wtorek, 31 lipca 2012

Prezent

Dziś wreszcie dotarł do mojej mamy prezent imieninowy - dlatego mogę go pokazać.
A pokażę go, bo się cieszę.
I dlatego, że mama się cieszy.


To album ze zdjęciami z ogrodu moich rodziców i okolic, które zrobiłam w czasie czerwcowego pobytu.
Pierwsza moja inicjatywa wydawnicza.
Opublikowana w ośmiu egzemplarzach.
Z pomocą przyjaciół.

Lubię sprawiać radość ludziom, których lubię.
I w ogóle LUBIĘ.
Lubię lubić

poniedziałek, 30 lipca 2012

Kotek

M. przygarnęła przecudne kocię - chyba potrącone przez samochód, choć dolegliwości (problemy z chodzeniem i przekrzywiona główka) mogą wiązać się z zapaleniem ucha. Kociątko ma bowiem również koci katar. Dostaje antybiotyk, sterydy i inne atrakcje. Czuje się coraz lepiej.
M. ma teraz w łazience strefę kwarantanny, aby nie zaraziły się jej własne koty.
Do kotki sąsiadki, która wyjechała na wczasy, chodzę w zastępstwie ja.

M. szuka dla kocięcia domku. Oczywiście może ono pójść do nowego domu, gdy już będzie zdrowe i odrobaczone. M. sama ma dwa koty i dwa psy. Ja wziąć go nie mogę - poza wszystkimi innymi przeszkodami, mąż się nie zgodzi na kolejne zwierzę.

Oto mała pięknota.


niedziela, 29 lipca 2012

Tatuaże

Starsza wystąpiła w TV programie o skaryfikacjach. To zdobienie ciała za pomocą  blizn, układających się na ciele we wzory. Znane zresztą  i z dawna praktykowane w kulturach pozaeuropejskich; teraz coraz częściej pojawiające się i u nas.
Starsza nie ma skaryfikacji - ma za to tatuaże, jeden z nich zajmuje prawie całe ramię.

To poniekąd ilustracja do bajki, którą kiedyś napisałam.

W programie wypowiadał się psycholog, całkiem sensownie, uznając prawo człowieka do ozdabiania własnego ciała.
Ocenił takie praktyki jako normalne, dopóki nie naruszają funkcjonalności organizmu.
Sądzę, że ma rację.

Pytano mnie nieraz, jak mogę pozwolić, by moje dziecko kolczykowało się i - zwłaszcza - tatuowało, czyli robiło z ciałem coś, czego w zasadzie nie da się usunąć. Bo co, jeśli kiedyś pożałuje i powie: dlaczego, mamo, mi nie zabroniłaś?

Najpierw mówię półżartem, że nie, córka nigdy, jak do tej pory, nie zamierzała tatuować mnie, zawsze tylko siebie.
Na poważnie odpowiadam, po pierwsze, że Starsza zrobiła sobie pierwszy tatuaż, będąc już pełnoletnia.
Po drugie, co wiąże się trochę z pierwszym, ale nie tylko, to w ogóle nie jest kwestia pozwalania czy zabraniania. Ona ma własne życie, które musi przeżyć po swojemu, i ja szanuję jej autonomię.

A swoją drogą, gdy któraś z córek brała na ręce kota wbrew woli tegoż, mówiłam: drogie dziecko, czy właśnie starasz się o spontaniczną skaryfikację?

sobota, 28 lipca 2012

Telefon od serca



Wczoraj wieczorem telefon.
Starsza dzwoni z koncertu Red Hot Chili Peppers.
Mam słuchać razem z nią..
A potem jeszcze trzy razy.

piątek, 27 lipca 2012

Ciepło


Chyba jednak lubię upał. Ciepło krąży we mnie i przenika każdą komórkę; czuję je nawet w opuszkach palców. czuję je jak energię, trochę leniwą, ale silną. Jak lekki wiatr zza pleców, który pomaga mi iść do przodu, jeśli chcę. Zmęczyć się – jeśli chcę.

I – tak, już dawno to zauważyłam – ciepło rozciąga sekundy. Sprawia, że mają zapach, smak i fakturę.

Lubię dotykać czasu.


czwartek, 26 lipca 2012

Na szaro

Postanowiłam dziś zrobić wyjątkowo smaczny obiad.
Znalazłam kiedyś na którymś z blogów przepis na rybę w szarym sosie. Zaintrygował mnie, więc go zapisałam. Teraz postanowiłam przyrządzić według niego danie.
Błąd polegał prawdopodobnie na tym, że kupiłam rybę mrożoną. No i była morska, a nie słodkowodna.
Poza tym wszystko jak trzeba.

Co tu tak śmierdzi? - zapytała Młodsza, wchodząc do domu.
Spojrzałam na nią groźnie.

Ryba się rozgotowała, ale jedno na pewno się zgadzało. Była SZARA.
Szara paćka rybna. 
Młodsza spróbowała łyżeczkę i powiedziała, że jej nie smakuje.
Mąż nawet nie chciał spróbować. Bo "dlaczego po prostu ryby nie usmażyłam?". Usmażył sobie kiełbasę.


Szaro się zrobiło.


Nałożyłam sobie michę szarej paćki.
Schowałam się w pokoju
i zjadłam.


Była bardzo smaczna.




A potem poszłam do M. Też ma dzisiaj imieniny.

środa, 25 lipca 2012

Wandzia

Zrealizowałam pewien projekt. W ośmiu egzemplarzach.
Bardzo się z niego cieszę.
Może nawet trochę jestem dumna.

Jest taki, jak chciałam.
Nie powstałby, gdyby nie pomoc paru osób.
Jeden egzemplarz pojedzie do mojej mamy jako prezent imieninowy.
Mama nazywa się wszak Anna, tak jak ja.

A wiecie, że przez pierwsze cztery lata nazywała się inaczej?
Rodzice nazwali ją Wandą.
Mieszkali wówczas w małej łotewskiej miejscowości, w której chrzty odbywały się raz na parę lat, gdy przyjeżdżał w tym celu katolicki ksiądz. Gdy doszło do obrzędu, ksiądz, stwierdził jednak, że Wanda to imię pogańskie i on tak dziecka nie ochrzci. I tak mama została Anną.
Rodzice i siostra zawsze jednak nazywali ją Wandą, choć imienia tego nie ma w żadnych dokumentach.
Trudno jednak po kilku latach nagle zmienić dziecku imię.

Po przyjeździe do Polski liczyło się jednak to, co zapisane; dla nauczycieli i nowych znajomych mama stała się Anną.
Dziś Wandą jest tylko dla siostry.

Prezentu - co zrozumiałe - na razie nie mogę tu pokazać.

wtorek, 24 lipca 2012

Puchaczki

Przechodziłam obok nich przez dni parę,
za każdym razem myśląc, że muszę zrobić im zdjęcie.
W końcu zrobiłam.





Rozmówka

- Tego psa ewidentnie coś swędzi - mówię. - Chyba wezwę weterynarza.
- Żeby ją podrapał? - dopytuje się Młodsza.

niedziela, 22 lipca 2012

Więź

Młodsza mi się wyprowadziła. Na dwa tygodnie. Będzie mieszkać z kotem znajomej, która wyjechała na wakacje.
W zasadzie powinnam się przyzwyczajać. Ma 20 lat, jest przecież dorosła.


Starsza praktycznie usamodzielniła się po skończeniu liceum - tak dawno z nami nie mieszka.
Ma nawet własnego psa;) A to chyba najlepszy dowód "oddzielenia".

Ze starszą w jej młodszych latach byłam związana symbiotycznie, momentami mając trudności z oddzieleniem się od niej. Miałam skłonność do przeżywania z nią razem, cierpienia z nią, interpretowania w jej imieniu. Kiedyś śniło mi się, że czeszę przed lustrem swoje długie włosy..., a miałam krótkie, i dopiero w przebudzeniu zauważyłam, że to są jej włosy, na mojej głowie. Że jestem sobą i nią jednocześnie.
Wiem, że takie odczuwanie nie jest dobre, ale ono po prostu było.
Na szczęście byłam świadoma tego i mogłam minimalizować negatywne skutki - choć nie odbyło się to bezboleśnie.
Przełomem był chyba moment, gdy w wieku około 16 lat postanowiła sobie przekłuć język. Z pewnym wysiłkiem uświadomiłam sobie, że ten język jest wyłącznie jej i ani trochę nie należy do mnie.
Z każdym kolejnym kolczykiem i tatuażem było łatwiej.

Młodsza od początku otrzymała coś bardzo ważnego: autonomię.
Owszem, bywa, że martwię się, przeżywam.

Ale nie boli mnie jej język.
Z tytanowym kolczykiem.

sobota, 21 lipca 2012

Mysz

Mysz mi się psuje.
Nie to nie znaczy wcale, że moje zwierzęta polują i ukrywają truchełka za szafami lub pod materacem.
Choć swoja drogą myślę, że dla współczesnych dzieci podstawowym znaczeniem słowa myszka będzie to coś pełzające przy komputerze, i że niektóre zobaczywszy mysz, dajmy na to, w TELEWIZJI, zakrzykną zdumione: "mamo, mamo, to się nazywa nazywa tak samo jak to od komputera!". Takie małe przesunięcia znaczeniowe...
Moja mysz w każdym razie przestaje działać i aby zaczęła na nowo, muszę wstać wyciągnąć kabelek, który przytwierdza ją do komputera, a potem włożyć go na nowo.
I jeśli mam szczęście, pracuję spokojnie parę minut.
Uprawiam więc coś w rodzaju dziwnego tańca nad komputerem: wstać, pochylić się, podnieść, usiąść wstać, pochylić się itd. Jako intermedium występują brzydkie słowa oraz, w co którymś cyklu, rytmiczne uderzanie myszą o biurko. W porywach rozpacz, demonstrowana widowiskowym opadnięciem na fotel.


Wygląda to zapewne na rodzaj rytuału podtrzymującego status quo, czy też odnawiającego uświęcony stan rzeczy.

A może po prostu zakładam, że za którymś razem ona zrozumie?
Że ja nie chcę tańczyć, kiedy pracuję.

piątek, 20 lipca 2012

Przyczajony tygrys, ukryty smok

Mała kota moich rodziców, o wdzięcznym imieniu Mała, zostało ponownie oficjalnie zważona.
1100 gram! Prawie trzy razy więcej niż na starcie, gdy przybyła jako czterotygodniowe kocię wykarmione smoczkiem.
Ostatnio udoskonaliła umiejętność zajmowania sobą uwagi w każdym momencie, w którym nie śpi.
Ang Lee mógłby być zainteresowany - kotka nauczyła się bowiem przemieszczać na pewnej wysokości POZIOMO, najwyraźniej szybując.
Rozważana jest zmiana imienia na Nefrytowa Lisica.
Uwaga na przelatujące nad głowami koty!

czwartek, 19 lipca 2012

Żeby nie było smutnawo

- Czytałam twoje ostatnie wpisy i.... - zaczęła Starsza.
- I? - zaniepokoiłam się tonem jej głosu.
- Jakoś tak smutnawo. Ludzie nie będą chcieli cię czytać.
Hmm. Hmmm... Hmmmm.....

A więc żeby nie było smutnawo...
...MOGĘ PRZECIEŻ
wstawić linka 
Ta w różowym to Starsza.


środa, 18 lipca 2012

Mogę również...

...wyjść na spotkanie z przyjaciółką.
Tak właśnie zrobiłam.

Mimo kiepskiego wieczoru wczoraj i przykrej rozmowy z mężem.
Po której zwinęłam się w kłębek pod kołdrą i czułam się chora.
I mimo  że nie zapisała mi się w pliku część pracy, którą wykonałam, i zorientowałam się dopiero wczoraj, i nie miałam już wieczorem sił, żeby ją zrobić od nowa.
I nie poszłam na jogę dziś rano, bo ciągle tkwiłam jak embrion pod kołdrą, obłożona poduszkami i kocem.
Taka embrionalna joga podkołdrowa...

Ale na spotkaniu z przyjaciółką, w miłej knajpce, nad penne ze szpinakiem i pomidorami w sosie pomidorowym i nad szklaneczką wina - wróciłam do siebie.

Dzień dobry, tu Ania.

wtorek, 17 lipca 2012

Mogę jeszcze...

...patrzeć na kotkę. Która właśnie umościła się na fotelu przed moim biurkiem.
Wydawszy z siebie serię ostrzegawczych syknięć w stronę psa, zabrała się za toaletę futerka.
Docierając z zaangażowaniem do najtrudniej dostępnych zakamarków, przybiera pozy godne jogina.
Jedną z najbardziej efektownych nazwaliśmy "strzelaniem" z powodu zadartej, wycelowanej w sufit tylnej nogi.
Ciekawe jest także czyszczenie stopy. Palce zostają wtedy maksymalnie rozczapierzone, a kotka wgryza się między opuszki, jakby chciała przebić się na druga stronę.
Nagły ruch, dźwięk za oknem czy inne zakłócenie sprawiają, że kocica przerywa czynność, którą właśnie wykonuje, i zagapia się, trzymając na przykład wyciągnięty język albo otwartą paszczę.
Cały ten rytuał najlepiej oglądać razem z Młodszą.
Gdyż dzieli się z nią ten rodzaj wyobraźni, otwartej na kociokomizm.

poniedziałek, 16 lipca 2012

Pająki

Mogę też robić zdjęcia. Na przykład pająkom. Na ogół w plenerze.
U męża w pokoju też są dwa, na żyrandolu.
Podobno dzięki nim nie ma komarów.

Kiedy przychodzi P. na rehabilitację, rozstawia łóżko centralnie pod pająkami.
Czasem któryś zsuwa się na długiej nici i zatrzymuje się, zdziwiony, tuż nad moim brzuchem, a potem błyskawicznie wraca na górę.


Jaka szkoda, że większe sprzątanie to dla pająków koniec świata.

A nożyce strzygące żywopłoty czy warczące kosiarki
to dzwony apokalipsy.











niedziela, 15 lipca 2012

Mogę...

Zawsze przecież mogę otworzyć plik z tekstem do redagowania. Albo wziąć kartki.
Albo robić indeks do książki.
To ostatnie, najbardziej mechaniczne, ma w sobie coś z układania pasjansa albo gry w memo. Narzuca siatkę na gąszcz słów.

Mogę nawet pracować do późnej nocy, do momentu, gdy oczy się zamykają, by od razu wskoczyć w sen.
Moja praca jest jak gościnny las, jak wysoka trawa. 
Moja praca ma dla mnie otwarte ramiona.

sobota, 14 lipca 2012

Remedium

Bułka z miodem. I do tego mleko.
Miód od przyjaciela moich rodziców, z najczystszych terenów.
Najbardziej lubię rzepakowy, prawie biały, o konsystencji smalcu i smaku niezwykle delikatnym.

Robi dobrze.
Memu mózgu ;]
Smutnemu.
I memu ręku
piszącemu.

piątek, 13 lipca 2012

Dzisiaj

Nastrój mam taki sobie.
Czuję się dziś samotna.

Przyrzekłam sobie pisać tu codziennie.
A dziś - nie mam ochoty.
Mogę tylko napisać, jak mi jest.
Siedzę i pracuję, bo to przynajmniej przynosi widzialne efekty.
Po prostu coś jest zrobione.

czwartek, 12 lipca 2012

........

Jedną z najtrudniejszych do zniesienia rzeczy jest smutek własnego dziecka.
Instynkt każe zrobić coś, zaradzić.
Jeśli się nie da - tulić, głaskać.
I wierzyć, że już mija.

A Ona nie może znieść, że ja się martwię.

Mam tak samo: ciężko mi, gdy martwi się moja mama.

środa, 11 lipca 2012

Kocia logika

Moja kotka stara się ostatnio być jak najbardziej płaska, aby......   jak największą powierzchnią ciała przylegać do zimnej terakoty. Leży więc w różnych pozycjach.
Najlepsza jest wtedy, gdy kładzie się płasko na plecach i usiłuje sięgnąć biodrami jak najdalej na boki. Przednie łapy trzyma zaś po obu stronach głowy, głowa za to zwrócona jest lekko ku osobie wchodzącej.
A po co?
A po to, by łatwiej sięgnąć pazurkiem do mijającej ją stopy.
Minę ma przy tym figlarną.

Gdy zaś wyleje się na gazetę w przedpokoju, drapie w drzwi do kuchni:
"Halo, już. Możecie posprzątać".
Raz lub dwa razy dziennie.
Najwyraźniej doszła do wniosku, że jej pan nie może się bez tego obejść.

Kto zaś myśli, że kot nie myśli, ten źle myśli.

Kiedyś Starsza trzymała kotkę na kolanach trochę dłużej, niż ta sobie życzyła.
Oswobodziwszy się w końcu, nasyczała na Starszą i parę razy przyłożyła jej łapą po nodze.
Po czym odeszła na środek pokoju.
Posiedziała tam chwilę, a potem...
...wolno odwróciła głowę, a w oczach miała zemstę.
Wstała, wróciła i przyłożyła Starszej jeszcze raz.
W pokoju aż furczało od kocich procesów myślowych.

Spodobał mi się

wtorek, 10 lipca 2012

Gość

Dość elegancka.
Smukła, dyskretna brunetka.
Wybrała odpowiednie miejsce i czas - ciepły wieczór wśród zieleni.

Spotkałyśmy się na kolacji.



Z jakiegoś powodu wiedziała, że miejsce na mojej kostce, które niedawno zagoiło się, rozdrapane po wizycie  jej koleżanki, będzie delikatne i najłatwiej dostępne.
Cóż, zna się na ludziach.

poniedziałek, 9 lipca 2012

Winna

- To jest choroba psychiczna - padła diagnoza.
- Czyja? - zainteresowałam się.
- Twoja - odpowiedział z przedpokoju mąż
- Co znowu zrobiłam?
- Światło. Nie zgasiłaś.

No tak. A onegdaj inna scenka rodzajowa.

- Zastanawiam się, co tobą kierowało.
- Mianowicie kiedy? - dopytałam się.
- Kiedy postawiłaś pojemnik po żelu do kąpieli na spłuczce.
- E... nic, bo to nie ja. A w ogóle to coś się stało? Wpadł do sedesu? Upadł ci na nogę? Była w nim resztka i się wylała?
- Nie. Chodzi o zasadę.


A może chodzi o okazję do wygłoszenia kazania? Bo przecież to wszystko jest tylko wyrazem mojego ogólnego podejścia do życia, w ramach którego ja:
nigdy nie robię;
zawsze zapominam;
nie myślę, jak robię;
nie zajmuję się;
nie rozumiem;
nawet nie próbuję;
nie wychowałam dobrze: a) dzieci, b) kota i zwłaszcza c) psa;
on szczeka, a ja nie umiem natychmiast go uciszyć; 
itd.;
itp.

Do domowej legendy przejdzie jednak rzucone w przestrzeń domu ważkie pytanie, które brzmiało:
KTO PRZEPALIŁ ŻARÓWKĘ!?



niedziela, 8 lipca 2012

Raporcik

Sobotę i niedzielę spędzam pogrążona w pracy, od rana do wieczora.
Nie, nie narzekam, jest mi z tym dobrze.

Młodsza miała ważny występ, do którego przygotowywała się intensywnie przez cały tydzień.
Jestem z niej dumna. Jest taka dzielna i pracowita.
A to, co robi, jest piękne.

Dzwoniła mama.
Mała kotka złapała muchę.
Naprawdę dużą.
Cieszę się, że ją mają.
(Kotkę, nie muchę)


A może ktoś chce kotka?
Do oddania jest trochę osiedlowej młodzieży, o różnych kolorach futerek.

sobota, 7 lipca 2012

Ciepło

Upalny tydzień.
I taki intensywny. Joga rano, praca, spotkania, wieczorem spektakle festiwalowe teatrów tańca.
Świerszcze w gorącym powietrzu.
Strużka potu na plecach, chłodny prysznic.
Piruety w ciepłym deszczu.

Czy to jest cudowne?

Spowolniony czas,
widzialny,
w pikselach chwil.

piątek, 6 lipca 2012

Pies stróżujący

W środę spędziłam trochę czasu z Najmłodszą.
Czyli:



Która niezmiernie mnie rozczula.
O ile się nie drze.
Tym razem nie spodobał jej się pan spisujący stan liczników.
Szczekała jeszcze pół godziny po jego wyjściu.
Na wszelki wypadek robiła to z najgłębszego kąta pod łóżkiem w sypialni.

czwartek, 5 lipca 2012

Obiecana sesja śmietnikowa


Lubię słowo śmietnik.
Ma w sobie szeleszczący, miękki początek. Głoska "m", dodatkowo zmiękczona, jeszcze łagodzi, jest idealna, by zapobiec inwazji głosek opowiadających o twardej rzeczywistości. Dalej słowo leciutko rozkwita, by zamknąć się delikatnie i z czułością.

Śmietnik obejmuje. Daje przystań.
Jego czułość wyraża się akceptującym milczeniem.

- Nie ma się czego wstydzić - mówi pan w czystej białej koszuli, poszukujący puszek. - Wie pani, ile dobrych rzeczy ludzie wyrzucają. Jest pani tu dozorczynią?
- Nie. Tylko robię zdjęcia - odpowiadam, pochylając się nad kółkiem kontenera.


















środa, 4 lipca 2012

Rozmówka

- Tylko nie szczekajcie! - powiedział mąż, zanim wyszłam na póżnowieczorny spacer z psem.
Jasne, postaram się.
Nie wiem tylko, co na to pies.

poniedziałek, 2 lipca 2012

Tańczyć

Kiedy Starsza skończyła cztery lata, zapisałam ją na rytmikę.
Była zachwycona, chciała więcej.
Znalazły się zajęcia ruchowe prowadzone przy szkole muzycznej.
Nie pamiętam skąd - bo chyba nie ode mnie - dowiedziała się o studiu tanecznym przy szkole baletowej. Miała wtedy sześć lat i przez całe wakacje przypominała mi, że po wakacjach mam ją zapisać, Żebym przypadkiem nie zapomniała.
Nie zapomniałam.
W tym czasie zaczęłyśmy intensywnie penetrować teatry - zwłaszcza spektakle baletowe. Starsza zadziwiała mnie dojrzałością odbioru przedstawień i ogromnym apetytem na kolejne wizyty.

Zawsze zabierałyśmy ze sobą Młodszą, która w związku z tym zaliczyła wyjątkowo wczesny start w dziedzinę sztuki wysokiej.

Starsza szybko zorientowała się, jakie jest główne przeznaczenie budynku, do którego przyjeżdżałyśmy dwa razy w tygodniu. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Twardo postanowiła zdawać do szkoły baletowej.
Skończywszy dziesięć lat, zrealizowała swój zamiar.

Pełnia szczęścia?
Jeszcze nie.

"Chcę chodzić na funky, do Allasane'a Watta".

W szkole kilkanaście godzin tańca tygodniowo i normalne lekcje, czasem do 17.00. Za mało? Owszem.
Pamiętam dokładnie, jak biegała po korytarzu, krzycząc "Jestem szczęśliwa", gdy okazało się, że może chodzić na te zajęcia. Była najmłodsza w grupie. Miała dziesięć lat.
Przez całą drugą klasę baletówki ukrywała przed nauczycielką tańca klasycznego, że chodzi na funky, bo ta sobie nie życzyła - a Starsza też była uparta.
I były jeszcze liczne warsztaty tańca współczesnego, różnych stylów, czasem wyjazdowe, festiwale i inne atrakcje.

Mar pytała, skąd wziął się taniec w życiu moich córek i moim.
Nie wiem.
Sam przyszedł.

A ciąg dalszy?
Oczywiście - nastąpił.

niedziela, 1 lipca 2012

Najpierwotniejsze

Wczorajszy wieczór spędziłam w teatrze. Oglądałam spektakl Shoa-lite izraelskiej grupy Machol Shalem Dance House. Możecie o nim przeczytać tu.
Określę go jednym słowem - dojmujący.
Trafiając nie tylko do serca i umysłu widza, ale zachodząc go niejako od trzewi, łamie go w percepcji, rozdziera w pewnym sensie.
Tak zresztą dzieje się, moim zdaniem, zawsze w dobrym teatrze tańca.
Gdzie rytm i ciało mówią najbardziej podstawowym językiem.