niedziela, 10 lutego 2019

Dwa filmy

Jak ktoś chce sobie poprawić humor, to polecam film Green book (reż. Peter Farrelly, 2018). Uważam, że prognozowany Oskar to może przesada, to raczej na ogół film, który raziłby kliszami, gdyby nie był oparty na prawdziwej historii. Przemyka się po powierzchni wielu problemów, rzadko tylko zapuszcza sondę głębiej. Ale jeśli się wie, po co się idzie do kina, to warto. W takim filmie zakłada się rodzaj wiedzy "przedustawnej", wszyscy z grubsza wiedzą, czym jest rasizm, czym są podziały społeczne, niezrozumienie itd.; jest tak, że oto opowiemy wam ładną historię o tym, co znacie, w co jednak wolicie głęboko nie wchodzić teraz właśnie, bo teraz potrzebujecie nadziei i wiary, że wszystko jest możliwe, zmiana jest możliwa. Bo i tak wiemy, że do pewnego stopnia jest, chcemy tylko zobaczyć potwierdzenie, które ładnie nas pokołysze, ale dziobnie nas czasami igłą głębiej - np. gdy wybitny pianista Don Shirley, na głębokim południu USA, w garniturze, stoi oparty o samochód, a na polu ciemnoskórzy pracownicy najemni, w ubraniach jak sprzed wieku, przerywają swoje zajęcia i patrzą na niego jak na zjawę; albo gdy przyłapany na seksie homoseksualnym artysta siedzi nagi pod ścianą i wygląda to jak scena z Amistad (w pierwszym momencie dosłownie WIDZIAŁAM kajdany na jego nogach i szyi, choć ich tam oczywiście nie mogło być) i zresztą chyba ma tak się kojarzyć. To ma nas ukłuć, ale nie poranić za bardzo. Rzeczywistość jest dobra, a w tych miejscach, gdzie jednak nie jest, ma w sobie potencjał zmiany, to też ma być wyczuwalne. Zło jest, wiemy o nim, ale czai się w pewnej odległości (gangsterzy, którzy chcą skaptować Tony'ego; wiemy, że ten świat tam jest), dając złudzenie, że można się od niego odciąć.
I oczywiście świetny Viggo Mortensen.
Co skłoniło mnie zresztą, żeby sięgnąć, po raz któryś, po starszy film z jego udziałem, Historię przemocy (reż. David Cronenberg, 2005) . Spokojny, dobry człowiek, Tom, żyje z rodziną w małym miasteczku w USA (pośrodku niczego). Ma rodzinę, bar, kościół. Pewnego dnia jednak do baru wchodzą mordercy, chcą ukraść pieniądze. I gdyby na tym mieli poprzestać, nic by się nie stało, ale są to jednak tak bardzo źli mordercy, że postanawiają dla zasady zastrzelić barmankę. Wtedy Tom działa odruchowo i po minucie bandyci leżą martwi na ziemi.
Jeszcze próbujemy uwierzyć, że można się cofnąć, na powrót z piekieł do edenu. Ale telewizja pokazuje bohatera we wszystkich stacjach. W miasteczku zjawiają się dziwni ludzie w czerni. Kim właściwie jest Tom? Co zrobi? Chyba wszyscy już wiedzą...
Tutaj nie ma łatwego rozwiązania, choć reżyser gra z nami. Z archetypami i kliszami, jakie wdrukowała nam po pierwsze kultura i popkultura, ale też (a jedno z drugim się łączy) nasza historia gatunkowa homo sapiens. Od pierwotnych instynktów, przez próby wydźwignięcia się (skąd one się biorą? socjalizacja? naturalne dążenie do dobra, sprzeczne emocje w nas samych, które zawsze są, choć jednak na ogół nie przejawiają się w takich skrajnościach?), aż do...do czego? Pytanie zostaje w zasadzie otwarte. Może się wydawać, że rodzina, do której wraca Tom na koniec, już będzie zawsze skażona złem, ale może ona będzie po prostu... dorosła? Wbrew niektórym recenzjom chciałabym traktować ten film jako rodzaj moralitetu, w którym jaskrawo naturalistyczne okrutne sceny są w pewnym sensie tak mocne, że po prostu muszą zostać ujęte jak metafory, a całość krótkiej w zasadzie akcji rozciągnięta zostaje w archaiczną wręcz przeszłość i eschatologiczną przyszłość. A jednocześnie taka akcja to jakby przetworzenie pracy z kompleksem Edypa (zresztą w finałowej scenie mamy sygnały wprost o tym świadczące, w dialogu z bratem), tylko że zamiast ojca mamy "wielkiego" brata, ale on paradoksalnie jest ojcem, tyle ze mafii. Dlatego w głębi, gdy przetrzymamy powierzchowny wstręt, nie czujemy chyba odrazy do Toma, raczej jesteśmy z nim. Nieprzepracowany lecz wypierany wewnętrzny konflikt (lata udawania kogoś innego, wręcz ideału spokoju i łagodności) musiał rozsadzić rzeczywistość bohatera. Jego przyszłość, po wszystkim, będzie trudna. Jak życie.
Film - całościowa metafora, w której nie mamy do czynienia z realistycznym obrazem życia, raczej z przetworzeniem psychologicznego obrazu dorastania. Jak wiele "komiksowych" filmów, sięgający do "mitów" założycielskich naszego gatunku. Sięgający po to, co w swej "podwójnej pracy" maskowania i eksploatowania kultura zawsze przetwarza, tyle że ta dynamika różnie się układa. Cronenberg wyciąga ten mechanizm trochę bliżej pod powierzchnię i to dla mnie jest jego wartością Historii przemocy.
No to dwa różne filmy z Viggo Mortensenem jednego wieczoru. Jeden w kinie, drugi w domu, na komórce oglądany zresztą. Blisko skóry.

18 komentarzy:

  1. Bardzo dobra recenzja.
    Podziwiam, nie potrafiłabym obejrzeć filmu na komórce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, zaczęłam na komputerze, ale zaczął mi wariować wentylator. Musiałam wyłączyć, a skoro zaczęłam oglądać, musiałam skończyć :)

      Usuń
  2. Rany, Aniu, normalnie juz czytając co piszesz wchodzę w świat filmu
    który uwielbiam
    chyba to moja ulubiona dziecina sztuki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziedzina!
      Chyba te literówki sa zaraźliwe:p

      Usuń
    2. :)
      Oglądałaś "Historię przemocy"?

      Usuń
    3. Nie
      I nic mi ten tytuł nie mówi

      Usuń
    4. A bo tak zrozumiałam komentarz: filmu, który uwielbiam.
      więc pomyślałam, że widziałaś. A Tobie chodziło o świat filmu w ogóle, teraz rozumiem.
      :)

      Usuń
  3. Świetna jest "HISTORIA PRZEMOCY". Viggo Mortensen to szczególnie ciekawy, taki trochę nie - hollywoodzki hollywoodzki aktor.
    W sobotę zmarł Albert Finney - jeden z najlepszych swojej ery.
    Nietuzinkowy, utalentowany, charyzmatyczny - piękny Albert Finney.
    M
    P.S.
    Pozdrawiam - zawsze miło mi tu zajrzeć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozdrawiam również!
      Czytałam o Finneyu, szkoda...

      Usuń
  4. Zachęciłaś mnie Aniu, obejrzę!

    OdpowiedzUsuń
  5. Historia przemocy,to film do którego często wracam

    OdpowiedzUsuń
  6. Przekonałaś mnie tą wspaniałą recenzją:) Filmy na komórce... Znam to:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo wentylator zaczął mi burczeć w stacjonarnym :)

      Usuń
  7. Obejrzę w wolnym czasie Green book :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Cudowny film. Mnie osobiście dosyć dotyka fakt że filmy o lesbijkach są nadal taką niszą. Mają w sobie ogromne wartości i wiele poruszonych ciężkich społecznie tematów. Naprawdę polecam pare obejrzeć.

    OdpowiedzUsuń