sobota, 6 sierpnia 2022

Wyjechałam, wróciłam

Wybrałam się do rodziców,  drugi raz w tym roku, co jak na mój entuzjazm do podróży, to częstotliwość niezwykła. A przecież to w najlepszym układzie zaledwie niecałe 4 godziny, czyli pestka. Choć jednak z przesiadką w Olsztynie.




Miałam zamiar nie pracować całe 3 dni, ale nie dotrzymałam. Dwa dni przed wyjazdem przyszła nagła robota, w dodatku nie wszystkie materiały dostałam w domu. Musiałam uzbroić laptopika, na którym rzadko pracuję. Pierwszy wieczór i połowa drugiego dnia to było kończenie pracy. A potem już z rozpędu inne roboty. Nawet w pociagu powrotnym całą drogę, ale to akurat dobrze.

Oczywiście miałam czas, żeby pogadać i pójść dwa razy do ogrodu. To są najlepsze rzeczy tam. I jedzenie prosto z gałęzi czarnych i czerwonych porzeczek, wiśni, borówek i agrestu. To były ostatki, więc wszystko niebiańsko dojrzałe. 



















Kogut jest terytorialny i patriarchalny. Bardzo przejęty swoją rolą, trzeba na niego uważać. Tata ma ślad na łydce po jego ostrodze. Kurki nadal szczęśliwe.
W piątek pojechałam, w poniedziałek wróciłam. Nie mogłam dłużej choćby dlatego, że firme prowadzę sama, jak są zamówienia, to muszę tu być i wysyłać książki - wszystko muszę sama, a jest tego. No i zarabiać na to, żeby to bardzo drogie hobby, jakim jest wydawnictwo, móc prowadzić. 
Jest dość prawdopodobne, że w przyszłym roku radykalnie zmniejszę wydawanie, bo już nie będę miała na to pieniędzy. Ludzie nie kupują poezji czy esejów. Nawet dobrych książek dla dzieci nie chcą - a ja mam zbyt słabe możliwowści marketingowe, żeby więcej ludzi się dowiedziało, że one w ogóle są. Nie wykupię banerów w metrze, ani nawet reklamy w poczytnym czasopiśmie. Zresztą nawet zwykłe reklamowanie i promowanie jest dla mnie trudne. Czuję się tak, jakbym namawiała ludzi do kupowania (bo tak jest), a to mi nie odpowiada. Wolałabym, żeby jakimś cudem dowiedzieli się sami, że wydaję świetne rzeczy i że warto.
No ale co zrobić.