poniedziałek, 29 lutego 2016

Obie dałyśmy radę

Lu jeszcze się trochę chwieje, ale wraca do przytomności. Miała dziś czyszczenie zębów - lekarz był u nas, ze swoim sprzętem, żeby zminimalizować stres. Dla Lu dobrze, że nie musiała się bać już w drodze do przychodni, natomiast moje podenerwowanie narastało.
Trochę to trwało, bo Lu chyba ma podwyższoną skłonność do kamienia. No i dwa zęby trzeba było usunąć.
Szarpanina Lu mimo środków medycznych, krew, zgrzyt maszynerii i mój stres w tym wszystkim. Myślałam, że nie dam rady, że ucieknę. Ale musiałam ją przytrzymywać i powiedziałam sobie, że to zrobię, jak trzeba, bo to da się zrobić.
Jeszcze obcięcie pazurków, pobranie krwi na próby wątrobowe i hormony tarczycy. Przy próbie oczyszczenia uszu okazało się, że coś w jednym jest nie tak i może trzeba będzie zajrzeć oftalmoskopem - była w nim krew. Mam jednak wrażenie, że nakapało jej albo napryskało z paszczy, bo ta krew wszędzie była, na całym stole. Mam nadzieję.
Środki medyczne mają jeszcze działać do północy, albo nawet trochę dłużej, ale Lu już chciała łazić. Teraz śpi.
Jutro trzeba ją wykąpać, wyczesać.
Wierzę, że wszystko będzie dobrze, myślcie o nas ciepło.


zdjęcie zrobione telefonem

sobota, 27 lutego 2016

Dzienne okoliczności

Wyszłam bez psa.
Skusił mnie nowy kontener, blisko ulicy.
- Będzie pani robić remont? - pyta sąsiadka
- Nie, tak po prostu go fotografuję - odpowiadam, obchodząc obiekt dookoła. Kontener bowiem ma cztery fascynujące strony oraz piękny środek. Środek może nawet bardziej, bo oprócz gruzu i worków mieszkańcom zdarza się wrzucić doń inne śmieci. Wtedy jest najciekawiej.
Oraz jak pod taśmę klejąca podcieknie woda, zwłaszcza ze szczątkami organicznymi. Wówczas zaczynają się Procesy, a Procesy to podstawa. One są zresztą wszędzie, ale przy wilgoci bardziej dynamiczne.
Przy Drugim Śmietniku mijam się z Poszukiwaczem - wymieniamy uprzejmości.
Zdawkowo kiwam głową Okolicznym Kotom.













piątek, 26 lutego 2016

Część opowieści

Pociąg Porta Moravica z Pargi czeskiej do Warszawy wczoraj oczywiście się spóźnił, ale to nic - dzięki temu ja się nań w ogóle nie spóźniłam. Wprost naprzeciwko. Mogłam zjeść śniadanie (bo na zajęcia czwartkowe chadzam na czczo), moje ulubione - bagietkę z kozim serem, rukolą i suszonymi pomidorami, wypić kawę, spokojnie kontemplując ruch dworcowy. Dlatego też nie umknął mojej uwadze kloszard z pluszowym zajączkiem, proszący o datki w imieniu tegoż. Wysupłałam złotówkę, za to pan z kafejki zagroził mu wezwaniem ochrony. Na zajączka?!
Gdy pociąg nadjechał spokojnie zajęłam miejsce, po czym dosiadła się do mnie do przedziału ekipa konduktorska - kierownik pociągu i dwie miłe młode konduktorki.
Z panem kierownikiem gadaliśmy prawie całą drogę - o pociągach, dworcach, książkach (nie za bardzo przypadł mu do gustu Archipelag gułag), sztucznej inteligencji, dzieciach, pracy - do tego wszystkiego jeszcze w ogóle o życiu. I myślę, że to szkoda, że takie rzeczy znikają sobie, zamiast się zapisać na dobre w pamięci i trwać. Pozostaje więc może - powtórzyć to sobie. I zapisać jako część naszej Opowieści.
Chciałabym.

A w domu doszłam do wniosku, że chcę zjeść kuleczki mięsno-pieczarkowe w sosie pieczarkowym. I że skoro ich tu i wobec nie ma, to je sobie (i rodzinie) uczynię. Na dwa dni.
Jak zachciałam, tak zrobiłam.

Jest Dobrze - ale Nie Beznadziejnie, jak zwykł powtarzać mój tata i to chyba jest cytat, ale nie wiem z kogo.

czwartek, 25 lutego 2016

Pod słońce

Z teatru Rozbark do uczelni jest ładny kawałek drogi.
Obejrzałam w nim spektakl dyplomowy studentów IV roku, Szekspirowskie Wiele hałasu o nic, którego końcówka wcisnęła mnie w krzesło, a całość nastroiła refleksyjnie.
Półgodzinny spacer dobrze mi więc zrobi - mogę spróbować wyczuć, jak leży ciało miasta, idąc w przypuszczalnie dobrym kierunku.
Ciało miasta łuszczy się i kruszy, straszy próchnicą i stanem zapalnym, od czasu do czasu prezentując prawdziwe perły: odnowione kamienice, zrewitalizowane kopalnie. A i pod łuską są ślady piękna, jakby śpiące, przysypane pyłem przez Piaskowego Dziadka. Pamiętacie taką dobranockę? "Dziadku, drogi dziadku, nie chcemy jeszcze spać" - śpiewały dzieci w piosence.
Wchodzę na wzniesienie, gdzie otwiera się szeroki widok, betonowa droga, potem udeptana ścieżka. Warstwa ziemi i trawa ukrywają gruz - coś tu kiedyś było.
- Robi pani zdjęcia pod słońce? - pyta starszy mężczyzna.
- Tak, często tak robię.
- Musi mieć pani dobry aparat...
- Dla mnie idealny - śmieję się, pokazując BMA.
- Zawsze chciałem - mówi. - Zawsze tak chciałem.













środa, 24 lutego 2016

Niepewna

Muzyka z niższych pięter. Mówiłam już o tym pewnie - wytłumiona warstwami ścian, ale dająca rodzaj drgania, wibracji wyczuwalnych w podłodze, wydaje się, że nawet w kręgosłupie, kiedy leżę, a  nóżki kanapy doprowadzają ją do mnie. A przez kręgosłup do mostka.
Oprócz jednego razu, kiedy od marszowych kroków w próbowanym wówczas Out Cry, podłoga rzeczywiście się zatrzęsła, rytm jest delikatny i można go pomylić z własnym drżeniem ciała. Jeśli bym miała powiedzieć o dominującym odczuciu z Bytomia, to by było to właśnie.
W sekwencjach powtórzeń powracają motywy - raz dłuższe fragmenty utworów, raz z kilku zaledwie dźwięków powtarzanych na fortepianie.
Nie wyszłam tu jeszcze do ludzi, wieczorem siedzę sama w pokoju gościnnym. Słuchając życia oddzielonego ode mnie jakby o całe planety. Wiem, że jest w nim intensywność powtórzeń, podskoków, piruetów, rozgrzane mięśnie, pot ocierany z czoła, gumka na włosy, baletki lub bose stopy. I jeszcze raz, od początku, proszę państwa...

Jeszcze owijam się niewidzialnym płaszczem, niepewna.

A teraz

A teraz zaraz jadę.
To już taki rytm.
Pakuję się szybko, modrzew chwieje się za oknem, terkocze walizeczka.

Dobrej środy!

Nocą

Właśnie skończyłam doprecyzowywać.
Uczę się. Czasem na błędach.
Jako podstawę referatu dałam chyba zbyt trudny tekst. Poprosiłam więc studentów, by na następne zajęcia przeczytała go cała grupa, zaznaczając słowa i sformułowania sprawiające problem. Sama też starałam się wybrać, na wyczucie, ewentualne trudności. Preskryptywny, subwersywność, amplifikacja, propriocepcja i jeszcze inne. I właśnie doprecyzować, wybrać odpowiedni sposób wyjaśnienia.
A jeśli spytają o dyskurs? Albo paradygmat? Słowa niby jasne, ale jak masz podać definicję - zawahasz się. Tak zresztą nadużywane, że czasem podstawowe znaczenie gdzieś się zatarło. Słowa, które same bywają podstawą definicji różnych innych słów, wyzbywają się jakby swojej tożsamości, robią się przezroczyste.
To ważne, ale właściwie nie o tym chciałam...
Pod koniec artykułu jeszcze raz przytrzymał mnie tekst Adrienne Rich o oceanie:

Ocean, którego przypływy i odpływy odpowiadają, podobnie jak kobieca miesiączka, fazom księżyca, ocean, który odpowiada płynowi owodniowemu, w którym zaczyna się ludzkie życie, ocean, po którego powierzchni mogą pływać statki, lecz w głębiach ukrywają się potwory, a żeglarzy spotyka śmierć – ten ocean stoi gdzieś pomiędzy ziemią i księżycem w procesie gynomorfizacji natury. Ludzkie oko może dosięgnąć powierzchni oceanu, lecz głębi nie; ocean jest niestały i zagrażający, podczas  gdy ziemia nie […] jest zmienny jak księżyc, nieuregulowany, a jednak niezniszczalny i wieczny.

Tak mi to przylega do mojej wodnej fazy. Wodnych tęsknot. Do studzienek, które zbierają nasze życia - drobiny naskórka, kolonie bakterii, produkty składu i rozkładu. Moje oko przylgnięte do połyskującego podziemnego krążka, rozwibrowanego lustra półtora metra pod kratką. 
Jakby to był taniec ciągle tej samej rzeczy, a przecież tej sprzed sekundy dawno już nie ma. Już zabrała mnie w odwrotną podróż i jestem coraz mniejsza i przebijam owodniowy worek i wydostaję się na drugą stronę, na której być może jeszcze nie zaczął się czas.

wtorek, 23 lutego 2016

mózg i cała reszta

trzy bliskie mi osoby, trzy ważne, składające się w całość zdania

jeśli o czymś nie możesz przestać myśleć, to znaczy, że jest dla ciebie ważne
jeśli coś jest dla ciebie ważne, to zadbaj o to
jeśli chcesz coś zrobić, to zrób to w możliwie najprostszy sposób

W moim przypadku chodzi o sprawy słabo zmaterializowane.
Ale
na razie wyszorowałam kibel.


PS Tytuł to też cytat.
Z Kogoś.

poniedziałek, 22 lutego 2016

W całości

Kucam nad studzienką. Po dziecięcemu, ramiona niemal między kolanami, żeby stabilnie trzymać aparat. Duża, czarno-beżowa żaba w czapce ze sztucznym futerkiem, w skupieniu z wysuniętym koniuszkiem języka i przymrużonymi oczami. Deszczowa woda chlupoce głośno, niepowstrzymanym bezwstydnym strumieniem, przed siebie, w dół, daleko, sama moc, instynkt płynnej materii. Zabiera ze sobą drobne formy - żywe, umarłe, rodzące się, dzielące, splecione. Film trwa jedną minutę i jedną sekundę, moja jedenastka, mój własny symbol nieskończenia, zaczynania na nowo. Dawania siebie w całości, wciąż i zawsze.
Więc choć film trwa jedną minutę i jedną sekundę, siedzę w kucki dalej i słucham wody, aż czuję, że przemaka mi kurtka i mokrym plackiem przykleja się do pleców.



Ciemność

Karina nie chce zejść z łóżka.
- Może nie da rady? - pytam.
- Da, tylko nie chce iść beze mnie - mówi M..
Ciągnę smycz. Lekko, ale psia głowa i tak wysuwa się z obroży. Potem u szczytu schodów. Raz, drugi, trzeci. Na każdym półpiętrze kilka razy. W tym czasie Czarlik zniecierpliwiony ciągnie, już chciałby biec.
Nie będę ci dziesięć razy zakładać - mówię zduszonym szeptem.

Idziemy w deszczu. W ciemności. Przypomina mi się myśl z przeszłości - że zrobiłabym sobie schowek, schowek na człowieka. Najlepiej w jakimś wąwozie, w krzakach. Coś pod spód, jakiś stary materac, z góry brezent albo folia, na gałęziach. Ukryłabym się, zamknęła oczy i tylko bym słuchała kropli deszczu, tak blisko nad głową, ale oddzielone ode mnie. Wilgoć, tej bym się nie pozbyła, ale nie przeszkadza mi, nawet mokry zapach zbutwiałych liści, resztki sierści zwierząt na ułamkach kory.
Ostatecznie wykopałabym sobie norę.
Podobnie słychać deszcz na ostatnim piętrze w Bytomiu - świetlik w dachu byle krople wzmacnia tak, jakby grały werble.
I nocą w namiocie na biwaku w lesie. Mam 11 i pół roku, namiot rozpruł się na granicy z podłogą i śpię połową twarzy na zewnątrz, w mokrej trawie.

Jest ciemno. Wracam z psami M., zabieram moją Lu. Nie chce iść. Chodź - mówię. Chodź, do cholery! - ciągnę ją za obrożę, popycham.
- Nie rób jej tak, zdenerwuje się - mówi M.
- Trudno - już prawie krzyczę. - Ja się zdenerwowałam, to ona też może!
Dygocę w środku, krtań boli od zaduszonego płaczu.

Jest ciemno.
Na niektóre sprawy nic nie mogę poradzić. O niektórych nie mogę przestać myśleć. Nie mam odpowiedniej gęstości siebie, jestem jak czarna mgła, sama sobie siebie zasłaniam.
Siadam do komputera, otwieram plik do redagowania.
To zawsze jest dobre. Teraz też.

- Chcesz zobaczyć coś fajnego? - woła Matylda. - No chodź!
- Chcę.


niedziela, 21 lutego 2016

Teoria widzenia

W całkiem jeszcze niezużytej niedzieli, przykucnięta nad kałużą albo nad mokrą trawą, zapominam o neutralnej długości fal światła. Obrazy dzieją się
między okiem a powieką,
w bezpiecznej nieprzestrzeni