Ranek mimo słońca dosyć ciężki i blady. Nie mogłam się zebrać. W pociągu cisza i szarość. Widok z wiaduktu na długi ciąg niebieskich wagonów towarowych spowodował sprzeczne emocje - z jednej strony chęć zaszycia się w ciasnym kącie, by dać się zawieźć w jakąś daleką dal, w zapomnienie bez pamięci i w kto wie jakie jeszcze tautologie. Z drugiej przypomnienie epizodu z książki wspomnieniowej o wojennych ucieczkach, między innymi na takich właśnie wagonach z węglem. Wszystko razem dość pomieszane - smutek z instynktem życia.
Do Katowic dojechałam po trzeciej do Bytomia po szesnastej, prawie bezpośrednio na zajęcia. Wysiadłam z autobusu na Placu Sobieskiego, postawiłam walizkę i zwróciłam uwagę na kolor kostek chodnikowych - wydały mi się jaśniejsze niż zwykle i jakby trochę nieostre. To chyba kolor mrozu pomieszany z pozostałością soli, ale przez chwilę miałam wrażenie, że oczy mnie oszukują, że taka właśnie jestem - rozmazana i rozbielona.
Wterkotałam się walizką na wydział, wjechałam na czwarte piętro i pierwszy raz tego dnia poczułam ciepło rozpoznania - jestem na miejscu. Oswojone przestrzenie. Na zajęciach film z fragmentem konferencji zeszłorocznej z Instytutu Grotowskiego o szamanizmie i performatywności jako baza pod jutrzejsze zajęcia z teorii widowisk.
Wieczorem jeszcze obejrzałam kilka studenckich projektów ułożonych w ciąg i dziejących się w różnych przestrzeniach wydziału: na klatkach schodowych, korytarzach, wnękach, toaletach, living roomach. Site specific. To jak zwykle feeria kreatywności. Odmienna rzeczywistość. Potem jeszcze długo ściany niosły muzykę, jak zwykle. Ale dziś przez dłuższy czas była niska, transowa, dochodziła nie tylko przez podłogę, ale i przez kości; czułam ją pod żebrami i w szczęce. Jest w tym coś tutejszego - i mojego, takie pomieszanie zanurzenia się w tym miejscu z ciągłą niepewnością. Jak widać dużo tego pomieszania.
Już była prawie 23, gdy w aneksie kuchennym ktoś zaczął śpiewać do muzyki z radia, odważnym barytonem, piosenkę o miłości.
Jestem pewna, że dzisiejsze zajęcia będą niezmiernie ciekawe, także z racji emocji, które ze sobą przyniesiesz :)
OdpowiedzUsuńEmocje zapewne, oby trzymać się w ryzach merytorycznie, nie dać się ponieść dygresjom ;)
UsuńPodziwiam Ciębie za umiejętność opisywania nastroju, wrażeń z ulotnych chwil.Dobrze, że jeszcze młodzież jest kreatywna.
OdpowiedzUsuńDziękuję, Ewo!
UsuńMłodzież jest kreatywna, to taki wydział :)
Byłaś wczoraj w Katowicach, a ja nie dałam rady tam dojechac a powinnam, bo był pogrzeb ojca mojej przyjaciółki...
OdpowiedzUsuńCo tydzień jestem w Katowicach, przez chwilę, zanim wsiądę w autobus do Bytomia lub odwrotnie, w pociąg do Warszawy. Znam tylko mały wycinek miasta...
UsuńOdważny baryton o miłości o 23! I jak tu spać, jak spać... :)
OdpowiedzUsuńAniu, ściskam i pozdrawiam.
:*
Dlatego też wstałam i postanowiłam napisać coś w blogu :)
Usuń))) ach znam te klimaty i własnie doszłam do wniosku, że obrosłam zwierzętami i domem gdy tylko zaprzestałam pracy teatralnej obfitującej w wyjazdy -
OdpowiedzUsuńwarsztaty, festiwale, projekty, jurorstwo, to znaczy zamierzałam, bo jeszcze nie zaprzestałam, jak się okazało ale jest Naczelnik i Matkajadwiga ))
Zwierzęta - wiem.
UsuńNie w temacie notki, ale... Chorujemy, siedzimy otuleni kołdrą i oglądamy List do M. I nagle Daniel wypala tonem znawcy do mojego męża: o, a ta bardzo ładna pani to córka tej pani co mi wysłała kota, co mam w nim kredki na biurku. ;)
OdpowiedzUsuńOjej :))) Musze powtórzyć Ani :)
UsuńA Wy wracajcie do zdrowia!
Podoba mi się ta odmienna rzeczywistość i Twoje widzenie świata:)
OdpowiedzUsuńDziękuję, kalipso.
Usuń