sobota, 28 marca 2020

Śniłam się

Śniłam się sobie. Zgubiłam się i chciałam dojść na jakiś dworzec, a on, jak to bywa w moich snach, przekształcił się w coś innego; tym razem w rodzaj planszy czy obrazu technicznego ustawionego na końcu ulicy. Wtedy zobaczyłam siebie: miałam krótkie włosy i ciemnogranatowy sweter, o grubej fakturze. Podeszłam, złapałam się za rękę i zaczęłyśmy rozmawiać.



sobota, 14 marca 2020

I tak

I tak zawsze pracowałam z domu, więc wiele się nie zmieniło - tyle że próbki papieru z drukarni przyjadą kurierem, nie pojadę ich oglądać na miejscu, bo to przez całą Warszawę. Cztery książki z serii Tangere, wznowienie Młynu Lewina Johannesa Bobrowskiego i historia literatury niemieckiej do wojny trzydziestoletniej Leszka Szarugi, to są rzeczy na teraz. To jest też ta część mojej pracy, która nie przynosi zarobków, jedynie satysfakcję... hm, tak. A żeby na to zarobić, to też jak zwykle - siedzę i redaguję. Wszystko to biurko i najbliższe okolice, powiedzmy, że jeszcze stolik obok i taka niewielka półka, z segregatorami. Na niektórych napisane: "umowy i rachunki różne", na innych "faktury kosztowe", na jeszcze innych tylko "papiery ważne", aż strach zaglądać.
Dawniej, kiedyś, bywało, że pracowałam w łóżku, teraz raczej nie. Trzeba wyjść do drugiego pokoju.

W zamrażalniku po dwie bułeczki na dzień, jeszcze jedna porcja wołowiny, mało potrzebuję; jak gotuję, to wychodzi na trzy dni, więc mam. Jak obieram marchewkę, to coś tam gadam do niej, skoro jestem tu sama. Czasem z kimś przez telefon, ale wydaje mi się, że po co ktoś miałby chcieć, a jak chce, to czy mu się nie odechce.
Tak mi zostało z kiedyś, że jak dzwonię do kogoś, to się narzucam, że wobec tego muszę dać radę sama. To takie dwie dawne rzeczy, zresztą historie związane z blogowaniem, że można mnie zniknąć i muszę już pozostać zniknięta, dawne, ale nieprzepracowane, bo zaraz prawie płaczę, kiedy sobie przypominam. Ale oczywiście to nie tylko to, to wszystko jest jeszcze o wiele starsze.
No więc gadam do marchewki, potem ona się gotuje, a obierki podsychają, żeby śmieci bio nie gniły w woreczku, woreczek też zresztą kompostowalny.

Boję się o ważne dla mnie osoby, które są w grupie ryzyka.
To wszystko jest dziwne. Wydaje się niemożliwe, a przecież byłam przekonana, że epidemia to kwestia czasu.
Ostatnio widziałam rysunek, na którym w planetę uderza asteroida wielkości Australii i podnosi się wokół niej taka fala, jak szal, jakby płaszcz ziemi się otworzył. W sumie dlaczego nie? Pewnie homo sapiens jest mi bliższy, ze względów gatunkowych, a kręgowce bliższe niż stawonogi, a te z kolei - niż prekarioty, ale przecież czuję je, że są cząstką mnie.
Ich pęd do powielania się, pulsowanie ich energii; chciałabym pisać o nich. Jako czymś "poza systemem", o logice wykraczającej poza naszą zdolność tworzenia znaczeń i odczytywania rzeczywistości jako znaczącej. To może przekraczać nas miliardy razy, przekraczać to wszystko, co jako wiedza cywilizacji ludzkiej gniecie się w jakiejś mikrofałdzie wszechświata.
No, ale dobrze, praktycznie to nie ma znaczenia. Trzeba pozmywać.

Ale jednego nie mogę zrozumieć. Jak można było wykupić maseczki i płyny do dezynfekcji i sprzedawać je tak drogo na przykład na allegro. Jak w ogóle można tak robić? I kto to robi? Co to są za ludzie? Ja wiem, niby wiem, reguły rynku, ale to jest nieetyczne, wstrętne, obrzydliwe, nienawidzę tego. Przypominają się najgorsze rzeczy, z historii, z wojny. Że sprzedaje się to, za co ludzie w najtragiczniejszych chwilach gotowi są płacić. Sprzedaje się bezpieczeństwo, szanse na życie? Powiecie, że to jeszcze nie to?