego, wewnętrzny, organiczny niemal protest (ale już słowo "chrust" było dla mnie całkiem niemożliwe, może dlatego, że oznacza przecież suche gałęzie na opał - za nic bym go nie użyła).
To są dziwne uczucia. "Babskie uszy", obiektywnie jednak nie nazbyt eleganckie określenie, były elementem języka domowego, używanym chyba tylko w jednym domu na świecie. Tak jak "stara mama" (swobodne dość tłumaczenie niemieckiego słowa Grossmutter) na określenie babci Lisy, wymawiane tak łącznie, że w ogóle nie czułam jego składankowego charakteru. Słowa zupełnie pojedyncze, słowa bez języka. Możliwe chyba tylko na pograniczu narodowościowo-językowym. W pewnym sensie również wstydliwe, może dlatego, że tak mocno zrośnięte z ciałem.


22 komentarze:

  1. U mnie nazwa chruściki - cieniutkie, smaczne z przepisu MAMY. Uwielbiałam pomagać JEJ w robieniu. Aż mi się łezka zakręciła na wspomnienie .... Sorki ja tak trochę nie na temat ...

    OdpowiedzUsuń
  2. U nas smażyło się faworki właśnie. Nazwa "chrusty", usłyszana po raz pierwszy, uderzyła mnie po uszach. Pamiętam:) Później zdarzało mi się jeszcze usłyszeć nowe nazwy dla czegoś, co dawno nazwane. Zawsze budziło to zaskoczenie, a nawet i niepokój. A może ja też z jakiegoś pogranicza jestem...:)
    "Stara mama" to ładne określenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie obserwowanie odczuć może nam wiele powiedzieć o naturze języku i obcości jako zjawiska. O granicach naszego świata. To jakby mikrokosmos, mikroprzykład. Co do wyrażenia star mama ktoś mnie kiedyś zapytał, czemu mówię tak brzydko; stara...

      Usuń
  3. U mnie też były chruściki.
    Pięknie piszesz o języku, ach! Chciałabym tak umieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hano, tak mnie komplementujesz, że się rumienię ;)

      Usuń
  4. U mnie był chrust, nie drażnił uszu, bo był od początku, od urodzenia :) Ale już faworki były obce i drażniły.
    O Plattdeutsch usłyszałam całkiem niedawno, przy okazji wspomnień o Prezydencie Adamowiczu, w opowieści o tym, jak wśród starych Gdańszczanek szukał konsultantek językowych do filmu Blaszany bębenek! I były to udane poszukiwania, a aktorki szybko i chętnie uczyły się od nich tej gwary.
    Pięknie piszesz Aniu, dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapewne wśród najstarszych autochtonek można spotkać mówiących tym językiem. Ja posługiwałam się nim czasem w rozmowach z prababką.

      Usuń
  5. Osobiście uważam, że źródłosłów ten sam. Wiwaoure, wiwaure, fawoure, fawore, faworki. Kręte są drogi języka. A nazwana rzecz nadal smakowicie chrupiąca, niezależnie od nazwy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, masz rację. Źródłosłów wspólny i jest i ciekawie jest to śledzić. Nie czułam jednak tej łączności jako dziecko, bo dla mnie były to babskie uszy, a słowo w Platt, z którego były tłumaczeniem, zainteresowało mnie znacznie później. O fakt - smaczne są zawsze, choć wolę, jak są trochę bardziej grube i miękkie, nie lubię chrupiacych rzeczy, nawet bułki wkładam w folię, żeby zmiękły :)

      Usuń
    2. kręte ale i jakoś przez to ciekawe są te zawiłości i jednak logiczne ))detektyw językowy to pasjonująca praca ))
      u mnie też faworki, czasami się chrusty mówiło a w okolicy był taki melanż językowy ..ja z ziem "odzyskanych" jedna rodzina z Warszawy druga spod Puław..

      Usuń
    3. Tak jak "na dwór" i "na pole" - jak sprowadziła się do naszej wsi rodzina z krakowskiego, my dzieci pytaliśmy, gdzie oni mają to pole...

      Usuń
  6. o rany!!
    Karnawał mija a ja jeszcze ani razu nie zrobiłam!!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. U mnie był chrust, później spotkałam nazwę faworki, ale ta z dzieciństwa została.
    Mówiło się też nie keks a cwibak, nie piszinger (piszę fonetycznie) a andrut.
    Moje córki nazwały prababcię "Stara Babcia" i tak jakoś zostało, może dlatego że już dla nich faktycznie była bardzo stara.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a wiesz- nie mam pojęcia, co to piszinger i co to andrut. Żadnego z tych słów nie znam :)

      Usuń
    2. Ojej, przekładanych masą kajmakową kwadratowych wafli nie jadłaś? Mama robiła jeszcze masę kakaową lub cytrynową.
      Może u Ciebie się to inaczej nazywało.

      Usuń
    3. To były chyba po prostu wafle :)

      Usuń
  8. Jak byłam mała, pomagałam w pracowni kaletniczej dziadka i tam robiło się "faworki" ze skóry, jako element ozdobny do różnych wyrobów. Dziadek ciął skórę, a ja przeciągałam pętelkę specjalnymi, małymi obcęgami. Potem, jak mnie mama zabrała na smażenie faworków, zapytałam gdzie obcęgi do poprzeciągania pętelki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo to się pierwotnie jakoś bierze od tego kształtu, takiej zawiniętej wstążki. poczytałam o etymologii słowa. W ogóle cierpię na brak porządnego słownika etymologicznego :)

      Usuń
  9. Moja rodzina to mieszanka trzech języków. Żadnej logiki w słownictwie nie mamy - które słowo było "bardziejsze", tego używano. Z jednej strony ryczka, z drugiej - zimne nóżki zamiast galaret i galartów.
    Analizując zasób słownictwa poszczególnych rodzin, można się wiele dowiedzieć o ich historii ;-)

    OdpowiedzUsuń
  10. u mnie przyjęło się faworki... ale bym zjadła :)

    OdpowiedzUsuń