Tak sobie sprzątam w papierzyskach, a właściwie staram się. Bo to ma swoje rytmy, etapy, fazy a nawet emfazy.
Wydruki dawno skończonych prac to pół biedy. Podrzeć i na śmietnik.
Stare laurki? Pieczołowicie schować.
Większość odłożonych do przeczytania gazet udaje się przemycić bezboleśnie do kosza, jako że nic w nich ciekawego, a odłożone, bo kiedyś nie miałam czasu zajrzeć. Teraz więc rzut oka krótki, czasem tylko zatrzymam się na dłużej.
Ale czasem odkopuję coś, co koniecznie chciałam zachować, do czego zamierzałam wrócić.
Artykuł o dziennikach Mrożka w "Przekroju" na przykład i jeszcze fragmenty tychże.
No i wpadam jak śliweczka, zastygam wśród stosów i stosików, z ciepłym psem u boku, by po raz kolejny poczuć, że dobra literatura jest dobra i wydaje się, że pisarz szepce do mojego ucha coś specjalnie dla mnie. Choćby:
"zachcenia [mam] dokuczliwe, ale za słabe, żeby coś ze mną zrobiły, za silne, żeby nie dokuczały".
Bo to przecież zawsze już tak można, że coś by się..., ale nie wiadomo jak, ale jeszcze nie dzisiaj i w końcu nawet nie wiadomo, co. Bo czasem się wydaje, że coś robię istotnego, że coś mogę i że wykorzystuję te możliwości, że wdrapuję się - by zaraz poczuć się nikim, na co ja akurat dobrałam sobie słowo, które dobrze mi jęczy: "żałosna".
Czy fakt, że wielcy pisarze też tak mają, jest pocieszający?
Nie wiem.
Ale nie chcę wyrzucić gazetki i nie wiem, czy kiedyś wszystko posprzątam...
Ubrana w kurtkę, lecz w klapkach na bosych stopach, brodziłam w mokrej trawie.
Pomyślałam sobie, że jestem na wakacjach.
Wstaję, gdy chcę, wychodzę, brodzę.
I jeszcze bawię się w pracę, ciesząc się nią jak dziecko, które buduje zamek z klocków.
Mała Ania jest panią redaktor, ma fajne zabawki, miłe koleżanki i kolegów...
Kim zostanie, gdy dorośnie, jeszcze dobrze nie wie.
Na razie wsadziła nos w kwiat dzikiej róży, skoro ma okazję,
a na włosach przyniosła do domu jakieś drobne żuczki.
I nie wiem...
nie wiem, za czym tęsknię.