Nie śpię dobrze. Nawet jeśli jestem zmęczona, kładąc się spać, przywołuję do głowy zmartwienia, które w ciągu dnia chowają się głębiej, jakbym trochę chciała zrobić sobie na złość - ale to raczej rodzaj natręctwa. Nadchodzi trzecia, czwarta rano, czasem piąta. Zasypiam i budząc się co jakiś czas, śpię do dziesiątej, chyba że ktoś wcześniej zadzwoni. Ale najchętniej nie wychodziłabym z łóżka, nie zaczynała dnia. Kawa z mlekiem to taka sprawa, dla której jednak wychodzę spod kołdry. Prosto do komputera i do pracy.
Późnym wieczorem i w nocy czuję się lepiej, czasem wydaje mi się, że mam w sobie siłę, aby ze wszystkim dać radę. Pracować jeszcze więcej, wymyślać strategie marketingowe, bo oprócz produkowania książek, muszę je sprzedawać, a to nie jest łatwe. Wydawanie książek musi przestać przynosić straty, bo nie da się w nieskończoność łatać tych strat pracą redaktorską dla innych wydawnictw, zwłaszcza gdy wynajmuje się mieszkanie, płaci kredyt, ZUS i parę innych rzeczy, a i na tak zwane życie trzeba mieć parę groszy.
Ostatnio, nie mogąc zasnąć, obejrzałam kolejny raz Piknik pod wiszącą skałą. Cudowny film, chciałoby się, żeby się nie kończył. Potem jeszcze trafiłam na psychoanalityczną interpretację jego symboliki, że jest obrazem podróży w głąb siebie, własnej kobiecości, że taka podróż, w najgłębsze, najstarsze pokłady psychiki, z czasów kształtowania się człowieczeństwa, może czasem okazać się podróżą bez powrotu. "Co to jest milion lat" - mówi nauczycielka matematyki o wiszącej skale, magicznym miejscu australijskich Aborygenów, jakby próbując ująć w karby te wszystkie przeczucia związane z Niezbadanym w nas. A potem, tak jak zaginione uczennice, idzie w kierunku skały i również nie wraca. Ten film jednak nie jest dla mnie niepokojący, przeciwnie, działa kojąco. Jakby otwierał jakieś drzwi, szczelnie przedtem zamknięte, i przez to dawał upust nagromadzonym napięciom. Przywraca na jakiś czas łagodną energię, pozwala myśleć, że jest w nas jakieś niezbadane, trudno dostępne pole regulujące energię, jeśli pozwoli mu się działać. Oczywiście ostrożnie i trzymając się jedną ręką tych wszystkich współrzędnych wypracowanych przez tysiąclecia kultury, czyli znacząc drogę powrotu. Jak jeden z bohaterów filmu. I trochę skuteczniej niż Jaś z bajki o Jasiu i Małgosi (bo może zamiast palić czarownice w piecu chlebowym, trzeba by je oswajać?). Tak sobie płyną myśli - od bajki do bajki.