wtorek, 27 czerwca 2017

Nowa

Są książki!
To zawsze magiczny moment, ale i trochę stresu. Dopilnowało się wszystkiego. Ale kto wie, czy w drukarniach nie mieszkają na przykład chochliki?
Dlatego otwieram paczki z drżeniem rąk.
Ale są.






Zbiór wierszy będących opisami polskich obrazów, młodopolskich i współczesnych. Część tekstów ilustrowanych zdjęciami dzieł malarskich. Pierwszy raz bawiłam się w zdobywanie praw do zreprodukowania dzieł w książce, to też ciekawe przeżycie. No i kolor. Druga w serii publikacja z kolorem.
Wiersze piękne, czasem zadziwiające, poruszające aż do samego środka człowieka, pokazują obrazy tak właśnie przeżyte - indywidualnie i uniwersalnie, z dreszczem przez ciało.

Jeden wiersz chciałam tu zacytować - to Chrystus przed Piłatem, oczywiście do obrazu Jacka Malczewskiego. Przeczytajcie.

Siostry Kafki zagazowane, siostry Freuda zagazowane.
Piłat w złotej opasce bawi się patyczkiem. Czyści paznokcie?
Palce ma długie i piękne. Z przyjemnością patrzy na nie.
Skupiony na tej czynności. Zmysłowe wargi. Zabójczy wąsik.
Nagi mocny tors. Oparty niedbale. Złotomiodna misa przed nim.
Siostry Kafki zagazowane, siostry Freuda zagazowane.
Jezus w koronie cierniowej, która kiedyś zakwitnie.
Długa pokrwawiona twarz. Rude obfite włosy, broda.
Związane misternie sznurem ręce do bambusowego drzewca.
Dłoń jedna dotyka obwisłej, mięsistej wargi. Druga artystowsko
wygięta, podtrzymuje z gracją bólu czerwoną, lekko przezroczystą szatę.
Brodawki jednego i drugiego. Zamyślenie męskie jednego i drugiego.
Piłata ironiczne. Nieco może szydercze, ale i zdumione nieco.
Jezusa godne i pojednawcze. To przyjaciele z jednego rzymskiego miasta,
greckiej szkoły, których poróżniły geny, dziedzictwo krwi, powołanie,
którzy już wiedzą, że ich światy są odległe, ale łączy ich niewyznana miłość.
Do czego? Która stanie się nieodwołalnie nienawiścią? Musi być kat i ofiara.
Wiedzą, że grają w spektaklu, w którym ich role nie od nich zależą.
Znudzony i zafascynowany spotkaniem Piłat. Skupiony i pogodzony Jezus.
Każdy ma swojego daimoniona. Każdy udaje, że do niego należy wybór.
Siostry Kafki zagazowane, siostry Freuda zagazowane.
Jezus mógłby wyswobodzić ręce, Piłat mógłby podnieść oczy i zwolnić ofiarę.
Piękni mężczyźni. Z jednego rodu wybranych. Esteta i etyk.
Czy zamienią się kiedyś miejscami? Tronem? Drzewcem tortur?
Czy się dotkną? Pocałują namiętnie? Zapłaczą?
Chrystus ma twarz malarza Malczewskiego. Piłat twarz studenta Węgla.
Patrzący raz jest jednym, raz drugim, obydwaj siebie pożądają.
Odbijają w lustrze przemian. Są tacy męscy, efektowni, boscy.
Siostry Kafki zagazowane, siostry Freuda zagazowane.


i obraz, choć pewnie go znacie.


Książkę, oczywiście, można kupić. Także u mnie. Książki są w księgarniach, także internetowych. Kupienie u mnie zasadniczo jest dla mnie pożyteczne, np. z powodów finansowych, o czym na ogół całkiem głupio mi wspominać. Ale tak jest.

Jak?

Chyba nie umiem "odpoczywać".
Z powodu bólu kręgosłupa próbowałam nie pracować, albo tylko minimalnie.
Bez pracy robię się agresywna... tak to przynajmniej odczułam. A może jestem taką wredotą z natury i tylko praca mnie ogładza. Poczucie, że coś dobrego wychodzi spod moich palców, daje poczucie sensu i ukojenie.

Polecona przez córkę dentystka zajęła się moimi ząbkami. Rzeczywiście jest super babką. Tylko ja nie jestem. Chciała mi założyć tymczasowy opatrunek (fleczer) na miejsce po wypadniętej plombie (bo leczenie z tydzień, jak zrobię pantomogram), a ja poczułam, że to mnie piecze. Kazałam to wyjąć. Może to była chlorheksydyna użyta wcześniej do przemycia, może wszystko razem, a może to moja głupota, która kazała mi myśleć, że to uczulenie i że zaraz nie wiadomo co mi się stanie. Jeszcze dłuższy czas miałam przykre wrażenie w połowie ust i gardła. W sumie poczułam się jak wariatka, którą pewnie jestem. I jeszcze podobno przekazałam fobię dentystyczną młodszej córce... Jak o tym wszystkim myślę, to nienawidzę siebie samej.
Przydałoby się przejść przez życie czyniąc jak najmniej szkód dookoła.
Ale jak?

poniedziałek, 26 czerwca 2017

surrealnie

Śniło mi się, że miałam jakiś wykład. W pewnym momencie powzięłam wątpliwości, czy ktoś mnie słucha. I zaczęłam otwierać szafy i szuflady, aby sprawdzić, czy są tam jacyś słuchacze/uczniowie.
Oczywiście nie było ich tam. I nie mogło ich być.
Surrealistic fantasy...

niedziela, 25 czerwca 2017

Podlot

Podlot jest wroną siwą i nazywa się Dzidziuś. Zdjęcia zrobiłam telefonem z dość z daleka, bo nie chciałam spłoszyć i kadrowałam, ale podlota widać. Oraz Dużą Wronę, która go pilnuje, i starą kotkę Babkę, którą trzeba karmić osobno, bo inne osiedlowe nie chcą jej puścić do miski. Ani Dzidziuś, ani Duża nie boją się Babki, a ona ich też nie. Dzidziuś na zdjęciu dostaje właśnie kawałeczki wątróbki od Mirki.







A ja się czuję jakbym miała awarię w kilku miejscach naraz. Kręgosłup szyjny ćmi, piersiowy miejscowo boli i promieniuje na łopatki, prawa ręka z barkiem boli jak  *** (już trzeci rok, ale za to z każdym miesiącem bardziej ;), naderwane niedawno rozcięgno w stopie boli nawet bez ruchu. I jeszcze plomba mi wypadła. Jakbym była mechanizmem, któremu się nagle tryby pozacierały i poluzowały.
Normalnie strach się poruszyć  ;)

sobota, 24 czerwca 2017

Dzień po

Wczoraj dzień taty był, a ja zdjęcia nie dałam, więc daje dziś. Zdjęcie z późnej jesieni, zrobione w drodze do ogrodu.



piątek, 23 czerwca 2017

W ogóle to....

O czwartej rano w czwartek "nie-wiadomo-gdzie"  tak podobno było.
Czy tylko ja widzę UFO po lewej?




W głowie mi się już nie kręci, za to pobolewa, zwłaszcza nad ranem i w miejscu gdzie tył głowy łączy się z szyją.
Jak się poruszam, to przechodzi, ale trochę jeszcze straszy. A łatwo dość jest mnie straszyć przy mojej nerwicy lękowej - słusznie minionej, ale zawsze gdzieś tam w zakamarkach psychiki grożącej mi resztką smętnego palca. Ale mam dystans. Choć już miewałam i nie był doskonały. Teraz to dystans trzeciego rzędu, metadystans, rzekłabym, dystans do dystansu. A w kryzysie kryzysu zawsze można wziąć tabletkę przeciwlękową iść spać i mieć wszystko w tyle.
Ale robota trwa, trochę wolniej tylko.
Książka poszła się drukować, na wtorek będzie. Zaraz zaś zaczynam drogę z kolejną pozycją z serii Tangere, planowana na wrzesień-październik.
I nową serię planuję, eseistyczną, i jeszcze coś i jeszcze. To jeszcze trochę tajemnica.
Kocham to.

A w czerwcowym numerze "Twórczości" jest piękna recenzja dwóch książek Jerzego Kronholda - Skok w dal i Stance - ta druga wydana u mnie w Tangere. jak by ktoś chciał kupić, to...  u mnie już nie kupi :) Zostały ostatnie egzemplarze w księgarniach, szczerze zachęcam.
W tym samym numerze "Twórczości", na samym początku, są trzy wiersze Kazimierza Brakonieckiego, z tej książki, która będzie we wtorek.
Tak że w ogóle to dumna jestem.

czwartek, 22 czerwca 2017

Tak...

telefon o czwartej nad ranem:

"...nie oddzwoniłem wczoraj, bo kierownik budowy zabrał mnie na wódkę. Obudziłem się teraz i nie wiem gdzie jestem. O! widzę mój samochód... A jaki wielki pies tu idzie! No chodź maleńki, chodź pieseczku, pogłaszczemy ślicznego pieska.... tak... Zrobię mu zdjęcie i ci przyślę, chcesz?"

Są takie rzeczy, za które lubię mojego męża :)))

środa, 21 czerwca 2017

Taki krajobraz

Gdy piszę w telefonie
a on mnie poprawia
wściekam się
ale przecież
on sięga do słów
których już kiedyś użyłam
a więc tylko zaskakuje
mnie mną

A tak w ogóle to zawroty głowy miałam wczoraj i przedwczoraj późno po powrocie w Bytomia.
Poniedziałek był bardzo długi: z poranną jazdą do Bytomia, brakiem zasięgu w pendolinie, żeby odpisać na siedem tysięcy maili, esemesów itepe, z radą pedagogiczną, wpisami do indeksów (pomyliłam się tylko pięć razy), brakiem powietrza w powrotnym pociągu, a po przesiadce do bezprzedziałowego wagonu z wycieczką estońskich (chyba) nastolatków głośno i radośnie konwersujących, z "wyprowadź jeszcze psa", gdy weszłam do domu o 23.30, z "czy musisz trzaskać drzwiami", gdy wróciłam z psem, moim "będę trzaskać, czym będę chciała", z masą trudnych rozważań po drodze.
A jak weszłam do wanny i płukałam włosy pochyliwszy głowę mocno do przodu i jak ją podniosłam, to już mi się w niej kręciło. I następnego dnia też.
Z lękiem na początku, bo jednak wolę jak krajobraz mi nie wiruje, ale mam się "nie egzaltować", bo niektórym się też kiedyś kręciło, czterdzieści parę lat temu, może nawet bardziej niż mi, i co? I przeszło.
No więc mi też przeszło. Dzisiaj. Mam plik badań do zrobienia, ale to być może kręgosłup szyjny umęczony w połączeniu z napięciem emocjonalnym.

A gdy zasypiam
przychodzą słowa
z mojego obcego brzucha
gdzie byłyście słowa
co robiłyście w jaskini
czy znacie tę dziewczynkę
Anię?

niedziela, 18 czerwca 2017

Ogarniam

Złożyłam projekt kursu na Uniwersytecie Otwartym UW. Opracowałam, napisałam, zaniosłam. Teraz czekam do 26 czerwca na decyzję Rady. Panie w biurze UO uprzedziły mnie, że bardzo rzadko przyjmuje się kursy wykładowców spoza UW - w ogóle mogłam złożyć tylko dlatego, że nie ma na UW kierunku, który uczyłby o teatrze tańca.
Takie sobie wymyśliłam nowe wyzwanie, trzymajcie kciuki za decyzję rady.
Lubię Uniwersytet Otwarty za różnorodność kursów - uczyłam się w ramach UO angielskiego, hebrajskiego i japońskiego, a ceny są tam bardzo umiarkowane.

Ostatnio bardzo dużo pracuję, aż niemal mi w oczach migocze - zwłaszcza gdy robię indeks do anglojęzycznej książki o polskich żydowskich pisarzach tworzących w trzech językach, a ich nazwiska są w angielskiej transkrypcji.
Peretz [Perec, Perez] Isaac [Yitskhok, Yitzhak, Icchok] Leib [Leybush, Lejb] 
to nazwisko Pereca, tu akurat przykłady różnych zapisów.
A Puszkin to Pushkin.
Transkrypcja to normalna rzecz, sami ją nieświadomie stosujemy do każdego nazwiska zapisanego wcześniej na przykład cyrylicą. A po angielsku musi być tak, żeby litery anglikom się czytały mniej więcej tak jak nazwisko brzmi w oryginale. Oprócz transkrypcji czasem stosuje się też transliterację - tu akurat nie, i dobrze, bo to wyższa szkoła jazdy. Wiem, bo kiedyś pracowałam nad książką o tłumaczeniu prac naukowych - i takie mi się zdarzały.

Do tego spiętrzenie dłubaniny administracyjno-prawno-księgowej, taki dodatek do pracy wydawniczo-redakcyjnej, także spięcia z bezwładnością biurokracji różnych instytucji. Trzeba takie rzeczy przebrnąć - to słowo jest adekwatne, bo tak to czuję.
Jestem zmęczona.

A jutro jadę do Bytomia na radę pedagogiczną i wpisy dać tym, co się trochę spóźnili.
Bałaganu w domu nawet nie próbuję ogarnąć.
Się ogarniam.

piątek, 16 czerwca 2017

Kaczka zwana gęsią

A to kaczka jest, zapewne dzika, roboczo zwana gęsią.
Stara dość.
Wpadła mi w oko w sklepie z odzieżą używaną.
Podejrzewałam, że to ceramika, ale przy bliższym zbadaniu okazała się porcelanowa.
Kosztowała 1zł 20 gr.




czwartek, 15 czerwca 2017

I w ogóle :)

Chyba mam szczęście do ludzi!
Na przykład wczoraj - około godziny 16 udało mi się zastać panią dyrektor jednego z muzeów, telefonicznie, by zapytać, czy muzeum może mi udostępnić zdjęcie pewnego obrazu do najnowszej książki z serii Tangere. Takie rzeczy wymagają procedur, co do większości zdjęć już te procedury przeszłam, ale jedno zdjęcie okazało się niedostępne, więc pomyślałam, że w jego miejsce spróbuję zdobyć inne, rzutem na taśmę. Moja prośba, by to było na piątek, najdalej na poniedziałek rano, była oczywiście z kosmosu, a jednak tego samego dnia późnym wieczorem maiłam już zdjęcie! Przysłane przez grafika, który pracował nad książką wydaną kiedyś przez to muzeum. W historii korespondencji mailowej mogłam zobaczyć, ile zaangażowania włożono - po godzinach pracy! - bym mogła dostać ilustrację do książki! Jestem po prostu wzruszona.
Oraz rozmową z panem zajmującym się udostępnianiem zbiorów w innym muzeum - rozmową, która po pierwszych formalnościach zmienia się w miłą pogawędkę.
To wszystko jest piękne!

A wczoraj byłam drugi raz na spektaklu Twardy rdzeń, w którym grają miedzy innymi moi studenci. Cieszę się, że mogłam, bo bardzo chciałam powtórzyć sobie to przeżycie. Byłam z przyjaciółką, wracałam wieczorem, było pięknie i ciepło, a na patelni przy metrze grał zespół bębniarzy (i bębniarek).
Lubię tę moją kolorową, przewianą, dziwną trochę Warszawę.
(Kiedyś, jadąc do drukarni, przy stacji metra Młociny trafiłam na koncert hutniczej orkiestry dętej z okazji 70-lecia huty). To bonusy, gratisy, a może po prostu - życie?

A za dwa tygodnie, w środę 28 czerwca, w Olsztynie wernisaż mojej wystawy fotograficznej w Centrum Polsko-Francuskim "Morze zjawia się każdego dnia". 24 zdjęcia będą na ścianach, a pozostałe zostaną pokazane na ekranie w czasie wernisażu. Są podzielone na osiem części tematycznych, każda część z małym lirycznym tekstem.

Jedna z części ma tytuł Byłam puszką: to jest tekst i moje ulubione zdjęcie z tego zestawu


niektórzy po prostu ukrywają
swoją alternatywną naturę

szepczą - przecież naprawdę

byłam puszką

potem chichoczą
że to już historia




takie :)

A zaproszenie tak wygląda:



29 czerwca zaś będzie wieczór autorski Kazimierza Brakonieckiego, autora dziewiątej książki z serii Tangere. Będzie w Olsztynie, w Galerii BWA. Postaram się jesienią zorganizować kolejny, w Warszawie. 
I kolejny, dziesiąty tom już w planach - na jesień.

A na razie piękne słońce, morze jaśminowo-lipowe, trawa, pies. I praca, ale to też lubię.
I w poniedziałek jeszcze do Bytomia - na radę pedagogiczną.

I w ogóle :)


niedziela, 11 czerwca 2017

Zielone

Trochę zieleni osiedlowej. Lipy zakwitły. Jaśminy i róże nadal kwitną.
To naprawdę jest w mieście, a między drzewami ukrywa się trochę ludzkich siedzib :)






















czwartek, 8 czerwca 2017

A teraz

Z Bytomia do Katowic, potem pociągiem do Warszawy, potem metrem, potem kawałek autobusem i już wchodzę w zapach i zieleń. Na osiedlu czas jaśminów i róż - jaśminów jak róże i róż jak jaśminy. Różowe też są. I trochę piwonii.
Odebrałam od Mirki Lu, kupiłam czereśnie i nektarynkę.
I jestem w ciszy.
Tak dużo emocji w tych dniach. A po wczorajszym oglądaniu projektów przygotowanych przez studentów, do późnego wieczora, i ostatnich zajęciach tegorocznych dzisiaj - czuję, że prawie tych emocji nie mieszczę. Chciało mi się rozpłakać; nie do końca wiem, dlaczego. To znaczy, trochę wiem. Bo czuję się i słaba, i silna, jakbym chodziła po grani, a po dwóch stronach widziała: po jednej siłę i radość, po drugiej słabość, ból i smutek.
Ułożę, pomieszczę, będę budować na obu.
A teraz kwiaty.


























środa, 7 czerwca 2017

Było pięknie

Naprawdę było pięknie.
Wieczór autorski udał się nadzwyczajnie, choć jeszcze dwie godziny przed byłam gotowa rozpłakać się i zdezerterować, sądziłam bowiem, że pomylę się, zaplączę, zapomnę języka w gębie albo coś... No i zaplątałam się tylko raz i to nie za mocno. Bo to debiut był mój - prowadziłam spotkanie autorskie. Trzeba było zadbać, żeby publiczność nie była zawiedziona, żeby w jasny sposób opowiedzieć jej o książce. I żeby autor mógł w rozmowie powiedzieć ważne rzeczy o swoich wierszach. W opanowaniu stresu pomagała mi świadomość, że to nie o mnie chodzi, że tak jak przy wydawaniu książek, mam być rodzajem medium, pośrednikiem między poetą a czytelnikami. To jest ważne i pozwala się naprawdę ogarnąć. No i fakt, że jednak sporą część spotkania zajęło czytanie wierszy przez Adama Ferencego - to znakomity aktor i robił to wspaniale. To też bardzo pomagało! Bo co bym nie zrobiła - takie czytanie przyćmi każdą moją nieudolność ;)
Było mnóstwo ludzi, a po części oficjalnej ja także dostałam wiele gratulacji za prowadzenie spotkania (może ludzie po prostu chcieli być dla mnie  mili - tak sobie Ania M. tłumaczyła, nie chcąc uwierzyć, że jednak się udało :) Przyszli znajomi, których dawno nie widziałam, a chciałam zobaczyć, przyszła moja kochana sąsiadka w dołu (pozdrawiam i dziękuję, sąsiadko!).
A potem z autorem, żoną autora i dwójką znajomych poszliśmy napić się wina - siedzieliśmy prawie do północy na Placu Zamkowym, przy dźwiękach muzyki i zegara na wieży zamkowej.
To był bardzo dobry wieczór.

No i miałam bardzo fajny kapelusz :)))




niedziela, 4 czerwca 2017

Ciepła niedziela z burzą

Zaskoczyły mnie znowu zamknięte sklepy. Mirka co prawda jak zwykle próbowała mnie ostrzec, ale ułożyłam sobie w głowie, że to w przyszłą niedzielę. I tak zostałam z jedną suchą bułką :) Ale to nic, do rana jakoś zejdzie, a potem zacznie się jakiś zwykły - mam nadzieję - dzień. Moja pamięć nie jest bardzo słaba, ale ze świąt generalnie ogarniam dwa w roku, te najbardziej stresujące.
Mąż odwiózł teściową do jej domu (ponad trzysta kilometrów) i wracając, znalazł tylko jeden otwarty sklep - z piwem :)
A Lu jęczy, bo się boi burzy. Oraz much, jak wiadomo.
Oraz mnóstwo mam pracy, głównie przyjemnej :)

czwartek, 1 czerwca 2017

Już

A tu już czwartek. Wróciłam z Bytomia.
Dzieje się dużo, głównie dobrze. Większość spraw ogarniam.
Domu nie. Dom mnie paraliżuje. Jakbym traciła oddech. Ratuję się trochę zamknięciem się w pokoju.
W sobotę mąż odwozi teściową. Na miesiąc.
Sama siebie przerażam momentami - jakie niszczące ogarniają mnie emocje. Nie chcę siebie takiej - poznawać, akceptować.

*

We wtorek wieczór autorski Cezarego Żechowskiego autora nowej książki w serii Tangere. Tym razem sama poprowadzę spotkanie - to mój debiut. Zobaczymy, jak się sprawdzę. Za to wiersze będzie czytał Adam Ferency, który sprawdzi się z pewnością :) To będzie w Warszawie, w Klubie Księgarza (Rynek Starego Miasta 22/24) o godzinie 18.00.
Książki wyglądają tak:


Gdyby się tak zdarzyło, że ktoś z Was chce kupić, to można u mnie, informacje są na stronie Moje Convivo. Oczywiście w księgarniach też (niektórych) i w większości internetowych. Obecność w księgarniach jest najważniejsza, ale mój dochód przy takiej sprzedaży, nawet całego nakładu, jest "śladowy", dlatego ciągle też zapraszam do kupna u mnie... Większość tytułów z serii jeszcze mam po parę egzemplarzy, oprócz książki Bogny Gniazdowskiej - tej jest już tylko kilka egzemplarzy w księgarniach.

*

No i mój tomik. Będzie. Moja druga książka poetycka ukaże się już w czerwcu, raczej w drugiej połowie. Będzie miała tytuł Źrebię Heraklita, wydaje ją krakowskie wydawnictwo Miniatura.
Okładki jeszcze nie widziałam.
Cieszę się.
Ale bardziej z tych, które sama wydaję - tak już jakoś mam :)