poniedziałek, 14 listopada 2022

Taki smutek

Nie wiem, dlaczego akurat dziś wieczorem tak mocno myślałam o Magdzie Szozdzie, mojej przyjaciółce i pierwszej autorce w moim wydawnictwie. Przypomniały mi się, w zasadzie jakby wróciły do mnie, te dni, gdy była w szpitalu i gdy umarła. I właśnie w tym momencie zadzwonił dziś telefon, z wiadomością, że w hospicjum umarł Jerzy Kronhold, poeta, mój autor.

wtorek, 25 października 2022

Komandor Rattus

 



Na zdjęciu jest moja nowa książka, Komandor Rattus. I z tytułu, i z okładki pewnie widać, że jest trochę o szczurze, i z dedykacji też, ale tam to już wprost. A wiersze, jak to wiersze. Zawsze są o próbie zmierzenia się z. Walce o. Miłości do.




sobota, 15 października 2022

Idź, Diano!


 

Ze zdań, które przeczytałam wczoraj na temat spektaklu „Anda, Diana” (Idź, Diano) najważniejsze wydały mi się słowa artystki: „Przestałam szukać swego ciała w przestrzeni innego, a znalazłam siebie jako innego”. Ale to już było po tym, gdy obejrzałam ten performans, bo celowo chciałam go odebrać na czysto, zobaczyć, czy i jak odezwie się we mnie sam – przeważnie tak właśnie robię na festiwalu Ciało/Umysł, odkąd ponad dwadzieścia lat temu zaczęłam jako widz brać w nim udział.

„Anda, Diana” opowiada o mierzeniu się z niepełnosprawnością, ale temat podany jest tak uniwersalnie i jednocześnie dyskretnie, że dopiero mniej więcej w połowie orientujemy się, że artystka Diana Niepce rzeczywiście jest osobą niepełnosprawną [uległa wypadkowi na trapezie, walczy z porażeniem czterokończynowym]. Jej opowieść możemy odczytać jako dotyczącą różnych rzeczy, które stanowią naszą słabość, zależność, opresję. Przez pierwszych kilkanaście minut ruch, który obserwujemy na scenie, jest jakby dwuwymiarowy, płaski – odbywa się w całości „na ścianie”, swego rodzaju ciemnej tablicy, po której dwaj muskularni mężczyźni przesuwają delikatne, kruche, półnagie ciało głównej bohaterki, podnoszą je i opuszczają, obracają nim, jak gdyby było wskazówkami dziwnego zegara, jakby tylko odbijała mechanizm działający dzięki przyłożonej z zewnątrz sile. Ale już na tym etapie działania dokonują się próby rozszczelniania takiej wizji – tancerze niejako wymieniają się w ten sposób, że gdy jeden „operuje” ciałem dziewczyny, drugi podmienia go, wsuwając się między tego pierwszego a planszę i rozpycha obraz; widzimy, jak trzeci wymiar włącza się, a to włączanie ma charakter procesualny, przebiega pulsacyjnie, dynamicznie i obarczone jest ryzykiem.

Stopniowo akcja przenosi się na środek sceny i potem już tam się dzieje, plastyczna, wielowymiarowa. Silnie oddziałująca wydała mi się sekwencja, gdy mężczyźni na zmianę podnosili z podłogi dziewczynę, przyjmując pozę przypominającą antycznego dyskobola i tak, nie zmieniając układu rąk, robili z nich rodzaj mechanizmu do podnoszenia, wkładając zgięte ramię pod jej ramiona, stając się subtelnym kołem zamachowym, powoli konsekwentnie udzielającym rozpędu. Jej ruch jest wtedy jeszcze pasywny, ale wyraźnie staje się przestrzenią doświadczania. To scena, w której ciało dziewczyny z jednej strony wpisuje się w narzucony kulturowo schemat udzielania siły, a z drugiej – bada ten rodzaj przeżycia, wykorzystuje jako motor, silnik kodów, który będzie mogła wkrótce w sobie uruchomić. I to właśnie dalej się dzieje.

Ruch sceniczny będzie już dalej stale obrazował wzajemne udzielanie sobie przez tancerzy siły i impulsów, dynamikę działającą między poczuciem mocy a zapadaniem się w zależność, słabość, przy czym coraz bardziej nieoczywiste staje się, czy atletyczne ciała mężczyzn, animujące niejako ciało dziewczyny, są nadal czymś zewnętrznym, czy zaczynają oznaczać jej wewnętrzną moc.

Spektakl stawia (moim zdaniem) pytania: czy jesteśmy tylko formatowani przez siły zewnętrzne, czy także możemy z nich czerpać, przekształcając je i wykorzystując dla własnej zmiany. Czy właściwie da się to rozdzielić – zewnętrze od wnętrza? Na ile nasze wewnętrzne siły są zinternalizowanymi wzorcami działań, wyrobionymi torami reakcji? Czy możemy je obserwować, pracować z nimi? Czy słabość, niepełnosprawność – może stać się punktem wyjścia do nowego spojrzenia na relacje? Ciało niepełnosprawnej artystki poddane jest ruchowi, a od pewnego momentu aktywnie uczestniczy w bardzo plastycznie przedstawionych procesach wyginania, zwijania się, przekręcania – czy taka giętkość, elastyczność, miękkość może być tu odczytana jako metafora pewnej drogi, w której doświadczanie giętkości i plastyczności ruchu może udzielić swych jakości modelowi – myślenia?

Spektakl „Anda, Diana”, pod kierownictwem artystycznym Diany Niepce, artyści: Diana Niepce,  Bartosz Ostrowski, Joãozinho da Costa, na festiwalu Ciało/Umysł, Międzynarodowy Festiwal Tańca i Peformansu.        

wtorek, 11 października 2022

Jak ocalał świat

  - Tego pomidorka dodam pani gratis, bo trochę krzywy - powiedziała młoda energiczna dziewczyna na stoisku z warzywami, rozstawionym na sobotnio-niedzielnym targu sąsiadującym ze Szpitalem Południowym i Centrum Hematologii. - 12.50 poproszę.

- Już daję, tylko znajdę te 50 groszy - odpowiedziałam, przerzucając czeluście.

- Jak Pani nie znajdzie, to może być bez.

- No ale jak bez? W dodatku z gratisem? - zadziwiłam się.

- E, tam, świat się przecież nie zawali.

- No nie wiem - nadal jakoś się frasowałam. - O proszę, mam.

Dziewczyna wzięła monetę i skierowała się do puszki z drobniakami, ale zawróciła i oddała mi pieniądz: 

- Założymy się? Że się nie zawali?

Rozjerzałam się. Słońce grzało normalnie, facet obok wziął na podbierak kiszone z beczki. 

- Nie, nie - powiedziałam. - Nie możemy tak ryzykować.




sobota, 6 sierpnia 2022

Wyjechałam, wróciłam

Wybrałam się do rodziców,  drugi raz w tym roku, co jak na mój entuzjazm do podróży, to częstotliwość niezwykła. A przecież to w najlepszym układzie zaledwie niecałe 4 godziny, czyli pestka. Choć jednak z przesiadką w Olsztynie.




Miałam zamiar nie pracować całe 3 dni, ale nie dotrzymałam. Dwa dni przed wyjazdem przyszła nagła robota, w dodatku nie wszystkie materiały dostałam w domu. Musiałam uzbroić laptopika, na którym rzadko pracuję. Pierwszy wieczór i połowa drugiego dnia to było kończenie pracy. A potem już z rozpędu inne roboty. Nawet w pociagu powrotnym całą drogę, ale to akurat dobrze.

Oczywiście miałam czas, żeby pogadać i pójść dwa razy do ogrodu. To są najlepsze rzeczy tam. I jedzenie prosto z gałęzi czarnych i czerwonych porzeczek, wiśni, borówek i agrestu. To były ostatki, więc wszystko niebiańsko dojrzałe. 



















Kogut jest terytorialny i patriarchalny. Bardzo przejęty swoją rolą, trzeba na niego uważać. Tata ma ślad na łydce po jego ostrodze. Kurki nadal szczęśliwe.
W piątek pojechałam, w poniedziałek wróciłam. Nie mogłam dłużej choćby dlatego, że firme prowadzę sama, jak są zamówienia, to muszę tu być i wysyłać książki - wszystko muszę sama, a jest tego. No i zarabiać na to, żeby to bardzo drogie hobby, jakim jest wydawnictwo, móc prowadzić. 
Jest dość prawdopodobne, że w przyszłym roku radykalnie zmniejszę wydawanie, bo już nie będę miała na to pieniędzy. Ludzie nie kupują poezji czy esejów. Nawet dobrych książek dla dzieci nie chcą - a ja mam zbyt słabe możliwowści marketingowe, żeby więcej ludzi się dowiedziało, że one w ogóle są. Nie wykupię banerów w metrze, ani nawet reklamy w poczytnym czasopiśmie. Zresztą nawet zwykłe reklamowanie i promowanie jest dla mnie trudne. Czuję się tak, jakbym namawiała ludzi do kupowania (bo tak jest), a to mi nie odpowiada. Wolałabym, żeby jakimś cudem dowiedzieli się sami, że wydaję świetne rzeczy i że warto.
No ale co zrobić.

czwartek, 2 czerwca 2022

Książka dla Johna / A book for John

Zapraszam na filmik, w którym opowiadam o pisaniu Książki dla Johna i trochę o wszystkim. Krótko, więc nie zanudzę Was :) 

poniedziałek, 18 kwietnia 2022

o tym, że tak. albo nie

Że trudne i skomplikowane procesy myślowe i logistyczne mogą iść źle przez długi czas po chorobie zwanej covidem, to wiedziałam. Zresztą - imaginowałam sobie, że może nie muszą. Potem miałam pewne przesłanki.

Dziś po południu jednak - postanowiłam wyrzucić fusy z kubka z resztką herbaty (do odpadów bio, rzecz jasna). W tym celu wylałam sobie herbatę na dłoń, używając jej niejako w funkcji sitka. Nic wielkiego, nieraz tak robiłam. Ale nigdy tak po prostu na środku pokoju. 

Pytanie, czy świadome wzmożenie koncentracji przy czynnościach coś da, jeśli przecież stale się jakieś wykonuje.


Nad głową nisko samoloty. Inspirujące, choć przecież zdążają ku ziemi. Wsiąść i polecieć gdzieś. Zaszyć się. Ale nie mogę. Muszę dokończyć procesy, które są rozpoczęte. Zadziwiające, jak mocno mnie to trzyma - ta świadomość, że gdzieś coś obiecałam i że nikt za mnie nie doprowadzi niektórych rzeczy do końca. To w sumie takie drobiazgi. Książki.




niedziela, 3 kwietnia 2022

A więc

A więc 7 marca wieczorem zaczęło mnie boleć gardło. I okazało się, że Covid. Trwał 3 tygodnie, z ciężkim kaszlem i na dokładkę z zapaleniem krtani. Starałam się pracować, ale udawało się tylko trochę, a działalność logistyczno-wydawnicza w tym czasie podupadła. Nerwica lękowa zaś się wzmogła. 

Rozkręcam się teraz na nowo, są projekty, które mnie cieszą, oraz dużo pracy dla innych instytucji do nadgonienia.

Przyciełam róże na balkonie, a teraz znowu je zakryłam, mam nadzieję, że na krótko.

W ramach zupełnie nie wiem czego pierwszy raz od trzech lat zrobiłam makijaż i chyba od pięciu lat użyłam kredki do ust. I nie, nigdzie tego dnia nie wyszłam, za to machnęłam sobie zawodowe selfie łazienkowe.


Covid to dziwna choroba.

wtorek, 1 lutego 2022

Rodzaj wolności?

Jako człowiek z obrzeży spektrum autyzmu nigdy na sto procent nie wiem, czy to, co za chwilę powiem albo zrobię, nie spowoduje, że zostanę odrzucona. Że ktoś powie "no nie, teraz przekroczyłaś granicę" (a ja nie wiem, gdzie i jakie one są, przeczuwam je tylko) albo "to mi się nie podoba, tak nie powinnaś się zachowywać, mówić, reagować". Tak było od zawsze, odkąd pamiętam. Powoduje to, że w kontaktach z ludźmi nie mam lekkości, poczucia, że robię coś, bo tak czuję, wiem, lubię i chcę. Co więcej: do pewnego stopnia zinternalizowałam pohukiwacza-sprawdzacza (normalne po ponad 50 latach, poza tym ja naprawdę czasem nie wiem, nie rozumiem i myślę, że niektóre reakcje są złe i mam wyrzuty sumienia i dyskomfort, że czuję coś, co czuję, i w jakiś sposób reaguję), więc bycie w danej przestrzeni samotnie nie do końca pomaga, choć trochę tak. W każdym razie balansuję na linie, prawie cały czas, bo potrzebuję ludzi, ale w każdym kontakcie zawsze jestem czujna, zawsze trochę rozdwojona. Nawet jeśli mam poczucie, że w danej relacji coś dobrego daję i biorę, to podświadomie (albo i świadomie) czekam na moment, kiedy kciuk pójdzie w dół. 

To jest jak rodzaj pancerza albo klatki i chyba bardzo ogranicza i zapewne oddziela od ludzi, przeszkadza w byciu w relacji.

Nie jest to coś, z czym nie można by żyć. Nie powinnam narzekać. Opanowałam depresję i nerwicę lękową (nie wyleczyłam, bo to niemożliwe, ale ułożyłyśmy się ze sobą). Rozwiodłam się, daję radę sama, prowadzę wydawnictwo. Mam parę planów, w które niezobowiązująco chcę wierzyć. I idę według formuły: Lassen wir uns überraschen (dajmy się "zaniespodziankować"). Naprawdę, z dziecięcą wiarą, że życie może pozytywnie zaskakiwać. Tęsknię jednak za poczuciem całkowitej akceptacji albo może paradoksalnie na odwrót: absolutnego poczucia, że jej nie potrzebuję, że nie muszę być czujna. Może jednak rozwiązanie jest jedno - puścić to i niech zostanie, jak jest. I tylko próbować łapać dystans do tego i w tej przestrzeni dystansu znajdować jakiś rodzaj wolności?

Nie wiem. Tak to tu zostawię, bo mam poczucie, że chcę to zatrzymać, w tym własnie momencie.