niedziela, 30 czerwca 2013

Praca

Siedzę zanurzona w pracy,
w bezpiecznej otulinie papierów oraz liter na ekranie.
Widzę je czasami jak wirujący wokół mnie płaszcz.

sobota, 29 czerwca 2013

I jeszcze...

...jeszcze indeks.
Miałam 18 lat. Zaczęłam studia.
Okładkę do indeksu zrobiłam sama.
Uszyłam ją z płótna i wyszyłam.


A kiedyś indeks zgubiłam.
Nie przejęłam się.
Wszak nie był mi potrzebny następnego dnia.
Pod koniec semestru poszłam jednak do dziekanatu, by zgłosić zgubę.
Okazało się, że przez cały czas leżał tam sobie i czekał na mnie.
Wiedział, że przyjdę.

piątek, 28 czerwca 2013

Galeria część III

Te sześć serwetek również zostało poczynionych przeze mnie przed mniej więcej ćwierćwieczem - tym razem przedsięwzięcie zostało ukończone.
Co jednak wcale nie znaczy, że kiedykolwiek później serwetki zostały użyte.
Kiedyś miałam zamiar umieścić je w charakterze obrazków na ścianie w kuchni.
Tymczasem jednak ich tło z białego zrobiło się ecru...
Nie pobrudziły się, bo były w folii, ale płótno postanowiło, że to nudne być tak ciągle śnieżnobiałym.


Do dziś pamiętam, jaką radość sprawiło mi wyszywanie.

czwartek, 27 czerwca 2013

Galeria część II

Dziś najpierw początki rękodzieła w wykonaniu bardzo młodej Młodszej.
Ptak, Mysz, Stworek i Płetwal.
Niektóre z pierwszych lat szkoły podstawowej.






Mam nadzieję, że Młodsza nie obrazi się, że pokazałam Stworka, ale ja mam do niego ogromny sentyment :)

A teraz coś, co zaczęłam robić jakieś 25 lat temu i....
I nic.
Nie mogę się przekonać do tego, by to skończyć.
A brakuje naprawdę niewiele.
Nie wiem nawet, czy teraz umiałabym to zrobić...


Z dnia na dzień

Wczoraj przyszła Starsza i wyrwała mnie z trwającej od paru dni imprezy pod tytułem przygotowanie do lądowania kosmitów..., e..., to znaczy do wymiany kaloryferów.

Zabrała mnie na otwarcie Salonu Kosmetycznego prowadzonego przez jej znajomą; więcej o nim można znaleźć tu.
To był bardzo miło spędzony wieczór, cieszę się, że poszłam.
Jedliście kiedyś tort z kremem lawendowym?
Jest bardzo dobry i smakuje zupełnie inaczej niż....  pachnie. I  dobrze ;)

Pani doktor medycyny estetycznej, która będzie tam przyjmować, została zasypana pytaniami; odpowiedź na nie przerodziła się w prawdziwy wykład. Widać było, że to nie tylko zawód, ale też pasja... Chciało się słuchać i słuchać.
Na pewno tam wrócę. Największą chęć mam na...   rzęsy :)

                                       *

A dziś wylądowali kosmici.
Teraz już po całej akcji, umyłam okno, uprałam firanki opłukałam kwiaty.
Wysłałam psa do rodziny (jej rodziny) i przyprowadziłam z powrotem.
No i niańczyłam kotkę, który ze strachu wbijała mi pazurki w ramię.
Musiałam też trochę popracować, uwolniłam więc częściowo komputer i biurko z folii, którą zarzucili nań mili panowie.
I już wiem, że nie przeszkadza mi wiertarka oraz kucie w ścianie.
Zdziwiłam się tylko, kiedy nagle wyrosło coś z podłogi pod ścianą. Długa wąska rurka, potem druga. I nie była to tajna aparatura szpiegowska, lecz rurki przewodzące wodę od grzejników, wkładane od dołu z mieszkania piętro niżej.

środa, 26 czerwca 2013

Galeria archeologiczna

Oto książeczka.
Jak wiele innych, a jednak szczególna.



To moja nagroda na koniec pierwszej klasy szkoły podstawowej.
Miałam wtedy siedem lat (zaczęłam naukę jako sześciolatka).
Zdobienia zaś zostały poczynione przez jedną z przedstawicielek pokolenia następnego...

I jeszcze coś wam pokażę. W stercie zeszytów, notatek kserówek, znalazłam zeszyt z najstarszymi wierszami. To znaczy nie najstarszymi z najstarszych, ale z tymi, które dostąpiły zaszczytu bycia zapisanymi.
A tu fragment najstarszego z nich, pochodzącego z 1978 roku.


Napisałam go w okolicznościach, które doskonale pamiętam.
Miałam wówczas 11 lat.
Do zeszytu na zdjęciu przepisałam go jakieś trzy lata później.

Chcecie jeszcze trochę eksponatów?

wtorek, 25 czerwca 2013

Jeszcze nie wiem, jak się z tym czuję

W czwartek mają nam wymieniać kaloryfery i trzeba przygotować teren.
Dla mnie to jak lądowanie kosmitów.

Ale stało się.
Wyczyściliśmy szafę, mojego komandora. Z archeologicznych wręcz złogów, warstw, obiektów odłożonych, ukrytych lub zapomnianych.
Obeszło się bez strat w ludziach.

Aby mnie przekonać i nie spłoszyć w trakcie tej ryzykownej operacji, mąż traktował mnie z łagodnością antropologa badającego nowo odkryte plemię.

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Przyjaciele

Moi rodzice mają bliskich przyjaciół we wsi prawie sąsiedniej.
Przyjaciele zaś mają Zuzię.
A może jest odwrotnie.



Zuzia zaś uwielbia gości.
Tu na swoim własnym fotelu :)

Pan domu ma swoja pasję, którą nieustannie podziwiam.
W jego domu wszystko chyba oprócz lodówki i telewizora zrobione jest przez niego własnoręcznie.
Na przykład kredens:


Oraz inne meble.
A także rzeźby ogrodowe.

Pani domu robi przepyszne ciasta.

Odwiedzam ich za każdym razem, gdy jestem u rodziców.

niedziela, 23 czerwca 2013

Zapolnik

Mieszkał w chacie za wsią. W małej chacie za maleńką wsią.
Kiedy się zestarzał, postanowił oddać swój dom gminie do rozbiórki, by zamieszkać we wsi, bliżej ludzi, w domku, który dla niego wyremontowano.

Mój tata pracował wtedy w Urzędzie Gminy.
W ramach czynności urzędowych udał się do opuszczonego domu.
I wszedł na strych.
A tam...
Tysiące, a może więcej.
Niezliczone szklane płytki, negatywy do aparatu fotograficznego bardzo starego typu, takiego, gdzie fotograf chowa się pod czarną płachtą, a ludzie tkwić muszą długo w obranych pozach, z uśmiechem na ustach lub - z wyrazem żalu.
Tata spędził tam długie godziny, oglądając negatywy, rozpoznając historię bliższej i dalszej okolicy. Pogrzeby, wesela, święta.
Rozpoznawał wiele twarzy.

Zapolnik był organistą oraz fotografem.
A także zapalonym kinomanem.

- Jest już Zapolnik? - wołali operatorzy objazdowych kin.
- Jest.
- To możemy zaczynać.

I włączali terkoczący projektor.



sobota, 22 czerwca 2013

Oczko...

...wodne.
Niewielkie, lecz kipiące życiem.
I pomyśleć, że w zeszłym roku rodzice musieli pożyczyć parę żab od przyjaciół z sąsiedniej wsi...

Gdy jestem w ogrodzie, kładę się nad wodą.
Czekam, aż w jej mieszkańcach zwycięży ciekawość.











piątek, 21 czerwca 2013

Ogród, ogród...
























Terra ubi tabanidae

Droga za torami.
Na horyzoncie las.
"Tam są wilki" mówiono.
Droga, którą nigdy nie udało mi się pójść. Która tkwiła jednak w pamięci i wyobraźni jako tajemnicza ścieżka do dzikiego świata, nieskończonych lasów aż do granicy i dalej.
Granica państwa stała się granicą pomyślanego.

Gdzieś tam jeszcze miała być osada,
Bogusławki, jak brama do baśni.

Ale wioski już nie ma, powiedział mi tata. I nie wiadomo, czy jest most na rzece.
Ale przecież możemy spróbować. Pojedziemy samochodem najdalej jak się da, a potem pójdziemy na piechotę.



Dobrze, że byliśmy w samochodzie.
I że w porę zamknęliśmy okna.


Najpierw było ich kilka, a potem...
Nazywa się je ślepakami, końskimi muchami lub bąkami.
Podobno potrafią latać z prędkością 140 km na godzinę, ale tu nie musiały się wysilać.
Chmara owadów leciała równo za samochodem, obok, wyprzedzając nas, kiedy uznała to za stosowne.
Co chwilę uderzały w szyby, próbując dostać się do środka.
Poczułam się jak w filmie grozy.
Gzy droga zrobiła się nieprzejezdna, trzeba było się wycofać, bo wysiąść nie mieliśmy odwagi.
Straż eskortowała nas do samych torów.
Gdy skręciliśmy - muchy odleciały.
Nagle.

czwartek, 20 czerwca 2013

Drogą, dróżką...

Wczoraj z tatą zrobiliśmy sobie wyprawę po okolicznych wioskach, wioseczkach, przysiółkach.
 Wszystkie je znam z dzieciństwa, ale na ogół tylko jako bajkowo brzmiące nazwy: Kolwiny, Krelikiejmy, Sylginy, Modgarby, Kremławka. Wabiły mnie niegdyś zarysami domów na horyzoncie, historiami opowiadanymi przez tatę, drogami na wprost i na skos, skrótami, których początek miałam na wyciągnięcie ręki, ale ich koniec, ich cel, żył w mojej przymglonej wyobraźni.

Od stacji pojechaliśmy na lewo, wzdłuż jeziorka z wyspą po środku.


Czy muszę mówić, że najbardziej podobały mi się drogi pomiędzy?
Ta między dwiema wioskami, teraz, latem, cała z czystego, ciepłego piaseczku, z obu stron zdobiona jest w kolor i dźwięk. Skowronki wydzwaniały w zbożach.











Pałac w Sylginach
otworzył swoje kamienne serce
rozluźnił tożsamość.
Bo kto powiedział,
że zawsze trzeba być ludzką siedzibą?


Te drzewa po lewej na następnym zdjęciu tworzyły kiedyś aleję, skrót, którym dzieci z Kremławki chodziły do szkoły w mojej miejscowości, w czasach, gdy byłam dzieckiem. Droga nazywała się wtedy Lipówką - Choć na samym jej początku rosło parę dębów.
W latach dwudziestych XX wieku chodziła tamtędy do szkoły moja babcia Lisa.
Wówczas była to Lindenallee (aleja lip). Prawie jak w Berlinie.
Choć "prawie" robi różnicę.
I całe szczęście.


Już nie da się nią przejść.
Rumianki i osty stoją na straży.



Przejścia nie ma.