poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Nightswimming




Zapomniałam dziś o obiedzie. Tak zwyczajnie, około dwudziestej, zorientowałam się, że wczoraj nawet wyjęłam mięso z zamrażarki, a dziś. No proszę, postawiłam kropkę po "a dziś". A przecież tam powinno być coś dalej - a dziś nie jest. Kwietniowoletnia składnia ma swoje prawa, rozumiem to.

I nie, żebym specjalnie leniuchowała, nie. Popracowałam głową i klawiaturą, owszem, tudzież posprzątałam nieco różne pomieszczenia.
Ale chodzę nadal z głupawym uśmiechem błogości na ustach.
Cóż, skoro nawet płyn do sedesów pachnie mi dzisiaj wakacjami.

Zadzwoniłam do Młodszej, która przebywała akurat u kolegi, i zapytałam, czy mogłaby u niego coś zjeść.
Mogła.

Jestem perfekcyjną panią domu.

I muzyczka odpowiednia. Lubię R.E.M., prawie tak jak Radiohead.

Nocne buszowanie...

...tak, okazało się nocnym polowaniem. Oto On:


Myślałam potem, czy nie zaszkodziła mu lampa błyskowa. Nie wygląda na zadowolonego, ale ciekawski był też, bo w końcu mógł się zwinąć w kulkę, a uparcie podglądał.
Kwiatkom na szczęście chyba wszystko jedno, czy ktoś im błyska.





niedziela, 29 kwietnia 2012

Leniwie





Od paru dni jesteśmy same z Młodszą.
I...

Powoli przekształcam się w leniwca.

Mogę buszować w różach, redagować teksty i zasypiać. Tak, właśnie zasypiać, a nie spać. Przedłużać to, z przymkniętymi oczami, ze słońcem za powiekami (rym jest niechcący, ale skoro już przylazł, niech zostanie; jestem łaskawa dla bytów przeróżnych, a dziś już szczególnie).

A redagowanie - ktoś mógłby pomyśleć, że to praca...., ale ćśśś.... nie mówcie nikomu, niech dalej tak myślą:)

Zakwita wszystko na raz i na raz pachnie - jak w jakiejś obłędnej perfumerii. I chodzę na lekkim haju wśród tych zapachów i blasków, w gęstym powietrzu.

Buszująca w różach

Od samego rana...






sobota, 28 kwietnia 2012

Czas


Dziś nadal lato. A może nawet bardziej.

Miałam jechać na angielski.
Wstałam rano, wyprowadziłam psa, zjadłam śniadanie, zaczęłam robić makijaż i... zdecydowałam że nie jadę.


W ciągu dnia śpię – a raczej trwam w półśnie. Takie wakacje od czasu. Rozciągam sekundy.

Na popołudniowym spacerze z psem buszowałam w krzakach dzikich róż. „Nie możesz usiąść?” – wyszeptałam do pszczoły. – „Gorące powietrze, pachną kwiaty wiśni, a ty latasz”.



Kort tenisowy za oknem to też kapsuła poza czasem. Piłeczka i jej echo.

piątek, 27 kwietnia 2012

Lato

Kwietniowe lato. Lubię takie. Wszystko dzisiaj nawet brzmi inaczej, nawet samochody śpiewają o ton wyżej. Leniwe powietrze. Za oknem kort tenisowy i uderzenia piłeczek, równomierne pok-pok. Uspokaja mnie to. I pokrzykiwania trenerów, czasem niecenzuralne, ale trochę jakby z innego świata, jakby nadpisane nad rzeczywistością, nieingerujące w nią.

Idąc do wydawnictwa, przez przypadek spotkałam Starszą. Spieszyła się na próbę. Po próbie poszłyśmy na kawę, potem do niej. Dobrze tak spotkać swoje dziecko.

I jeszcze cud, cud, bo maleństwo, to które właśnie przysypia na zdjęciu, nie usiłowało mnie ugryźć, lecz dało się wziąć na ręce i - uwaga - polizało mnie po twarzy. Przełom.

Robi się ciemno. Idę zrobić zdjęcia Pąkowi.

czwartek, 26 kwietnia 2012

Za oknem


Wysoki pokój o białych ścianach, Duże okna z białymi zasłonami, uchylone. Dzieci z pobliskiego przedszkola wyszły na dwór, bawią się; słychać ich krzyki wzmacniane echem przez ściany kamienic.

Tego rodzaju głosy budziły we mnie zawsze rodzaj lęku. Narastające poczucie obcości.
Taki krzyk, pisk raczej. Niekontrolowany, w nieokiełznanej zabawie. Łączący w sobie pierwotne, skrajne emocje przezywane w bezpiecznym miejscu: radość, strach, ekscytację, jak na karuzeli.

- A pani nie może stracić kontroli - mówi AD.


Gdy miałam około trzech lat, zachorowała prababcia i jakiś czas nie miał kto zostawać ze mną. Mama wpadła na pomysł, że na trochę zawiezie mnie do babci W., która pracowała w przedszkolu i ja miałam tam chodzić. Mama nie wytrzymała długo, codziennie prawie jechała czterdzieści kilometrów, by sprawdzić, co u mnie.

Nie pamiętam prawie nic; żadnych popołudni, nocy i poranków. Tylko chwile w przedszkolu. Stoję przed salą pełną dzieci, które układają się do drzemki. Nie wejdę tam. Potem jesteśmy na placu zabaw i te odgłosy. Na chwilę zainteresowała mnie drabinka – nie, nie wolno, maluchy siedzą w piaskownicy. Obcość. Chcę do babci.

Co chwila chcę do babci. Postawiona wobec totalnej obcości niemojego miejsca. Świat rozbity na kawałeczki, w rozpryskach, iskierkach  dziecięcych pisków. Z babcią nie łączy mnie silna więź, ale jest ona wtedy jedyną nicią łączącą mnie ze mną prawdziwą.

Czy to wszystko miało znaczenie?


Biała zasłonka porusza się na wietrze. Nic nie mówię. Miejski plac zabaw zamienia się plażę, pryska chłodna woda, małe nóżki biegną po piasku.

Krzyk cichnie.

Brakuje mi go.

środa, 25 kwietnia 2012

Prawo do jazdy


Młodsza zdała egzamin na prawo jazdy. Za pierwszym podejściem.
Jestem z niej dumna. Tak bardzo, że jak zadzwoniła zaraz po, żeby mi powiedzieć, wydałam z siebie długi i głośny okrzyk radości. Aż zapytała, co robię. 

Nic, cieszę się – powiedziałam.


Mnie tata nauczył jeździć, gdy miałam 14 lat. I jeździłam po wiejskich pustych dróżkach. Podobno nawet dobrze. Oczywiście zawsze z tatą.

Aż któregoś dnia na drogę wyszedł nam pijany mężczyzna. Tak bardzo, że nie słyszał sygnału. Gdy w końcu skręcił na trawnik – ja, cała w nerwach, pojechałam za nim. Na szczęście bardzo wolno; tata zdążył złapać kierownicę i skręcić. Minęło ponad trzydzieści lat, pijany facet (choć pewnie niepermanentnie pijany) nawet tego nie pamięta. Ja prawa jazdy nie mam do dziś.

I pewnie dobrze, bo lubię jeździć komunikacja miejską. Każdym jej rodzajem. Lubię patrzeć na miasto za oknem, na ludzi obok mnie. Czasem lubię się wyłączyć i odpoczywać, czasem czytać, zdarza mi się też pracować – bo łatwo mi wyłączyć się i skupić na czymś, jeśli chcę.

Kulturoznawcy nazywają wnętrza środków komunikacji „niemiejscami”, ze względu na to, że jest to rodzaj przestrzeni „pomiędzy”, do przeczekania – a nie do bycia. Znak czasów.

Moszczę się w niej. Oswajam.   

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Piękność dnia

"Mamo, choć tu szybko i zabierz to" - zawołała Młodsza.

I co robi mama?

Bieży dziecku na pomoc? - Bieży!

A co bierze ze sobą? - Jasne, że aparat fotograficzny!

A co słyszy po dziesięciu minutach? - "Nie miałaś mu robić sesji zdjęciowej, tylko go zabrać!"


niedziela, 22 kwietnia 2012

Sroka



Wczoraj na wieczornym, a właściwie nocnym, spacerze z psem, zdałam sobie sprawę, jak mocno pachnie kwitnąca śliwa mirabelka. Odurzająco. Ma na niej gniazdo sroka, ciekawa jestem, czy jej to nie przeszkadza. A może ona to uwielbia?

Onegdaj, w czasie deszczu, patrzyłam na jej gniazdo i pomyślałam, czy ptaki wysiadujące jaja nie mokną.

Mój rehabilitant P., znawca i obserwator ptaków, powiedział mi, że owszem, niektóre mokną (choć nie bardzo im to przeszkadza, bo zbytnio nie przemakają), ale nie sroka. Ta bowiem buduje sobie daszek. Dzisiaj przyjrzałam się gniazdu – i rzeczywiście, ma ono dwa poziomy: nad tym, w którym ptak siedzi, widać jakby gęstą antresolkę z gałęzi.

Wiedzieliście o tym?

Ja nie.

PS. na ostatnim zdjęciu gniazdo jest mniej więcej centralnie, na środkowym - w lewym górnym rogu. Sroki nie widać, ale ONA TAM JEST.

sobota, 21 kwietnia 2012

Dwadzieścia trzy lata temu... ciąg dalszy

...tymczasem około północy.

Tak, około północy zaczęło się coś dziać w moim za małym podobno brzuchu. Uznałam więc wspaniałomyślnie, że oszczędzę ordynatorowi trudnej decyzji. Zaczęłam uprawiać intensywny spacer po korytarzu, by przyspieszyć całą akcję.

I przyspieszyłam.

Około piątej nad ranem uznałam bowiem – a właściwie dziecko uznało – że to już. Poinformowałam o tym personel, który odrzekł mi na to, że póki co zajęte ma wszystkie łóżka porodowe i mam czekać.

Jak to czekać?

No tak. Proszę oto położyć się na tym wózku (rodzaj wysokiego stołu na kółkach) w korytarzu i NIE PRZEĆ.

Eeee... Możemy spróbować. Z biegiem czasu okazało się jednak, że to trochę tak, jakby ktoś powiedział: „Widzi pani tę falę? To tsunami. Proszę je powstrzymać”.

Jasny gwint! Gdybym nie leżała w ciemnym korytarzu, na wysokim, wąskim czymś, sama bym sobie poradziła. A tak stałam się stworzeniem krzyczącym. Nie, nie z powodu ewentualnie bolesnych skurczy, bo gdybym wydała z siebie głos w trakcie skurczu partego, który musiałam powstrzymać, sytuacja rozwiązałaby się natychmiast. Ja właśnie pomiędzy skurczami usiłowałam głośno dać do zrozumienia miejscowej ludności, że muszę urodzić natychmiast i niech to, do cholery, wezmą pod uwagę.

W końcu – jest wolne łóżko. Biegiem. Zmiana rękawiczek. Niech pani jeszcze nie prze, ale już nie powstrzymuje.

Tak... Nie powstrzymałam... Lekarz na szczęście był w pobliżu.

„Jest. Maleńka, ale śliczna, donoszona. 2600”

„Trzyma ją pani!”

Tak oto starsza wylądowała na moim brzuchu, a właściwie nieco wyżej. Patrzyła na mnie uważnie wielkimi, przepięknymi oczami.

Przyszła o 6.25.

Razem ze słońcem.

piątek, 20 kwietnia 2012

Dwadzieścia trzy lata temu...





Dwadzieścia trzy lata temu udałam się do szpitala położniczego na izbę przyjęć. Obecna w niej Pani spojrzała na mnie krytycznie, albowiem długie zapewne doświadczenie nauczyło ją, że przed porodem należy być w zaawansowanej ciąży.

Moje doświadczenie było minimalne, ale też już to wiedziałam. Wypięłam więc dumnie brzuch, po czym położna stwierdziła, że wyglądam jej najwyżej na piąty miesiąc.

Poinformowałam ją więc, że za nic bym tu nie przyszła, gdyby nie fakt, że termin porodu minął mi dwa tygodnie temu.

Pan Doktor, który przybył niebawem, przyjął mnie na oddział, po czym razem z drugim Panem Doktorem postanowili zrobić mi USG. Bawili się przy tym znakomicie, próbując sprawdzić płeć mojego dziecka, a na koniec stwierdzili, że jestem w siódmym miesiącu.

„Musiała się pani pomylić” – stwierdzili na koniec.

Załamałam ręce. Nie, nie nad stanem zaawansowania mojej ciąży, lecz nad jakością sprzętu medycznego w szpitalu. Ja bowiem byłam pewna swoich racji.

Teraz jednak musiałam czekać do następnego dnia, kiedy to przybędzie Pan Ordynator i Podejmie Decyzję.

Niebawem przyszła pielęgniarka i nie wiedzieć czemu, kazała mi zmierzyć się w najszerszym miejscu brzucha. Pomiar wykazał 89 centymetrów. Nie była to talia osy, dzisiaj jednak mam nieco więcej, nie będąc w ciąży...

A więc czekałam.

Tymczasem około północy...

Cdn.

czwartek, 19 kwietnia 2012

Mysz

Dzisiejszej nocy śniła mi się Mysz. Malutka, biała w czarne łatki i bardzo stara. Śniło mi się, że kiedyś ją hodowałam, a potem gdzieś się zawieruszyła w graciarni mojego mieszkania. Teraz wyszła i okazało się, że jakoś przetrwała wszystkie te lata – żyjąc pokątnym, ukrytym życiem.

Strasznie ją zaniedbałam. Teraz trzymałam ją w dłoni i karmiłam kawałkiem białego sera, a ona była ciągle głodna.

Muszę stale o niej pamiętać – myślałam.

Czasami tak mi się śni. Zaniedbane, żyjące na granicy zniknięcia byty, domagają się uwagi i szarpią sumienie.

W graciarni, pod moimi żebrami.

środa, 18 kwietnia 2012

Owady

Bo taki na przykład Rafael albo Rembrandt – mówił mi dzisiaj znajomy profesor entomolog spotkany przed osiedlowym sklepem. – Im bardziej przybliży pani oko do obrazu, tym gorzej. A jeśli spojrzy pani przez szkło powiększające, nie pozostanie już nic.

A tu – dodał, wyciągając zza kołnierza lupę i przykładając ją do pnia drzewa – nieskończone piękno.

Pochylony, z twarzą przy samej korze, odwrócił się powoli.

Niech pani spojrzy.

Zakocha się pani.

wtorek, 17 kwietnia 2012

Pierwsze pamiętania

Ostatnio zastanawiam się, jakie mam najstarsze wspomnienia.

Na ogół wyłaniają się z tego jakieś migawki, obrazy, nastroje. A na samym dnie siedzi małe powtarzające się wydarzenie.

Idziemy do ciotki, do Tante, jak w moim dziecinnoniemieckim języku nazywałam siostry babci – Tante Grete i Tante Trude. W dużej torbie niesiemy przetwory w słoikach, aby umieścić je w ich piwnicy, wówczas bowiem my takowej nie posiadaliśmy. W drodze powrotnej zaś... nie musiałam trudzić własnych nóżek. Właziłam do torby i siadałam na jej dnie. Mama łapała za jedno ucho, tata za drugie i tak płynęłam, kołysząc się, a wystawała mi tylko głowa.

Kiedyś, wiele lat później, natknęłam się na tę ciemną kraciastą torbę o wytartych uszach, mój płócienny transatlantyk.

Moja mała, maleńka łódeczka.

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Mirt

Wiem, że nie wygląda najlepiej, ale bardzo chciałabym go uratować. Jest bardzo stary. Wyhodowała go dla mnie Babcia W., mama mojej mamy. U siebie miała ogromne mirtowe drzewo, które zawsze podziwiałam, i w końcu dostałam małą szczepkę, która się przyjęła.

Od tej pory koleje jego losu były różne, często gubił liście, wydawało się, że umiera, a on wypuszczał nowe pędy. Teraz żyje jakby kawałkiem siebie. Mam wrażenie, że wykorzystuje każdą, najmniejszą szansę. Dlatego przypomina mi Babcię W.

Na świecie było już dziesięcioro starszego rodzeństwa Babci, gdy jej ojciec udał się do Ameryki „za pracą”. Wrócił po dziesięciu latach, niewiele bogatszy niż przed wyjazdem. Po roku jednak urodziło mu się ostatnie, jedenaste dziecko, moja Babcia, tak dużo młodsza od pozostałej dziesiątki.

O jej wczesnej młodości niewiele wiem, oprócz tego, ze ktoś uwiódł ją i porzucił. Urodziła córkę, moją ciotkę.

Potem, jak ojciec, wyjechała do pracy, choć nie tak daleko – wybrała Łotwę. Tam spotkała niezwykle przystojnego młodzieńca, którego poślubiła i urodziła mu dwie córki; młodsza została później mamą Ani M.

Życie Babci W. nie było łatwe.

Spotykałam ją przecież, a nasze światy prawie w ogóle się nie dotykały.

Kiedy umarła, długo miałam wrażenie, że noszę ją w sobie, jak mały kościany embrionik, który pozostał obcy, niepoznany, ale który odzywa się na wybojach jak mała kołatka.

A teraz chciałabym ocalić mirt.

niedziela, 15 kwietnia 2012

Deszcz





Deszcz

Pada. I jest ciepły. Uwielbiam takie. Mogłabym iść i moknąć, kontestując pracę parasolników. Psina jednak była zupełnie innego zdania. Zaledwie wyszłyśmy z domu, stwierdziła, że w zasadzie to nie musi wcale sikać i wysunęła głowę z obroży. Udało mi się ją jakoś przekonać, więc lekko obrażona, udała się na możliwie najbliższy trawnik. Trzyminutowy spacer.

Topola nieopodal zrzuciła kwiaty. Takie bure frędzelki – cały chodnik jest nimi zasłany, aż miękki. Kałuże zrobiły sie od nich brązowe i pachną... lasem. Takim leciutko zbutwiałym drewnem i wilgocią. To taki fajny moment: wczoraj, dziś i jeszcze jutro – potem wyschną, rozproszą się albo zostaną zamiecione. Teraz są.

Z ciekawych wiadomości osiedlowych – obudziły się jeże. Parę dni temu jeden z nich przyszedł do kociej stołówki, przycisnął łapką pojemnik z jedzeniem, aż ten ustawił się w pionie, i zadowolony posilał się. Dwa koty siedziały obok i spokojnie patrzyły. Pełna zgoda.

W zeszłym roku byłam świadkiem tańca godowego: jeżyca siedziała nieruchomo, a pan jeż tuptał dookoła w taki sposób, że zawsze był zwrócony do niej twarzą; co jakiś czas zmieniał kierunek tuptania, a czasami robił dodatkowo obrót wokół własnej osi. Cudowna choreografia – i dosyć głośna.

Takie chwile, takie deszcze, otwierają inny czas – spowolniony, płynący boczną ścieżką, pachnący i aksamitny. Czas tańczących jeży.

sobota, 14 kwietnia 2012

Fotografie




Od dzieciństwa uwielbiałam robić zdjęcia.
Wtedy posługiwałam się starym aparatem Smiena i światłomierzem.

Następny okres aktywności to czas po narodzinach moich dzieci - mogę powiedzieć, że przez dziesięć kolejnych lat w zasadzie cały czas je fotografowałam.

Potem nie miałam aparatu.

Potem chciałam kupić jakiś dobry, ale zdecydowałam się na renowację skrzypiec i nie zostało mi pieniędzy.

W tym czasie też na dobre rozpędziłam się w robieniu zdjęć telefonem komórkowym. Wtedy to zinwigilowałam całą faunę i florę osiedla. Zamiast podróży do dalekich krajów postanowiłam uprawiać mikropodróże. Zważywszy na zmiany pór roku - mam tu niesłychane bogactwo krain.

Od jakiegoś czasu używam aparatu fotograficznego Młodszej. I ciągle się rozkręcam.
W podróżach coraz bardziej mikro.

A tu róża. Dostałam ją parę miesięcy temu od starszego pana z pieskiem, któremu chyba nie udało się spotkanie. Może ktoś po prostu na nie nie przyszedł. A wracać do domu z różą jakoś tak głupio.

Róże - tak, róże lubią być ze mną. Ta zrzuciła listki i widowiskowo się zasuszyła. Zrobiła się czarnobordowa choć na zdjęciu z lampą wpada w brudny - dosyć dosłownie - róż. Osiadający na niej kurz sprawił, że wygląda na aksamitną.

Bardzo ją lubię. Z jej historią.
A części tej historii nie znam.
Lecz wiem, że jest.

To tak jak ze światem.

piątek, 13 kwietnia 2012

Dziękuję, K.




Pierwszy fiołek tej wiosny.
Taki fiołek może rozproszyć smutki.

I rozmowa z K.
Zwłaszcza rozmowa z K.

My Mind






pusto w środku we mnie szkieletu mięśni sama skóra wszystko ucieka nie zatrzymuje się beznadziejna żałosna to słowo lepiej oddaje rzeczywistość niż sama rzeczywistość robię coś robie bo to zostaje tak myślę żeby całkiem nie zniknąć mówią świetnie dobrze jesteś dobra wierzę na chwilę a potem znowu pusto żałosna litują się pewnie tylko nie mam miejsca by zatrzymać to nie umiem nie rozumiem nie wiem egocentryczna za bardzo nie wiem

strumień

Chciałabym umieć czuć inaczej. Nie potrzebować co chwila potwierdzenia, że jestem akceptowana. Nie potrzebować tyle cudzego ciepła. Wierzyć, że coś daję naprawdę. Że ktoś może chcieć być przy mnie.

To też minie. Minie.

czwartek, 12 kwietnia 2012

Czy ja na pewno...



...jestem normalna?
Dzisiaj zrobiłam to zdjęcie. Po wrzuceniu go do komputera obejrzałam je i omal nie rozpłakałam się ze wzruszenia. Jednocześnie głośno się śmiałam wyrażając tym samym radość i entuzjazm.
W którym posunęłam się tak daleko, że omalże nie uściskałam mojego męża. Któremu oczywiście kazałam wcześniej obejrzeć.
No nie, że tak lubię muchy.
Ale podoba mi się zdjęcie. Może jestem mało wymagająca. Może łatwo się ekscytuję. Co tam.

Młodsza na tytułowe pytania odpowiedziała, że na pewno nie.

A dziś mijają dwa miesiące, odkąd zaczęłam pisać bloga. Mogę to sobie uczcić fajną muchą, nie?

PS. Mrówki były zbyt ruchliwe.

Biedronki i róże




Biedronki zasiedliły różane krzewy. Nie wiedzą, że ktoś je obserwuje.
A ja z głową w biedronkach i różach, jak w chmurach. Zagubiona w trawie i pąkach. Siadam na zboczu skarpy i wącham, dotykam, słucham.
Kocham, kocham, kocham. Kocham.
Kocham życie.

środa, 11 kwietnia 2012

Chichuachua




Prawda, że cudna? Należy do Starszej i jej chłopaka, choć kto wie, może jest odwrotnie i to oni obydwoje należą do Niej. W każdym razie Ona na pewno tak sądzi. Moja mała sunia jest większa od niej jakieś cztery razy.
Widziały się chyba dwa razy i są na drodze do zaprzyjaźnienia się.

Chichuachua jeszcze nie daje mi się przytulić - pewnie za rzadko się widujemy. Warczy i gryzie - na szczęście leciutko. A ja nie mogę się na nią napatrzyć. Jest maleńka, ale gdy przybyła do Starszej w zeszłym roku, była jeszcze prawie cztery razy mniejsza. Gdy się ją wtedy zobaczyło, miało się ochotę powiedzieć: Nie, takich psów nie ma.

wtorek, 10 kwietnia 2012

Patataj

Czytam uczony tekst o zabawach językowych. Między innymi o tak zwanych patatajach: dziecko siada na kolanach i jest podrzucane w rytm udający jazdę na koniu; rytm coraz bardziej rozkołysany, już, już ma spaść... ale opiekuńcze ręce trzymają.

...tak pan jedzie po obiedzie,

sługa za nim ze śniadaniem...

Potem miał pojawiać się jeszcze Żyd, co najgorzej jechał – taka ministratyfikacja.


Pamiętam tak:

„So reiten kleine Kinderchen,

Kinderchen mit Stöckerchen,

und wenn sie größer werden,

denn reiten sie mit Pferden,

und wenn sie ganz gewachsen sind,

denn reiten sie nach Sachsen.

Tari tari taralala,

tari tari ta bum”.

Pamiętam po niemiecku. Dziecięca miękka mowa. I zamyślenie – którego kiedyś nie widziałam. Życie płynie, a my na kijaszku, potem na koniku, a potem dalej, dalej za marzeniami.

I bum.


PS. Zasmucił mnie ten mój post. Chciałam wobec tego sięgnąć do innej patatajki z mojego dzieciństwa, ale po przemyśleniu zrezygnowałam z jej przytoczenia. Wynika z niej bowiem, w wolnym tłumaczeniu, że jak się spadnie z konia, to się płacze, jak się wpadnie do rowu, to zostanie się zjedzonym przez żaby, jak się wpadnie w trawę, będzie się miało mokre spodnie, i - uwaga - jak się wpadnie do gnojówki, to co? To się zrobi PLUM!

Czyżbym miała siedzieć i płakać nad patatajkami?

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Róże




A dziś, wyjątkowo, jeszcze jeden wpis. Bo bardzo chciałam umieścić te zdjęcia. Bo kocham róże. Bo one mnie też - co nieraz mi udowadniały.
Kocham je wszystkie.
I te wielkie, ciemnoczerwone, na długich łodygach, i herbaciane, i białe, i te bladoróżowe z "pogniecionymi " brzegami płatków, co wyglądają, jakby od stadium pąka przechodziły od razu do lekkiego zmęczenia, odurzone upałem.
I te z drobnymi kwiatkami, rozgałęzione.
I pnące.
A najbardziej zwykłe dzikie róże, które pachną tak mocno, że czuje się je już z daleka. Zwłaszcza gdy jest upał i jednocześnie lekki wiatr.
To właśnie te są na zdjęciach.
Wielki klomb w kształcie koła o średnicy około pięciu metrów.
Tak wyglądają zeszłoroczne owoce wśród świeżych listków. Niedługo pewnie opadną, a ja chciałam pokazać ten moment w ich historii.

Mnie zachwycają.

A dziś rano... rozmówka post scriptum

- Wylałem kawę - słyszę, wchodząc do domu po spacerze z psem.

cisza
cisza
cisza

- Tak, owszem. Stanąłem przed lustrem i opieprzyłem się z góry na dół.

niedziela, 8 kwietnia 2012

Quiz wielkanocny


Co należy zrobić, gdy przed śniadaniem wysypie nam się na podłogę odrobina kawy?

a) sprzątnąć ją i w dobrym humorze zasiąść do stołu

b) sprzątnąć ją, wysłuchując kazania, bo:

- ja przecież ZAWSZE...,

- wkładam za mało uwagi w to, co robię, nie koncentruję się, a bez tego wszystko będzie źle,

- nie, to nie powinno się zdarzyć,

- co będzie, jeśli inne rzeczy będę robić tak nieuważnie, na przykład przechodzić przez ulicę,

- nie, to nie jest co innego,

- to świadczy po prostu o mnie, o moim podejściu do życia,

- szkoda kawy.

Po czym podzielić się wielkanocnym jajeczkiem.


PS. Na pocieszenie mazurek ozdobiony przez Młodszą. Smaczny.

sobota, 7 kwietnia 2012

Wielka Sobota

Wielka Sobota i wieczorne nabożeństwo tego dnia zawsze robiły na mnie ogromne wrażenie.

Dzień ciemności i ognia, gdy Jezus opuścił świat i udał się na spotkanie z mrokiem.

Nie jestem religijna. A raczej mam potrzeby religijne, jak pewnie wiekszość, ale życie tak mnie ukształtowało, że nie zostały one zaspokojone wiarą.

Niezależnie od tego uważam, że taka ciemna sobota ma głęboki sens. Bo ona jest po to, by zstąpić do piekieł. I spojrzeć w oczy złu, które jest częścią nas.

Nie, nie chodzi mi o grzech. Chodzi mi o przyczynę tego, że od wielu tysięcy lat mordujemy, torturujemy, gwałcimy, poniżamy i pogardzamy. Bo to nigdy nie minęło, nie stało się obce. Jest teraz, jest moje, twoje, jego. I tylko błysk, obrót księżyca, na kogo bęc. Komu wypadnie zabijać w obronie, torturować w „szczytnym” celu, a kto obudzi się jako Rzymianin podnoszący włócznię.

Jeśli po tej nocy, nad ranem, uznamy, że nas to nie dotyczy, być może jesteśmy zgubieni.

piątek, 6 kwietnia 2012

Przed świętami

Dyspraksja. Wiecie, co to jest?

Ja wiem. Bo to mam.

Dysfunkcja polegająca na zakłóceniu na drodze pomiędzy zaplanowaniem ruchu a jego wykonaniem. Objawem uchwytnym dla zewnętrznego obserwatora jest pewna „niezgrabność” ruchów, „lecenie” z rąk. To ja jestem tą, która na przyjęciu przewróci szklankę, rozbije kieliszek, wstając zaczepi obrus. Myjąc delikatne szklanki, dwie zgniecie w dłoni, zanim wyczuje potrzebną siłę, jaką należy w to włożyć. Gdy chcę postawić coś na półce, czy gdzieś, trafia obok – albo właśnie w półkę, rozcinając sobie palce. Odwracając się, by wyjść z pomieszczenia, rozcina sobie czoło o automat z kawą. Itp.

Moim najbardziej spektakularnym osiągnięciem było przycięcie sobie GŁOWY między futryną a ciężkimi drzwiami, w Teatrze na Woli zresztą.

Szczególnie ciężkim wyzwaniem jest wykonanie złożonej, wieloetapowej czynności. Wielkie sprzątanie, przeprowadzka, remont, pakowanie przed podróżą – powodują stan bliski panice.

Już wiecie, dlaczego nie lubię świąt?

W takiej sytuacji posprzątanie całego mieszkania wymaga przemyślanej strategii. Którą, wbrew pozorom, łatwiej jest wdrożyć, gdy naprawdę NIKT mi nie pomaga. Ani nie patrzy.

Podstawa to: nie myśleć o efekcie sprzątania, o całości zadania. Zacząć można w którymkolwiek miejscu. I wykonać w nim określoną liczbę czynności porządkowych, na przykład dziesięć. Potem przejść do następnego pomieszczenia i zrobić to samo. I tak dalej, może być zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Po zakończeniu cyklu przerwa. na przykład na przeczytanie krótkiego ciekawego artykułu, coś co NIE wiążę się ze sprzątaniem.

Efekt końcowy naprawdę bywa dobry.

Z wiekiem jakby z tego powoli wyrastam.

A może po prostu mniej sprzątam?

czwartek, 5 kwietnia 2012

Okno

Umyłam okno. W kuchni.

Zdjęłam starą brudną roletę i wyrzuciłam do kosza.

Onegdaj w sklepie z materiałami dekoracyjnymi kupiłam jako resztkę kawałek firanki – a właściwie próbkę dwóch firanek umocowaną jeszcze na firmowym wieszaczku. W kolorze herbacianej róży, z koronkami, za 5 złotych.

Odcięłam. Wyszło nierówno. Po próbach wyrównania wyszło w ząbek. No nic, to i tak będzie zawinięte. Na drążku odzyskanym z rolety.

Pinezki, taśma klejąca, zrobienie u góry tuneliku poprzez uszycie tegoż – te opcje chodziły mi po głowie. Część z nich zdążyłam wypróbować, zanim przypomniałam sobie o skrzyneczce z narzędziami. Która zawierała coś tak pięknego jak gwoździe we wszelkich wymiarach i... młotek.

Potem okazało się, że nie jest obojętne, w którą stronę zawijam firankę na drążku, bo tenże z jednej strony posiada pręcik, który wchodzi w dziurkę, a z drugiej blaszkę, którą z kolei należy wsunąć w szczelinkę. Więc miałam firankę, powiedzmy, tył na przód. Trzeba było zacząć od nowa.

Firaneczka na oknie wygląda pięknie. Jest tylko trochę za wąska – tak z siedem centymetrów z każdej strony. I wisi tylko odrobinkę krzywo, w zasadzie tego nie widać. Zwłaszcza gdy tyle kwiatów na oknie – przepłukanych, z wymytymi doniczkami. I dwa porcelanowe zające z Empiku, przecenione o 50%. Białe. Jeden udaje maselniczkę. Albo na odwrót.

W wazonie zaś mam gałązki brzozy od mamy, z Mazur.


Jestem szczerze zachwycona.

środa, 4 kwietnia 2012

Dziecko

Do zatłoczonego autobusu wsiada młody mężczyzna z dzieckiem w wózku. Miejsc siedzących nie ma, wózek zostaje ulokowany w przeznaczonej na to przestrzeni. Mała, około roczna dziewczynka zaczyna się niecierpliwić. Ojciec zdejmuje jej czapeczkę, głaszcze jasne loczki. Mała popłakuje, wychyla się z wózka. Chłopak wyjmuje ją i do końca podróży trzyma na rękach. Dziecko nie przestaje jednak płakać, w końcu już zanosi się histerycznie, co chwila wygina się łuk...

I wtedy to widzę. Moja starsza córka mogła mieć półtora roku, może mniej. Nie pamiętam kontekstu, wiem tylko, że musiałam ją gdzieś donieść, wyrywającą się i wrzeszczącą, wyginającą się w łuk...

Jej twarda głowa za którymś szarpnięciem trafia mnie w zęby i przycina mi wargę; w tym samym czasie stopy w bucikach rytmicznie kopią mnie w biodra. Czuję ból, rozpacz, wściekłość.

Nie pamiętam, co wtedy zrobiłam. Może krzyknęłam: „Przestań!!! Nie widzisz, do cholery, że mnie boli!”. Może się rozpłakałam. Może nawet trzepnęłam ją w tyłek. Wiem, że gniew, złość, poczucie niesprawiedliwości, niemocy, nieudolności – rozrywały mnie na kawałki. Czy w ogóle jeszcze byłam wtedy matką? Czy w ogóle byłam już dorosła?

Przez wiele kolejnych lat takie histeryczne zachowania małych dzieci bolały mnie jak krwawiąca warga. Miałam ochotę krzyknąć: „Zrób coś z tym bachorem, bo zwariuję”.

Patrzę na małą dziewczynkę w autobusie. Co ci jest maleńka – myślę. – Gorąco? Coś uwiera? Może boli? Jesteś bardzo zmęczona i chcesz spać? A może odwrotnie: czujesz, że jeśli natychmiast nie będziesz mogła pobiegać, stanie się coś okropnego? A w ogóle ktoś powinien wstać – na siedząco może ojciec jakoś zabawiłby dziecko, a tak przecież jedną ręką musi się trzymać poręczy.

Myślę o mojej córce. O jej spoconej małej główce w jasnych lokach.

wtorek, 3 kwietnia 2012

Pajączek

Chciałam umieścić dziś inny wpis. Przyznam nawet, że to zrobiłam. Był przez jakieś dwie minuty.

Zamiast tego dziś bajka


Był sobie raz mały pajączek, któremu nigdy nie udawało się utkać dobrej pajęczyny. Zamiast pilnie pracować, raz po raz spoglądał w niebo i marzył. Myślał o obłokach, słońcu i gwiazdach, jakie są piękne i jak są daleko. Nie można ich dotknąć i zobaczyć z bliska... Za to jego sieć była luźna, niestaranna i miała pozostawione przez nieuwagę takie dziury, że bardzo rzadko udawało mu sie coś upolować. Gdyby nie pomoc innych pająków, umarłby chyba z głodu.

– Taki z ciebie niezdara!

– Jaka nieporządna ta sieć!

– Nigdy nic w nią nie złapiesz!

Tak mówili ciągle sąsiedzi i znajomi pajączka, a on był coraz smutniejszy. W końcu postanowił uciec. Zaczął sie wspinać na drzewo coraz wyżej i wyżej, aż dotarł na sam czubek między cienkie gałązki. – Jestem teraz tak blisko gwiazd – pomyślał nagle. Jeśli zrobię dobrą sieć, może uda mi sie jedną złapać?

Zaczął tkać z takim zapałem, że zanim nadeszła noc, sieć była gotowa. Wspaniała, duża i mocna. A gdy patrzy się na nią od spodu, wydaje się, że obejmuje całe niebo. Zmęczony pajączek ułożył się wygodnie i czekał. Czekał godzinę, dwie, a gdy minęła trzecia i nic sie nie wydarzyło – zasnął.

Gdy się obudził, zauważył, że w jego pajęczynie coś błyszczy. Podszedł bliżej i zobaczył, że to mała gwiazdka. Najpiękniejsza na świecie.

– Dzień dobry – odezwała się cicho. – Byłam w pobliżu i zauważyłam coś bardzo ładnego. To była twoja sieć. Niestety podeszłam za blisko. Przepraszam. Czy mógłbyś pomóc mi sie wydostać?

Przecież właśnie chciałem cie złapać – pomyślał pajączek, a głośno powiedział:

– Proszę zostań i porozmawiaj ze mną.

– Dobrze – zgodziła się gwiazdka – ale tylko na chwilę. Niedługo wzejdzie słońce.

Pajączek opowiedział jej, jaki jest samotny i jak lubi patrzeć w niebo. Gwiazdka mówiła mu, jakie cudowne rzeczy widzi z góry, gdy tak wędruje nad ziemią. W końcu przyrzekła:

– Każdej nocy, gdy spojrzysz w górę i zobaczysz mnie, ja będę do ciebie mrugać, A wtedy ty uśmiechnij sie do mnie.

Potem pajączek uwolnił gwiazdkę, a ona znikła za horyzontem. Od tej pory zawsze trochę się spóźnia i chowa się w ostatniej chwili, tuż przed wzejściem słońca. A sieci małego pajączka są teraz bardzo piękne i przypominają kształtem gwiazdkę.

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Rodzina


Skoro piszę o rodzinie, muszę też napisać o M. Jesteśmy bowiem spokrewnione.
Przez nasze psy.

A zaczęło się tak, że M. przygarnęła suczkę, małą, czarną, jamnikowatą. Suczka zaś po krótkim czasie zaczęła podejrzanie pęcznieć. Zawezwany weterynarz stwierdził tylko tyle, że niedługo będą małe pieski. 25 stycznia pięć lat temu urodziło się pięć szczeniąt - każde inne pod względem umaszczenia oraz wzrostu.

Jedno z nich stało się członkiem mojej rodziny. Duży został u M. razem ze swoją matką. Odwiedzają się i strasznie kochają. To dobra więź.

Tak jak moja z M.

niedziela, 1 kwietnia 2012

Przytulanie




Dziś sześciominutowy seans przytulania.
Przytulanie pomaga na różne zaćmienia.
Przytulanie jest dobre.

A może nawet lepsze.