Turnée Šalamunowskie - tak już się trochę żartobliwie określa cykl spotkań wokół książki Tomaža Šalamuna Błękitna wieża. Najpierw we Wrocławiu w Księgarni Hiszpańskiej, potem Dni Šalamunowskie w Krakowie, a tam 21 czerwca wykład Rafała Wawrzyńczyka o alegoryczności w późnej twórczości poety, a następnego dnia spotkanie z tłumaczami: Miłoszem Biedrzyckim i Rafałem Wawrzyńczykiem w księgarni De Revolutionibus. Tu sfilmowany wykład - słucha się znakomicie oraz ogląda się, bo i prezentacja w postaci slajdów strukturyzuje tę dość skomplikowaną, a tak zjawiskowo wyłożoną materię.
A w środę 3 lipca było spotkanie w Warszawie w Klubojadalni Młodsza Siostra, tym razem w formule Spotkań Małego Formatu. Formuła polega między innymi na tym, że prowadzący (tym razem Łukasz Żurek), zadawał pytania trzem osobom, tym razem również mi. Oczywiście ciężar merytoryczny nieśli na swych ramionach głównie obaj tłumacze, ale jestem z siebie zadowolona, bo... udało mi się nie uciec w popłochu, nie zastosowałam też metody wystraszonego żuczka: zwinąć się w kulkę i udawać martwą ;) Stres ogarnęłam domowymi sposobami... Uznałam bowiem, że muszę stale ćwiczyć sytuacje, w których odzywam się publicznie do grup częściowo mi nieznanych osób, wszak zajęć ze studentami przestałam się bać się już po dwóch mniej więcej latach ;)
No a to, że wydałam książkę Šalamuna, cieszy mnie nieustannie, a uczucie to stabilnie narasta :)
Zawsze unikałam publicznych wystąpień, kiedyś w bardzo stresującej sytuacji tak usilnie skrywałam zdenerwowanie, że posądzono mnie o tumiwisizm i lekceważenie.
OdpowiedzUsuńGratuluję, zadowolenie z tego co robisz jest bardzo cenne.
O mnie ktoś kiedyś powiedział, choć nie w oczy, lecz do kogoś, że na spotkaniu byłam agresywna. Było to jedno z pierwszych organizowanych przeze mnie spotkań i umierałam po prostu ze strachu, choć tylko ogarniałam całość i niewiele mówiłam. Ale musiałam witać ludzi, rozmawiać, żeby wydawać się w miarę normalna, bo wypada być w miarę normalnym w takich razach. No i masz, jak to mówią, babo placek. Przykro mi się zrobiło, także dlatego, że być może tak zwane mylne wrażenia dotyczą większości naszych interakcji i mamy na nie bardzo niewielki wpływ. Ja z moją potrzeba kontroli nad sobą odczułam to bardzo boleśnie.
UsuńI dobrze, że narasta. Ja bym pękła z dumy na Twoim miejscu. Ty nie pękaj:)
OdpowiedzUsuńCieszę z Twojego zadowolenia. Jest ono bardzo, bardzo na miejscu:)
Jasne, że się cieszę, z cieszenia też. Ale ja jestem nienormalna, nerwica, depresja itp. ;) Wiesz.
UsuńNo i pięknie!
OdpowiedzUsuńTakich sukcesów będzie więcej i więcej!
Dzięki, Olgo.
Usuńprzepraszam, że ja tak ze swojej mańki ale jak cię tak czytam, to myślę sobie ile mi zawdzięczają te pokolenia młodych ludzi, pracujących w moich grupach teatralnych, interpretujących wiersze, dzwigających monodramy...
OdpowiedzUsuńbo przecież tylko trzy osoby miały plany zawodowe...a pozostali wykonują przeróżne zawody i zapewne nie maja kłopotu z publicznymi wystąpieniami ;-)
a to bardzo trudne jest, bardzo. Dlatego gratuluję i wiem, że dasz rade.
O, jak mi tego brakuje. Żeby choć opanować wydawanie dźwięków mimo stresu.
UsuńCiekawy wpis
OdpowiedzUsuńDzięki, będę odwiedzać:)
Dawno byłabym pęknięte z dumy. A paszczy publicznie nie otworzę za żadne skarby świata.
OdpowiedzUsuńHano, przecież otwierasz:)
Usuń