czwartek, 28 lutego 2013

Teraz II

nawijam na palec pasmo włosów
zamykam lekko dłoń
zasypiając
trzymam
się
siebie

Teraz

Na przykład śnieg.


Zamarzł, stopniał, a teraz - znowu zamarza.
Cały w sobie
w zapamiętaniu.

Kostki palców oparte na chropawym kamieniu,
podnoszę,
mam na skórze ślad, gdzie zimno
zamienia się w żar.


środa, 27 lutego 2013

Może?

Redaguję książkę.
Oczywiście nic w tym dziwnego.
Ale
ta jest tak pasjonująca
i czytam ją z taką satysfakcją,
że aż mam wyrzuty sumienia.
Jakbym, zamiast pracować, udawała tylko.
Bo przecież praca nie może być aż tak przyjemna....
A może może?

poniedziałek, 25 lutego 2013

Zew

Od wczoraj coś się drze.
Drze się za oknem tak sugestywnie, że o mały włos (piórko?) nie zawołałam:
"już lecę kochanie".




A w Pąk-Story niespodzianka !!!

niedziela, 24 lutego 2013

A tymczasem...

...tymczasem naszło mnie.
naszło mnie, więc upiekłam.
Chodziło za mną zresztą od paru dni.

Bułeczki według przepisu z bloga Aleex,

A wyszły - ot takie:




I dobre są!
A oprócz tego pracuję i chęci do tego mam średnie.
Istnieje więc pewne prawdopodobieństwo, że przed północą zaczynię. I pozostawię do rana, aby wyrosło. Tym samym jutro będzie jeszcze chlebek.
Bo przecież zakwas w lodówce zobowiązuje.

Proustowskim śladem...

Jesteśmy w łazience.
Ja wieszam świeżo uprane swetry, Młodsza prostuje przed lustrem grzywkę, Przyjaciółka Młodszej towarzyszy jej przy tym, Kotka je.
- Jak ja lubię zapach prania - mówię. - A najbardziej białego. Przypomina mi dzieciństwo.
- To tak jak mi zapach rozgrzanej lutownicy... - rozmarzyła się Młodsza.

sobota, 23 lutego 2013

Udaje nam się...

...aplikować Kotce lekarstwo.
Potrzeba do tego jednej Ani M., jednej Córki Młodszej i śladowej ilości masła.
Młodsza trzyma Kotkę, a ja aplikuję do paszczy omaśloną tabletkę.
Kotka protestuje, ale niezbyt gwałtownie.
Jeden warunek - Kotka musi być świeżo obudzona.

Nie udały się próby mieszania z mokrą karmą, to znaczy zjadła tak tylko dwa razy.
Potem mieszanka również była po jakimś czasie zjadana, ale niezupełnie przez to zwierzę, o które chodziło...

Karmę Hepatic Kotka zjada za to z wielkim smakiem.

Na zdjęciach Kotka, która się budzi.




Kuzynka wiatru

Dość słabo umocowana się sobie
wydaję dzisiaj
i mało koherentna.
Rzeczy za miękkie są i nie stawiają oporu.
Czy jeszcze odbijam się w lustrze?

W porze pomiędzy, w porze nie porze
odwiedziłam wierną modelkę
kuzynkę wiatru

Oto ona
na mojej dłoni


czwartek, 21 lutego 2013

Ursinovia światłem malowana







Jak głęboko?

Wczorajszy dzień zmęczył mnie.
Było tak, jakbym cały czas wstrzymywała oddech w oczekiwaniu...  na co?

Nowy blog, nowy tekst.

Ale przecież piszę od ponad roku, często bardzo intymnie
i zawsze - zawsze - ważne są dla mnie Wasze słowa.
Rezonans.
Rezonans rysuje mapę struktur ukrytych, czasem głęboko pod skórą.

A wczoraj?
To przecież miała być zwykła fikcja, literatura.

środa, 20 lutego 2013

Spójnik

Dostępna nam na jawie liczba wymiarów to za mało,
to za mało, żeby zjeść spójnik.
a
albo
albowiem
a także.
Z rzeczownikiem sprawa wydaje się łatwiejsza, ale łatwo można dać się zwieść pozorom.
Złudzie koloru i kształtu.
A jeśli ponadto nie chodzi o skrawek papieru ani szereg liter, ani też o brzmienie wypowiadanego słowa - to jakiego brakuje mi zmysłu
i po co
zjawia się, gdy zasypiam?


Obrazki na deser.




Więcej Zimy Strojnej w Pąk-Story.

Nowina



Dziś otworzyłam kolejnego bloga.
Plany są takie, żeby w nim publikować formy literackie, które wychodzą poza formułę tego miejsca. Podejrzewam, że wpisy pojawiać się tam będą znacznie rzadziej niż tutaj.
Dziś - pierwsze opowiadanie.
Blog w linkach po prawej w zakładce "Moje miejsca", zatytułowany "Tfurczość przez duże Tfu" (tytuł powzięty od mojej przyjaciółki Kasi).
Zapraszam.

Smak

Zasnęłam i przyśniło mi się,
że słowa są do jedzenia
i że nabiera się je z wielkiej misy
łyżką do lodów.

wtorek, 19 lutego 2013

Uniwersum

- Sauerteig - powiedziała Babcia Lisa - u nas to się nazywało Sauerteig.

W czerwcu zeszłego roku skończyła 95 lat.
Rozmawiamy przez telefon, bo wczoraj oglądała w moim blogu zdjęcia chleba.

Sauerteig.
Zakwas, zaczyn.
Wiem, wiem.
Wiem, że trzeba trochę zostawić,
aby móc zacząć.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Chlebowa noc

Parę dni temu dostałam od koleżanki słoiczek zakwasu.
Trochę się zbierałam, aż w końcu zmotywowałam się dostatecznie mocno, by upiec chleb, dodatkowo podbudowana notką u Anki Wrocławianki.
Być może kiedyś, raz, piekłam chleb, ale było to tak dawno, że wcale tego nie pamiętam, występowałam więc w zasadzie jako debiutantka.

Poczyniwszy więc odpowiednie czynności wstępne, przełożyłam ciasto do formy, aby wyrosło.
Przepis głosił, że ma rosnąć kilka godzin, aż wypełni prawie całą formę.
Była godzina 20, co przy moim trybie pracy dawało szanse, że chlebek upiecze się, zanim pójdę spać.

A jednak - po godzinie, dwóch, trzech, wciąż wydawało się, że nic się nie dzieje. Około północy zauważyłam w końcu pierwsze oznaki życia w foremce.
Mocno zdeterminowana, postanowiłam czekać. Po pierwsze bowiem miałam jeszcze trochę pracy, a po drugie bałam się, że do rana ciasto może opuścić formę znudzone czekaniem na mnie.
Około 2.30 postanowiłam jednak odpuścić, kontrolnie nastawiając budzik na szóstą.
Około 3.00 chyba zasnęłam.
Około 4.15 wróciła Młodsza. Nie omieszkałam zajrzeć do chleba.
Około 4.40 zaczęłam nagrzewać piekarnik.
O 5.05 chleb zaczął się piec.
O 5.45 zajrzałam do piekarnika.
O 6.05 wyjęłam chleb, skropiłam wodą i wstawiłam na kolejne 15  minut.
O 6.20 chleb był gotowy. Nieco opadł, a przyczyna mogła mieć coś wspólnego z 5.45 :)

A potem, cóż, potem poszłam spać.
A chleb jest pyszny.
A noc w kuchni, przy bladym świetle piekarnika, w zapachu chleba, wzbogacona rozmową z Młodszą, noc ta miała swój ciężar gatunkowy i smak.
Dobrze mi było.




niedziela, 17 lutego 2013

Środkowolutowe obrazki ursynowski w średnim zmierzchu




Wojna światów?

Od lat - acz niebezkrytycznie - czytuję "Gazetę Wyborczą". Kiedyś mąż też ją czytał, później jednak jego poglądy uległy przemianie i znajdują się obecnie na etapie "Gazety Polskiej". Współistnienie na niewielkim terytorium tak skrajnych tytułów przynosi wiele ciekawych doznań, z "dziwieniem się światu"  na czele; w tym wypadku dziwimy się często sobie nawzajem.
Na szczęście niesie to ze sobą również zabawne sytuacje.

1. Konstatacje - która z gazet lepiej chłonie koci mocz (GP lepiej chłonie wszelkie g....o, GW zaś niczego [niczemu?] nie przepuści...)
2. - Pozbieraj te gazety ze stołu, niczego nie można tu postawić!
    - Po co - odpowiadam - rzuć na wierzch swoją. Tak się pogryzą, że za chwilę nie będzie żadnej.
3. Dzisiaj zabrałam się do sprzątania wysokiego na pół metra stosu gazet. Coś tam przeglądam, coś wyciągam.
- O, tu jest twoja, miedzy moimi - dziwię się.
- A co ona tam robi - dziwi się mąż i przykuca koło mnie..
- Może się bratają - domyślam się nieśmiało.
- Zajrzyj głębiej - sugeruje szeptem mąż - może są tam już małe gazetki....  

sobota, 16 lutego 2013

miałam dwadzieścia lat...

...gdy napisałam ten wiersz:


Niedaleko Hiroszima opadła
Z drzewa spełnionych dotknięć.
                              
                 Zdążyłam się uchylić.
Jeszcze tylko gdzieniegdzie ocean się tli.
Z nieba lecą spopielałe ciała gazet.

piątek, 15 lutego 2013

Kondensacja

Dziś jestem sama
i śpię
i śnię
i nie wiem,
czy obudzę się jako stara kobieta bez pamięci,
czy jako dziecko, które czeka na rozpoznaną
przeszłość.


środa, 13 lutego 2013

Prośba o radę

Myślałam, że wiem, jak się daje kotu tabletkę.
Choć jednak mam obecnie rany cięte, kłute i szarpane, lekarstwo ciągle pozostaje na zewnątrz kotki.

Postanowiłam więc użyć moździerza.
Nie, nie po to, by z daleka strzelać do kotki tabletką, jak, nie przymierzając, kulką w mola.
Zamierzałam natomiast rozgnieść specyfik, rozmieszać z czymś smakowitym i zaproponować pacjentce.
Ale po pierwsze, nie miałam moździerza.....
(to nic, użyłam środka moździerzopodobnego)
a po drugie - jak można się było domyślić - miksturę zignorowano.

Śmiem przypuszczać, że przed wpuszczeniem do pyszczka rozpuszczonego środka za pomocą strzykawki kotka będzie się bronić wystarczająco skutecznie.

Macie jakieś sposoby?

Niezapomniany wieczór :)

Kupiłam wczoraj tort.
Wystrzałowy.
Ale nie uprzedzajmy wypadków...

W przecudnej poleconej cukierni (ja również każdemu mogłabym ją polecić) wahałam się między tortem malinowym i pomarańczowym. W końcu dokonałam konsumpcji próbnej i...  nadal nie byłabym pewna, gdyby nie podwójnie pozytywne konotacje koloru pomarańczowego (!!!)


Wieczorem przyszła Starsza z Pawłem. Oprócz świetnego czerwonego wina przyniosła coś, co na zdjęciu powyżej tkwi na samym środku tortu przypominając poniekąd niewielką wyrzutnię rakiet - zresztą niebezpodstawnie.
Gdy wino trafiło już do kieliszków, Paweł ceremonialnie pochylił się nad tortem, by dokonać zapłonu.
I dokonał.



Snop iskier wystrzelił w górę tak gwałtownie, że nie było innego wyjścia, jak równie gwałtownie wycofać się ze strefy zagrożenia. Razem zresztą z kieliszkiem, który widowiskowo roztrzaskał się na podłodze, zalewając ciemnoczerwonym płynem w zasadzie wszystko, co możliwe.

Kolejne pół godziny upłynęło na oczyszczaniu okolicy, a ja, jako rasowy reporter, nie omieszkałam uwieczniać kluczowych działań...


Popadłam przy tym w niepowstrzymaną wesołość, skłonna uznać, że to naprawdę dobry znak:)
Po zakończeniu przyspieszonych prac remontowych podjęliśmy konsumpcję - z satysfakcją.
To był wspaniały wieczór.


wtorek, 12 lutego 2013

Ciągle jeszcze

Niech ciągle jeszcze
ciągle jeszcze
jutro w dzisiaj się zmienia.

Ja dzisiejsza. Dla zapamiętania dzisiejszości.




Warto

Rok temu, w pierwszym wpisie na tym blogu, opisałam moje peregrynacje narodzinowe - za granice gminy i powiatu. Już wtedy, widać, byłam duchem niespokojnym a wybrednym.
Dziś z samego rana dostałam relację z drugiej strony...  brzucha?

 Ja Twoje pojawienie się na świecie pamiętam tak: Był mroźny, sobotni wieczór 11 lutego 1967 r. kiedy to zaczęłaś dawać pierwsze sygnały o swoim zamiarze przyjścia na świat. Trzeba więc było udać się do wsi gdzie mieściła się izba porodowa. Szczęśliwie nasz znajomy, jako jeden z nielicznych był szczęśliwym posiadaczem samochodu marki Syrena 104. Tym to pojazdem udaliśmy się zaśnieżonymi drogami do Barcian. Tam doświadczona Pani Położna stwierdziła, że jest problem i ona sobie z nim nie poradzi. Wspomnianym wehikułem udaliśmy się do Kętrzyna, gdzie uczeni w medycynie mężowie potwierdzili diagnozę Pani Położnej i ku naszej rozpaczy stwierdzili, że także sobie nie poradzą oraz, że trzeba nas wysłać do Giżycka. Rzeczywiście tam dali sobie radę i nazajutrz w niedzielę pojawiłaś się ku naszej radości na tym świecie, dając o sobie znać wielkim wrzaskiem. 

W liście tym pozwoliłam sobie poprawić jedynie datę, albowiem zdecydowanie nie odbyło się to w roku 1067....
Choć w gruncie rzeczy, co za różnica.

I jeszcze:

Szkoda, że tego szampana (wina musującego) nie możemy wypić razem. Technika na to jeszcze nie pozwala...



A Malinka, jak wiadomo, wszystko musi skontrolować i zatwierdzić.




A więc 46 lat temu przyszłam.
Na świat.
Było warto.

poniedziałek, 11 lutego 2013

Polała się krew

Na szczęście w większości do próbówek.
Pan Asystent Weterynarza bardzo sprawnie dokonał pobrania i zawiózł krew do laboratorium, a już po trzech godzinach miałam mailem wyniki.
Kocie nerki pracują dobrze, natomiast sporo przekroczone są próby wątrobowe. Czekamy na konsultacje z Panem Weterynarzem, który ma zadecydować o leczeniu...

Jestem przygnębiona i spięta, jakbym sama się zawiązała w supełek.
Nie tylko tematem kocim, ale i w ogólności.
I wyrzut mam - sumienia.
Bo to inni mają choroby i problemy, a ja marudzę.

Kota mruczy mi za plecami.

niedziela, 10 lutego 2013

Zanurzenie

Niedługo minie rok, odkąd zaczęłam pisać bloga.
Tego dnia, 12 lutego, skończyłam 45 lat i postanowiłam przez kolejny rok każdego dnia umieszczać nową notkę.
Na początku myślałam, że może czasem nie będę miała tematu ani chęci - ale nigdy jeszcze tak się nie stało. Często pisałam nawet dwa razy dziennie.

Nie wiem, czy to dzięki blogowi, ale ostatni rok wydaje mi się najdłuższy ze wszystkich lat mojego życia. Czuję, jakbym kolejne chwile układała w wielkiej podróżnej sakwie, a one znajdowały w niej swoje miejsce i nie zamierzały się nigdzie dalej ruszać. Zdarza się też, że niczym małe magnesiki, chwile te przyciągają obrazy chwil dawnych, które wydawały się utracone. One też układają się we mnie.

A czasem czuję, jakby połknęła mnie wielka ryba, stara jak świat.

Brawa dla tej Pani!


Wszyscy domyślamy się za co!
I co z tego, że na parkiet?

sobota, 9 lutego 2013

Co?

Kotka moja ma problemy z sikaniem, próbuje i robi po kropelce.
Weterynarz szybko przyjechał, dał jej zastrzyk, który ma pomóc, ale po którym kotka może się ślinić.
Trzymałam ją mocno, ale tak się wyrywała, że trudno było operować igłą -
mało brakowało, a to ja zaczęłabym się ślinić.

Tak bardzo zdenerwowałam się stanem kotki, że coś wielką łapą ścisnęło mnie w klatce.
Mąż - który bardzo kotę kocha - mówi, że to normalne, że zwierzęta starzeją się, chorują i nie powinnam reagować aż tak. Wiem, że tak się dzieje, ale mówienie o tym podniesionym głosem nie jest najlepszym sposobem wsparcia mnie.
Ale podobno to tatuś może przytulać, głaskać po głowie - a nie mąż.
A więc co do cholery może mąż?

piątek, 8 lutego 2013

Tomografia

Długo wyczekiwane badanie odbyło się.
O tu:


















przedtem jednak posiedziałam sobie
w poczekalni szpitalnej


















A tu Ania M. czekająca
wyraźnie niewyraźna


























Choć uśmiechająca się czasem.





A oto wynik:
          ?
Wynik zostanie mi oznajmiony przez Pana Laryngologa na wizycie.
14 lutego.
W pracowni tomografii nie mogą go podać.
No cóż.
Należało się wycofać
na z góry upatrzona pozycję.






A wczoraj wieczorem...

A wczoraj wieczorem
było tak



Więcej zdjęć w Pąk-Story