Co do gwoździa, to pewnie trzeba raczej wiertarkę i kołeczek, to wiem. Ale nie mam i też nie umiem.
Za to mam tendencję, żeby postawić daną rzecz w jakimś prowizorycznym miejscu i zostawić na lata. Kiedyś mieliśmy drabinę, taką rozkładaną, jakby malarską, pożyczoną chyba z męża firmy, do czegoś była potrzebna. I potem stała chyba rok w przedpokoju, kolonizowana przez jakieś płaszcze, kurtki, w roli tymczasowego wieszaka. Prokrastynacja i niemoc. Nie lenistwo, nie, bo przecież bardzo dużo pracuję. Tylko jakbym żyła cały czas w jakimś dziwnym, bocznym korytarzu, mającym swoje odgałęzienia i systemy. W niektórych miejscach są nawet jakby szklane ściany, bo widzę przez nie jakieś sekwencje życia, które się dzieje. Gdzieś. Poza korytarzem.
Kiedyś, ze dwadzieścia chyba lat temu, napisałam o tym aż dwa wiersze:
1
Korytarz
Ciągle mieszkam w korytarzu
za plecami mam wejście
i opieram się o nie
po bokach rzędy drzwi
zza których słychać rozmowy
gdy ktoś przechodzi obok
udaję że też gdzieś idę
albo że sprzątam
ale gdy ktoś mnie poznaje
to zatrzymuje się obok
a wtedy zabieram mu wszystko
co ze sobą niesie
jestem rozbójnikiem tego korytarza
nocą krążę pod drzwiami
pijąc blade światło
spod progu
świt wylewa na mnie
swoje zimne morze
coś wiem o nim pierwsza czytam
poranną gazetę
ale zupełnie nie wiem
jak wejść do pokoju
któregokolwiek
2
Tu w moim korytarzu
Zwinna jak mrówka chodzę
między obrazami
stłoczone w korytarzach
przezroczyste kuby
o chropowatych bokach
a w nich coś się wydarza
głodnymi palcami
dotykam obrazów
W ciasnych korytarzach
tłoczą się i cisną
suną jak pociągi
rozpychają ściany
a w nich płacz i radość
i że cię nie opuszczę
powstaje
upada
dotykam
obrazów
Przemykam między nimi
o włos czy o milimetr
ścierają się nad głową
jak płyty tektoniczne
lecz w zimnym korytarzu
nic nie mówię bo tylko
przesuwam
palcami
po
skórze obrazów
Bo kiedy się zderzają
ugina się powietrze
parują z sykiem ściany
i zanim się zabliźnią
przytulam się i płaczę
tu w moim korytarzu
wyjadam
krople ciepła
spomiędzy
obrazów
Przejmujące wiersze.
OdpowiedzUsuńNie masz nikogo kto by Ci dziury w ścianie porobił? Czy te obrazy są bardzo ciężkie? Ostatnio powiesiłam sobie obrazek na specjalnym plastrze i się trzyma. Tylko to chyba do "prawdziwych" obrazów się nie nadaje.
Nie są bardzo ciężkie, te na płótnie i drewnianych ramach ważą ponad kilogram. To bardziej z mojej strony jakaś niemoc.
UsuńTwoje wiersze... od pierwszego razu, kiedy Cię czytałam i dzisiaj, niezwykłe i przyjemne przejście. Co do obrazów, pewnie masz jakiegoś administratora budynku, poprosiłabym go o pomoc, z wiertarką najlepiej. U mnie przez kilka lat obrazy stały oparte o ściany. Teraz wiszą, nawet dostały ramy. Kolejne obrazy stoją oparte o ściany, ale teraz to mi nie przeszkadza, bo te co mają wisieć wiszą. :) lubię się w wpatrywać w detale. Poproś człowieka z wiertaką o pomoc...
OdpowiedzUsuńMieszkam tu od niedawna, wynajmuję to mieszkanie, więc nic o administratorach nie wiem. Nie sądzę, by się poczuwali do czegoś takiego, zresztą to nie tylko kwestia technologiczna, ale i mojej niemocy. W niedziele zadeklarowała się przyjść z wiertarką moje koleżanka Olivia, jak przeczytała ten wpis. Jest bardzo efektywna w działaniach, więc pewnie coś wymyśli :)
UsuńMoże lepiej specjalne przyklejane? Bo tak wiercić w wynajmowanym? Mojej kolezanki lokatorzy przed wyprowadzką latali z gipsem, bo ściany w kołkach i dziurach były.
UsuńOoo to świetnie, że masz koleżankę z wiertatką, będzie dobrze :) miejcie przyjemność w tym wieszaniu obrazów :)
UsuńDzięki!
UsuńCudne wiersze, wzruszyłam się. I rozumiem, jak trudno jest wieszać obrazy. Szczególnie samej, w wynajętym mieszkaniu. Przytulam.
OdpowiedzUsuńZwłszcza jednak gdy się ma do tego tzw. dwie lewe ręce... :)
UsuńPrzejmujący wpis i wiersze. Przytulam ciepło <3
OdpowiedzUsuńOlgo :*
UsuńAniu zdaje sie wiertarka potrzebna. to po pierwsze, po drugie samemu ciężko ale da radę...trzymam kciuki
OdpowiedzUsuńWiertarka tak, raczej tak.
Usuń