poniedziałek, 30 kwietnia 2012
Nightswimming
Zapomniałam dziś o obiedzie. Tak zwyczajnie, około dwudziestej, zorientowałam się, że wczoraj nawet wyjęłam mięso z zamrażarki, a dziś. No proszę, postawiłam kropkę po "a dziś". A przecież tam powinno być coś dalej - a dziś nie jest. Kwietniowoletnia składnia ma swoje prawa, rozumiem to.
I nie, żebym specjalnie leniuchowała, nie. Popracowałam głową i klawiaturą, owszem, tudzież posprzątałam nieco różne pomieszczenia.
Ale chodzę nadal z głupawym uśmiechem błogości na ustach.
Cóż, skoro nawet płyn do sedesów pachnie mi dzisiaj wakacjami.
Zadzwoniłam do Młodszej, która przebywała akurat u kolegi, i zapytałam, czy mogłaby u niego coś zjeść.
Mogła.
Jestem perfekcyjną panią domu.
I muzyczka odpowiednia. Lubię R.E.M., prawie tak jak Radiohead.
Nocne buszowanie...
Myślałam potem, czy nie zaszkodziła mu lampa błyskowa. Nie wygląda na zadowolonego, ale ciekawski był też, bo w końcu mógł się zwinąć w kulkę, a uparcie podglądał.
Kwiatkom na szczęście chyba wszystko jedno, czy ktoś im błyska.
niedziela, 29 kwietnia 2012
Leniwie
Od paru dni jesteśmy same z Młodszą.
I...
Powoli przekształcam się w leniwca.
Mogę buszować w różach, redagować teksty i zasypiać. Tak, właśnie zasypiać, a nie spać. Przedłużać to, z przymkniętymi oczami, ze słońcem za powiekami (rym jest niechcący, ale skoro już przylazł, niech zostanie; jestem łaskawa dla bytów przeróżnych, a dziś już szczególnie).
A redagowanie - ktoś mógłby pomyśleć, że to praca...., ale ćśśś.... nie mówcie nikomu, niech dalej tak myślą:)
Zakwita wszystko na raz i na raz pachnie - jak w jakiejś obłędnej perfumerii. I chodzę na lekkim haju wśród tych zapachów i blasków, w gęstym powietrzu.
sobota, 28 kwietnia 2012
Czas
piątek, 27 kwietnia 2012
Lato
czwartek, 26 kwietnia 2012
Za oknem
środa, 25 kwietnia 2012
Prawo do jazdy
wtorek, 24 kwietnia 2012
poniedziałek, 23 kwietnia 2012
Piękność dnia
niedziela, 22 kwietnia 2012
Sroka
Wczoraj na wieczornym, a właściwie nocnym, spacerze z psem, zdałam sobie sprawę, jak mocno pachnie kwitnąca śliwa mirabelka. Odurzająco. Ma na niej gniazdo sroka, ciekawa jestem, czy jej to nie przeszkadza. A może ona to uwielbia?
Onegdaj, w czasie deszczu, patrzyłam na jej gniazdo i pomyślałam, czy ptaki wysiadujące jaja nie mokną.
Mój rehabilitant P., znawca i obserwator ptaków, powiedział mi, że owszem, niektóre mokną (choć nie bardzo im to przeszkadza, bo zbytnio nie przemakają), ale nie sroka. Ta bowiem buduje sobie daszek. Dzisiaj przyjrzałam się gniazdu – i rzeczywiście, ma ono dwa poziomy: nad tym, w którym ptak siedzi, widać jakby gęstą antresolkę z gałęzi.
Wiedzieliście o tym?
Ja nie.
PS. na ostatnim zdjęciu gniazdo jest mniej więcej centralnie, na środkowym - w lewym górnym rogu. Sroki nie widać, ale ONA TAM JEST.
sobota, 21 kwietnia 2012
Dwadzieścia trzy lata temu... ciąg dalszy
...tymczasem około północy.
Tak, około północy zaczęło się coś dziać w moim za małym podobno brzuchu. Uznałam więc wspaniałomyślnie, że oszczędzę ordynatorowi trudnej decyzji. Zaczęłam uprawiać intensywny spacer po korytarzu, by przyspieszyć całą akcję.
I przyspieszyłam.
Około piątej nad ranem uznałam bowiem – a właściwie dziecko uznało – że to już. Poinformowałam o tym personel, który odrzekł mi na to, że póki co zajęte ma wszystkie łóżka porodowe i mam czekać.
Jak to czekać?
No tak. Proszę oto położyć się na tym wózku (rodzaj wysokiego stołu na kółkach) w korytarzu i NIE PRZEĆ.
Eeee... Możemy spróbować. Z biegiem czasu okazało się jednak, że to trochę tak, jakby ktoś powiedział: „Widzi pani tę falę? To tsunami. Proszę je powstrzymać”.
Jasny gwint! Gdybym nie leżała w ciemnym korytarzu, na wysokim, wąskim czymś, sama bym sobie poradziła. A tak stałam się stworzeniem krzyczącym. Nie, nie z powodu ewentualnie bolesnych skurczy, bo gdybym wydała z siebie głos w trakcie skurczu partego, który musiałam powstrzymać, sytuacja rozwiązałaby się natychmiast. Ja właśnie pomiędzy skurczami usiłowałam głośno dać do zrozumienia miejscowej ludności, że muszę urodzić natychmiast i niech to, do cholery, wezmą pod uwagę.
W końcu – jest wolne łóżko. Biegiem. Zmiana rękawiczek. Niech pani jeszcze nie prze, ale już nie powstrzymuje.
Tak... Nie powstrzymałam... Lekarz na szczęście był w pobliżu.
„Jest. Maleńka, ale śliczna, donoszona. 2600”
„Trzyma ją pani!”
Tak oto starsza wylądowała na moim brzuchu, a właściwie nieco wyżej. Patrzyła na mnie uważnie wielkimi, przepięknymi oczami.
Przyszła o 6.25.
Razem ze słońcem.
piątek, 20 kwietnia 2012
Dwadzieścia trzy lata temu...
czwartek, 19 kwietnia 2012
Mysz
Dzisiejszej nocy śniła mi się Mysz. Malutka, biała w czarne łatki i bardzo stara. Śniło mi się, że kiedyś ją hodowałam, a potem gdzieś się zawieruszyła w graciarni mojego mieszkania. Teraz wyszła i okazało się, że jakoś przetrwała wszystkie te lata – żyjąc pokątnym, ukrytym życiem.
Strasznie ją zaniedbałam. Teraz trzymałam ją w dłoni i karmiłam kawałkiem białego sera, a ona była ciągle głodna.
Muszę stale o niej pamiętać – myślałam.
Czasami tak mi się śni. Zaniedbane, żyjące na granicy zniknięcia byty, domagają się uwagi i szarpią sumienie.
W graciarni, pod moimi żebrami.
środa, 18 kwietnia 2012
Owady
Bo taki na przykład Rafael albo Rembrandt – mówił mi dzisiaj znajomy profesor entomolog spotkany przed osiedlowym sklepem. – Im bardziej przybliży pani oko do obrazu, tym gorzej. A jeśli spojrzy pani przez szkło powiększające, nie pozostanie już nic.
A tu – dodał, wyciągając zza kołnierza lupę i przykładając ją do pnia drzewa – nieskończone piękno.
Pochylony, z twarzą przy samej korze, odwrócił się powoli.
Niech pani spojrzy.
Zakocha się pani.
wtorek, 17 kwietnia 2012
Pierwsze pamiętania
Ostatnio zastanawiam się, jakie mam najstarsze wspomnienia.
Na ogół wyłaniają się z tego jakieś migawki, obrazy, nastroje. A na samym dnie siedzi małe powtarzające się wydarzenie.
Idziemy do ciotki, do Tante, jak w moim dziecinnoniemieckim języku nazywałam siostry babci – Tante Grete i Tante Trude. W dużej torbie niesiemy przetwory w słoikach, aby umieścić je w ich piwnicy, wówczas bowiem my takowej nie posiadaliśmy. W drodze powrotnej zaś... nie musiałam trudzić własnych nóżek. Właziłam do torby i siadałam na jej dnie. Mama łapała za jedno ucho, tata za drugie i tak płynęłam, kołysząc się, a wystawała mi tylko głowa.
Kiedyś, wiele lat później, natknęłam się na tę ciemną kraciastą torbę o wytartych uszach, mój płócienny transatlantyk.
Moja mała, maleńka łódeczka.
poniedziałek, 16 kwietnia 2012
Mirt
Wiem, że nie wygląda najlepiej, ale bardzo chciałabym go uratować. Jest bardzo stary. Wyhodowała go dla mnie Babcia W., mama mojej mamy. U siebie miała ogromne mirtowe drzewo, które zawsze podziwiałam, i w końcu dostałam małą szczepkę, która się przyjęła.
Od tej pory koleje jego losu były różne, często gubił liście, wydawało się, że umiera, a on wypuszczał nowe pędy. Teraz żyje jakby kawałkiem siebie. Mam wrażenie, że wykorzystuje każdą, najmniejszą szansę. Dlatego przypomina mi Babcię W.
Na świecie było już dziesięcioro starszego rodzeństwa Babci, gdy jej ojciec udał się do Ameryki „za pracą”. Wrócił po dziesięciu latach, niewiele bogatszy niż przed wyjazdem. Po roku jednak urodziło mu się ostatnie, jedenaste dziecko, moja Babcia, tak dużo młodsza od pozostałej dziesiątki.
O jej wczesnej młodości niewiele wiem, oprócz tego, ze ktoś uwiódł ją i porzucił. Urodziła córkę, moją ciotkę.
Potem, jak ojciec, wyjechała do pracy, choć nie tak daleko – wybrała Łotwę. Tam spotkała niezwykle przystojnego młodzieńca, którego poślubiła i urodziła mu dwie córki; młodsza została później mamą Ani M.
Życie Babci W. nie było łatwe.
Spotykałam ją przecież, a nasze światy prawie w ogóle się nie dotykały.
Kiedy umarła, długo miałam wrażenie, że noszę ją w sobie, jak mały kościany embrionik, który pozostał obcy, niepoznany, ale który odzywa się na wybojach jak mała kołatka.
A teraz chciałabym ocalić mirt.
niedziela, 15 kwietnia 2012
Deszcz
sobota, 14 kwietnia 2012
Fotografie
piątek, 13 kwietnia 2012
My Mind
czwartek, 12 kwietnia 2012
Czy ja na pewno...
Biedronki i róże
środa, 11 kwietnia 2012
Chichuachua
wtorek, 10 kwietnia 2012
Patataj
Czytam uczony tekst o zabawach językowych. Między innymi o tak zwanych patatajach: dziecko siada na kolanach i jest podrzucane w rytm udający jazdę na koniu; rytm coraz bardziej rozkołysany, już, już ma spaść... ale opiekuńcze ręce trzymają.
...tak pan jedzie po obiedzie,
sługa za nim ze śniadaniem...
Potem miał pojawiać się jeszcze Żyd, co najgorzej jechał – taka ministratyfikacja.
Pamiętam tak:
„So reiten kleine Kinderchen,
Kinderchen mit Stöckerchen,
und wenn sie größer werden,
denn reiten sie mit Pferden,
und wenn sie ganz gewachsen sind,
denn reiten sie nach Sachsen.
Tari tari taralala,
tari tari ta bum”.
Pamiętam po niemiecku. Dziecięca miękka mowa. I zamyślenie – którego kiedyś nie widziałam. Życie płynie, a my na kijaszku, potem na koniku, a potem dalej, dalej za marzeniami.
I bum.
PS. Zasmucił mnie ten mój post. Chciałam wobec tego sięgnąć do innej patatajki z mojego dzieciństwa, ale po przemyśleniu zrezygnowałam z jej przytoczenia. Wynika z niej bowiem, w wolnym tłumaczeniu, że jak się spadnie z konia, to się płacze, jak się wpadnie do rowu, to zostanie się zjedzonym przez żaby, jak się wpadnie w trawę, będzie się miało mokre spodnie, i - uwaga - jak się wpadnie do gnojówki, to co? To się zrobi PLUM!
Czyżbym miała siedzieć i płakać nad patatajkami?
poniedziałek, 9 kwietnia 2012
Róże
A dziś, wyjątkowo, jeszcze jeden wpis. Bo bardzo chciałam umieścić te zdjęcia. Bo kocham róże. Bo one mnie też - co nieraz mi udowadniały.
A dziś rano... rozmówka post scriptum
niedziela, 8 kwietnia 2012
Quiz wielkanocny
Co należy zrobić, gdy przed śniadaniem wysypie nam się na podłogę odrobina kawy?
a) sprzątnąć ją i w dobrym humorze zasiąść do stołu
b) sprzątnąć ją, wysłuchując kazania, bo:
- ja przecież ZAWSZE...,
- wkładam za mało uwagi w to, co robię, nie koncentruję się, a bez tego wszystko będzie źle,
- nie, to nie powinno się zdarzyć,
- co będzie, jeśli inne rzeczy będę robić tak nieuważnie, na przykład przechodzić przez ulicę,
- nie, to nie jest co innego,
- to świadczy po prostu o mnie, o moim podejściu do życia,
- szkoda kawy.
Po czym podzielić się wielkanocnym jajeczkiem.
PS. Na pocieszenie mazurek ozdobiony przez Młodszą. Smaczny.
sobota, 7 kwietnia 2012
Wielka Sobota
Wielka Sobota i wieczorne nabożeństwo tego dnia zawsze robiły na mnie ogromne wrażenie.
Dzień ciemności i ognia, gdy Jezus opuścił świat i udał się na spotkanie z mrokiem.
Nie jestem religijna. A raczej mam potrzeby religijne, jak pewnie wiekszość, ale życie tak mnie ukształtowało, że nie zostały one zaspokojone wiarą.
Niezależnie od tego uważam, że taka ciemna sobota ma głęboki sens. Bo ona jest po to, by zstąpić do piekieł. I spojrzeć w oczy złu, które jest częścią nas.
Nie, nie chodzi mi o grzech. Chodzi mi o przyczynę tego, że od wielu tysięcy lat mordujemy, torturujemy, gwałcimy, poniżamy i pogardzamy. Bo to nigdy nie minęło, nie stało się obce. Jest teraz, jest moje, twoje, jego. I tylko błysk, obrót księżyca, na kogo bęc. Komu wypadnie zabijać w obronie, torturować w „szczytnym” celu, a kto obudzi się jako Rzymianin podnoszący włócznię.
Jeśli po tej nocy, nad ranem, uznamy, że nas to nie dotyczy, być może jesteśmy zgubieni.
piątek, 6 kwietnia 2012
Przed świętami
Dyspraksja. Wiecie, co to jest?
Ja wiem. Bo to mam.
Dysfunkcja polegająca na zakłóceniu na drodze pomiędzy zaplanowaniem ruchu a jego wykonaniem. Objawem uchwytnym dla zewnętrznego obserwatora jest pewna „niezgrabność” ruchów, „lecenie” z rąk. To ja jestem tą, która na przyjęciu przewróci szklankę, rozbije kieliszek, wstając zaczepi obrus. Myjąc delikatne szklanki, dwie zgniecie w dłoni, zanim wyczuje potrzebną siłę, jaką należy w to włożyć. Gdy chcę postawić coś na półce, czy gdzieś, trafia obok – albo właśnie w półkę, rozcinając sobie palce. Odwracając się, by wyjść z pomieszczenia, rozcina sobie czoło o automat z kawą. Itp.
Moim najbardziej spektakularnym osiągnięciem było przycięcie sobie GŁOWY między futryną a ciężkimi drzwiami, w Teatrze na Woli zresztą.
Szczególnie ciężkim wyzwaniem jest wykonanie złożonej, wieloetapowej czynności. Wielkie sprzątanie, przeprowadzka, remont, pakowanie przed podróżą – powodują stan bliski panice.
Już wiecie, dlaczego nie lubię świąt?
W takiej sytuacji posprzątanie całego mieszkania wymaga przemyślanej strategii. Którą, wbrew pozorom, łatwiej jest wdrożyć, gdy naprawdę NIKT mi nie pomaga. Ani nie patrzy.
Podstawa to: nie myśleć o efekcie sprzątania, o całości zadania. Zacząć można w którymkolwiek miejscu. I wykonać w nim określoną liczbę czynności porządkowych, na przykład dziesięć. Potem przejść do następnego pomieszczenia i zrobić to samo. I tak dalej, może być zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Po zakończeniu cyklu przerwa. na przykład na przeczytanie krótkiego ciekawego artykułu, coś co NIE wiążę się ze sprzątaniem.
Efekt końcowy naprawdę bywa dobry.
Z wiekiem jakby z tego powoli wyrastam.
A może po prostu mniej sprzątam?
czwartek, 5 kwietnia 2012
Okno
Umyłam okno. W kuchni.
Zdjęłam starą brudną roletę i wyrzuciłam do kosza.
Onegdaj w sklepie z materiałami dekoracyjnymi kupiłam jako resztkę kawałek firanki – a właściwie próbkę dwóch firanek umocowaną jeszcze na firmowym wieszaczku. W kolorze herbacianej róży, z koronkami, za 5 złotych.
Odcięłam. Wyszło nierówno. Po próbach wyrównania wyszło w ząbek. No nic, to i tak będzie zawinięte. Na drążku odzyskanym z rolety.
Pinezki, taśma klejąca, zrobienie u góry tuneliku poprzez uszycie tegoż – te opcje chodziły mi po głowie. Część z nich zdążyłam wypróbować, zanim przypomniałam sobie o skrzyneczce z narzędziami. Która zawierała coś tak pięknego jak gwoździe we wszelkich wymiarach i... młotek.
Potem okazało się, że nie jest obojętne, w którą stronę zawijam firankę na drążku, bo tenże z jednej strony posiada pręcik, który wchodzi w dziurkę, a z drugiej blaszkę, którą z kolei należy wsunąć w szczelinkę. Więc miałam firankę, powiedzmy, tył na przód. Trzeba było zacząć od nowa.
Firaneczka na oknie wygląda pięknie. Jest tylko trochę za wąska – tak z siedem centymetrów z każdej strony. I wisi tylko odrobinkę krzywo, w zasadzie tego nie widać. Zwłaszcza gdy tyle kwiatów na oknie – przepłukanych, z wymytymi doniczkami. I dwa porcelanowe zające z Empiku, przecenione o 50%. Białe. Jeden udaje maselniczkę. Albo na odwrót.
W wazonie zaś mam gałązki brzozy od mamy, z Mazur.
Jestem szczerze zachwycona.
środa, 4 kwietnia 2012
Dziecko
Do zatłoczonego autobusu wsiada młody mężczyzna z dzieckiem w wózku. Miejsc siedzących nie ma, wózek zostaje ulokowany w przeznaczonej na to przestrzeni. Mała, około roczna dziewczynka zaczyna się niecierpliwić. Ojciec zdejmuje jej czapeczkę, głaszcze jasne loczki. Mała popłakuje, wychyla się z wózka. Chłopak wyjmuje ją i do końca podróży trzyma na rękach. Dziecko nie przestaje jednak płakać, w końcu już zanosi się histerycznie, co chwila wygina się łuk...
I wtedy to widzę. Moja starsza córka mogła mieć półtora roku, może mniej. Nie pamiętam kontekstu, wiem tylko, że musiałam ją gdzieś donieść, wyrywającą się i wrzeszczącą, wyginającą się w łuk...
Jej twarda głowa za którymś szarpnięciem trafia mnie w zęby i przycina mi wargę; w tym samym czasie stopy w bucikach rytmicznie kopią mnie w biodra. Czuję ból, rozpacz, wściekłość.
Nie pamiętam, co wtedy zrobiłam. Może krzyknęłam: „Przestań!!! Nie widzisz, do cholery, że mnie boli!”. Może się rozpłakałam. Może nawet trzepnęłam ją w tyłek. Wiem, że gniew, złość, poczucie niesprawiedliwości, niemocy, nieudolności – rozrywały mnie na kawałki. Czy w ogóle jeszcze byłam wtedy matką? Czy w ogóle byłam już dorosła?
Przez wiele kolejnych lat takie histeryczne zachowania małych dzieci bolały mnie jak krwawiąca warga. Miałam ochotę krzyknąć: „Zrób coś z tym bachorem, bo zwariuję”.
Patrzę na małą dziewczynkę w autobusie. Co ci jest maleńka – myślę. – Gorąco? Coś uwiera? Może boli? Jesteś bardzo zmęczona i chcesz spać? A może odwrotnie: czujesz, że jeśli natychmiast nie będziesz mogła pobiegać, stanie się coś okropnego? A w ogóle ktoś powinien wstać – na siedząco może ojciec jakoś zabawiłby dziecko, a tak przecież jedną ręką musi się trzymać poręczy.
Myślę o mojej córce. O jej spoconej małej główce w jasnych lokach.
wtorek, 3 kwietnia 2012
Pajączek
Chciałam umieścić dziś inny wpis. Przyznam nawet, że to zrobiłam. Był przez jakieś dwie minuty.
Zamiast tego dziś bajka
Był sobie raz mały pajączek, któremu nigdy nie udawało się utkać dobrej pajęczyny. Zamiast pilnie pracować, raz po raz spoglądał w niebo i marzył. Myślał o obłokach, słońcu i gwiazdach, jakie są piękne i jak są daleko. Nie można ich dotknąć i zobaczyć z bliska... Za to jego sieć była luźna, niestaranna i miała pozostawione przez nieuwagę takie dziury, że bardzo rzadko udawało mu sie coś upolować. Gdyby nie pomoc innych pająków, umarłby chyba z głodu.
– Taki z ciebie niezdara!
– Jaka nieporządna ta sieć!
– Nigdy nic w nią nie złapiesz!
Tak mówili ciągle sąsiedzi i znajomi pajączka, a on był coraz smutniejszy. W końcu postanowił uciec. Zaczął sie wspinać na drzewo coraz wyżej i wyżej, aż dotarł na sam czubek między cienkie gałązki. – Jestem teraz tak blisko gwiazd – pomyślał nagle. Jeśli zrobię dobrą sieć, może uda mi sie jedną złapać?
Zaczął tkać z takim zapałem, że zanim nadeszła noc, sieć była gotowa. Wspaniała, duża i mocna. A gdy patrzy się na nią od spodu, wydaje się, że obejmuje całe niebo. Zmęczony pajączek ułożył się wygodnie i czekał. Czekał godzinę, dwie, a gdy minęła trzecia i nic sie nie wydarzyło – zasnął.
Gdy się obudził, zauważył, że w jego pajęczynie coś błyszczy. Podszedł bliżej i zobaczył, że to mała gwiazdka. Najpiękniejsza na świecie.
– Dzień dobry – odezwała się cicho. – Byłam w pobliżu i zauważyłam coś bardzo ładnego. To była twoja sieć. Niestety podeszłam za blisko. Przepraszam. Czy mógłbyś pomóc mi sie wydostać?
Przecież właśnie chciałem cie złapać – pomyślał pajączek, a głośno powiedział:
– Proszę zostań i porozmawiaj ze mną.
– Dobrze – zgodziła się gwiazdka – ale tylko na chwilę. Niedługo wzejdzie słońce.
Pajączek opowiedział jej, jaki jest samotny i jak lubi patrzeć w niebo. Gwiazdka mówiła mu, jakie cudowne rzeczy widzi z góry, gdy tak wędruje nad ziemią. W końcu przyrzekła:
– Każdej nocy, gdy spojrzysz w górę i zobaczysz mnie, ja będę do ciebie mrugać, A wtedy ty uśmiechnij sie do mnie.
Potem pajączek uwolnił gwiazdkę, a ona znikła za horyzontem. Od tej pory zawsze trochę się spóźnia i chowa się w ostatniej chwili, tuż przed wzejściem słońca. A sieci małego pajączka są teraz bardzo piękne i przypominają kształtem gwiazdkę.
poniedziałek, 2 kwietnia 2012
Rodzina
Skoro piszę o rodzinie, muszę też napisać o M. Jesteśmy bowiem spokrewnione.
niedziela, 1 kwietnia 2012
Przytulanie
Dziś sześciominutowy seans przytulania.
Przytulanie pomaga na różne zaćmienia.
Przytulanie jest dobre.
A może nawet lepsze.