środa, 2 października 2024

październik

 Nadszedł znienacka. Zrobiło się zimno, choć na szczęście jest świetlicie.



Tu jest żelazna kura, którą kiedyś wylicytowałam na jakiś cel (chyba na bazarek Gosi) i przybyła do mnie prosto od Hany. Jest bardzo ciężka i bardzo ją lubię. A przy niej porcelanowy psiak z jakiegoś antykwariatu. I kwiaty, kwiatów mam dużo, chyba z 49, jak ostatnio liczyłam. Ale paczek z książkami więcej. Oczywiście dawno powinnam mieć magazyn.



Odkryłam, że mogę wstawiać zdjęcia, nie przesyłając ich na komputer z telefonu, że są na dysku google, obejmującym oba sprzęty. O ilu jeszcze prostych rzeczach nie wiem i robię je na okrętkę?

U mnie to samo, czyli praca, praca, kolejne książki w wydawnictwie. Ciągle jeszcze mnie to cieszy, to nadal są "moje zabawki". Gdyby tak nie było, przestałabym. Jedni jeżdżą nurkować do raf koralowych, a ja mam takie hobby. Które zaowocowało już setką tytułów. Boli mnie jednak kręgosłup od pracy przy komputerze, zwłaszcza szyjny, czasem mam nawet zawroty głowy. Mięśnie i ścięgna jak kamyki i rzemyki. Ogólnie jestem też zmęczona. Nie miałam wakacji ani urlopu od wielu lat. Czasem wykradam sobie popołudnie albo ranek bez pracy.

Ale też moja własna nowa książka z wierszami się zbliża, będzie wydana w Katowicach przez Ars Cameralis i 12 listopada planowany jest wieczór autorski ze mną, w ramach festiwalu Ars Cameralis właśnie. Tak wygląda okładka.


To już jedenasta albo któraś tam moja książka z wierszyma. A potem może zwolnię tempo, choć kto wie. Póki co, muszę dokończyć powieść, na którą dostałam stypendium ministerialne. A ona płynie jak chce i skręca w dziwne rejony. Piszę w zasadzie nocami, bo czuję, że jestem w stanie robić to na zmęczeniu, a prac redakcyjnych tak się nie da.

Cieszę się, że chce się wam tu zaglądać.