niedziela, 30 września 2012

A gdybym

Wczorajszy i przedwczorajszy wieczór spędziłam w teatrze, a teraz uparłam się, że zdążę z wszystkimi pracami na jutro. Na szczęście nie muszę być w wydawnictwie rano.
A więc pracuję w skupieniu, pies zwinięty na moich poduszkach posapuje przez sen, kot chrapie lekko na fotelu za moimi plecami, komputer pomrukuje, poza tym cisza.

Ale gdybym nie poszła na spektakle, to...  nie wiedziałabym nawet, co tracę.

Jakże wielu rzeczy zupełnie nie żałujemy,
bo nie wiemy, że istnieją.

sobota, 29 września 2012

Ciało/umysł

Z festiwalem Ciało/umysł związane jesteśmy - ja i moje córki - od ponad dziesięciu lat.
Wtedy wyglądało to trochę inaczej niż teraz. Festiwal zagarniał nas w siebie, zmieniał rytm naszego życia na długie dni. Od rana warsztaty różnych technik ruchu, wieczorami spektakle, rozmowy z twórcami, filmy, konferencje. Szybkie przejazdy Ze Starej Prochowni do CSW, lub Teatru Nowego, albo jeszcze gdzie indziej. Ruch, pęd, wrażenia. Byłyśmy w tym całe, na wysokich obrotach, na adrenalinie. Codzienność odchodziła gdzieś na bok - a może to właśnie było nasze zwyczajne życie; tych festiwali było przecież więcej, niektóre wyjazdowe...

Teraz - teoretycznie - wszystkie jesteśmy dorosłe. Czasem chodzimy gdzieś razem, ale częściej każda z własnymi przyjaciółmi.

Wczorajszy spektakl LOL (lots of love) jest jednym z najlepszych, jakie ostatnio widziałam. Połączony z wideo oraz mówionym tekstem pokazuje świat internetu, zwłaszcza komunikacji w portalach społecznościowych. W muzyce cały czas słychać uderzenia w klawiaturę. Słowa, to komunikaty, "zaczepki", "lubienia", skrótowe charakterystyki, a także wokalizowane emotikony, co szczególnie podkreśla parodystyczny charakter występu (gdy tancerz recytuje np: "całusek, całusek, uśmiechnięta buźka").
W tej feerii humoru pojawiają się jednak ukłucia: za tym wszystkim chowa się samotność, ogromne pragnienie uczuć, szukanie na oślep, porażki, nieumiejętność wejścia w głębsze relacje. Samotność i ból - przede wszystkim. To przełamywanie komizmu smutkiem, szarpnięciami bólu - to chyba największa wartość spektaklu.

Mnie zmusił do myślenia podwójnie - bo zastanawiam się od jakiegoś czasu, jak zmienia mnie blogowanie, komunikowanie się w komentarzach.
Czy jeśli, dajmy na to, staram się odpowiedzieć na każdy komentarz, choć nie znam jego autora, dając choćby uśmieszek - czy świadczy to o spłycaniu się moich relacji z ludźmi, czy może odwrotnie, jest residuum z czasów przedinternetowych, gdy w realu na ogół odpowiadało się komuś, kto do ciebie mówi. Czy pusta konwencja, czy jednak dbałość o uczucia innych?

Jak powiedziała mi po spektaklu K., jesteśmy z pokolenia, które jeszcze dobrze odróżnia rzeczywistość realną od wirtualnej, weszłyśmy w internet z pewnym już zapasem realności.
A może jest też tak, że rzeczywistość naprawdę się zmienia i coraz bardziej zdajemy sobie sprawę, że wirtualność JEST realnością.
Że to sam system komunikowania przekształca postrzeganie świata, nas samych. I nie wiem, czy pewna płytkość relacji, to stan przejściowy w "pokoleniu facebooka", czy docelowy. Czy wykształci się nowy rodzaj "głębi"?

Gdy rodziły się nowe techniki komunikacji, zawsze towarzyszyła temu pewna histeria, pojawiały się prognozy o upadku kultury - tak było, gdy rozpowszechniło się pismo, potem książki drukowane, telefony, radio. Potem internet. A potem....

Sam wczorajszy spektakl, który podjął refleksję nad nową formą komunikowania się, świadczy na szczęście o tym, że zmieniamy się tylko trochę - ciągle bowiem umiemy myśleć.

piątek, 28 września 2012

Powiem tylko...

Aby zdążyć z wszystkimi pracami, powinnam się chyba potroić.
A więc powiem tylko, że w tej jedynej postaci, jaką posiadam,
lecę dziś do teatru pooglądać trochę tańca współczesnego.

czwartek, 27 września 2012

W moim pokoju

Dziś przyszła w odwiedziny Starsza, z Pawłem i z psem - czyli całą rodziną. Dom robi się barwny, pełny świergotu i energii w takich chwilach.

Viki napisała o dzieciach, że dorośleją, wyjeżdżają.

Młodsza mieszka z nami.
Ma swoje sprawy.

Gdy przychodzi do mnie do pokoju, siada fotelu przed biurkiem, podciąga nogi.
Chuda, z długimi rudymi włosami, wygląda jak elf.

Milczę wtedy i patrzę, bo wiem,
że za chwilę będziemy rozmawiać,
zaczynając na przykład od tego,
że w moim blogu, w komentarzu, 
znalazła link do piosenki Julii Marcell.

PS. Zalinkowałam dziś bloga Starszej. Prowadzi go razem z koleżanką. Starsza jako A.

środa, 26 września 2012

Ile razy?


Jak dziecko, które urodziło się wczoraj.  Które jeszcze nie nauczyło się niczego, a zwłaszcza tego, że można się uczyć. Uczyć się rozpoznawać uczucia, rozumieć sytuacje.

Czy jeśli byłam rano, to czy wieczorem ciągle jeszcze jestem? Jaki czas minął w tym czasie, przez  ile, ile warstw muszę się przedrzeć, ile rozerwać, aby dokopać się do znanych uczuć, znanych twarzy, jak bardzo się zranić, jak mocno rozerwać skórę, mięśnie, jak straszyć nagimi żebrami?

Nie jesteś żałosna, ani trochę.

Ile razy można mi to powtarzać?

Może



Może kiedyś.

wtorek, 25 września 2012

Postanowiłam

Pojechałam dziś po południu do wydawnictwa - a potem połaziłam.
Sobie.
Tylko przez chwilę miałam wyrzuty sumienia, że mąż i Młodsza nie dadzą rady wyprowadzić psa, gdy nadejdzie odpowiedni moment;)

Kupiłam sobie sztruksowe spodnie.
Oraz dwie płyty w Empiku.
Dawno nie kupowałam płyt.
Nabyłam też nową szczotkę do włosów.
Oraz wzięłam udział w badaniu rynku.

Albowiem postanowiłam, że dzisiaj mi się nie śpieszy.

Piosenka

poniedziałek, 24 września 2012

Wróciłam

Lekcja zapoznawcza. Proszę się przedstawić. Czy ktoś miał już kontakt z hebrajskim. Co was skłoniło do nauki tego języka.

Chcę,
Chciałbym,
Myślę,
Przegrałam zakład,
Zrozumieć,
Próbować czegoś nowego,
Poznać kulturę,
Poznać kulturę,
Poznać kulturę,

a ja chcę wpełznąć w język. Wciskać się pomiędzy fonemy, czuć ich szorstkość i miękkość, ramieniem, policzkiem. Milczeć z niemym alefem, charczeć z chetem, ukrywać się jak samogłoska, która jest, choć jej nie ma. Trącać palcami wiązania i struktury oraz ryzykować wspinaczkę po rusztowaniu składni. Czuć, jak język uobecnia się pod moim językiem; widzieć, jak słowa rodzą się, jeszcze nagie, zanim staną się tylko narzędziem.

Ale
powiedziałam, że
chcę,
chciałabym,
poznać...

Idę

Wyczołgałam się
spod stosu kartek, rzędów słów i cyferek.
I zobaczyłam przed sobą ścianę. I z boku, i z tyłu też.
Marny ze mnie wspinacz.
W dodatku bez asekuracji.
Nawet jeśli mi się udało, to w stylu rozpaczliwym.

Dziś mam pierwszą lekcję hebrajskiego; gdyby nie to -
pewnie zostałabym w tym głębokim dole.

Idę.

niedziela, 23 września 2012

Zapracowana...


Jestem zmęczona.
Lubię moją pracę, ale kiedy czasami zdarza mi się robić coś tak znakomicie bezsensownego jak dziś, męczę się pięć razy szybciej. Zwłaszcza że inne, ciekawsze rzeczy czekają, przebierają niecierpliwie kartkami (plikami?).
Ale teraz muszę to skończyć, ewentualnie rzucając tu i ówdzie jakimś nieciekawym wyrazem...

Dziś trochę wczesnojesiennych podwórkowych obrazków.









sobota, 22 września 2012

Patrzymy na siebie


Spotkanie. Dobre, ciepłe spotkanie w gronie lubiących się osób. Przytłumione światło, czerwone wino, na ścianach delikatne malowane kwiaty i portrety sarmatów w kontuszach. Wszyscy patrzymy na siebie oczami, które wiedzą, a i tak są ciekawe: co nowego, co czujesz? Przytulamy się – gestem, słowem.

Do restauracji wchodzi japońska wycieczka, na kolację w zarezerwowanej sąsiedniej sali. Przemykają obok nas rządkiem, w ciemnych ubraniach, z aparatami fotograficznymi.

Gdy po godzinie wychodzą, słychać trzask migawek. Wszystko warto utrwalić: obraz, stolik, naszą grupę, siebie samego w lustrze. Stoję właśnie z kieliszkiem wina w ręce i przyglądam się twarzom. Facet z małą wąską bródką zatrzymuje się, poprawia kołnierzyk. Kobieta przesuwa palcami po krawędzi glinianej misy. Twarz za twarzą, oczy. Myślę – co widzieli dzisiaj rano, co się komu przyśni w nocy. Kto na kogo czeka i jak daleko stąd.

Młoda dziewczyna w krótkim płaszczu, ze związanymi włosami. Za chwilę postawi nogę na schodku, teraz się odwraca. Podnosi aparat, ale go opuszcza. Patrzymy na siebie oczami, które wiedzą, a i tak są ciekawe.

Uśmiecham się, a ona uśmiecha się do mnie. 

piątek, 21 września 2012

O książce i nie tylko



Gdy Bronisław Malinowski wybierał się po raz drugi do Kiriwiny w Nowej Gwinei, by badać obyczaje tubylców, postanowił nie korzystać więcej z usług tłumacza. Los obdarzył go niezwykłym talentem do nauki języków, więc po niedługim czasie mógł już rozmawiać oraz słuchać opowieści mieszkańców wioski, w której zamieszkał. 
Badał między innymi  właśnie funkcjonowanie języka i był pewien, że tłumaczenie, nawet oddając poszczególne słowa, nie pozwoli poznać, co wypowiedź naprawdę znaczy i jaka jest jej rola. Rozumienie – jego zdaniem – jest jest możliwe tylko wtedy, gdy uwzględnimy kontekst; w innym wypadku wypowiedź  – tu badacz prezentuje pogląd dość skrajny – może w ogóle nie mieć znaczenia. Bo czym na przykład jest słowo „Ognia!” pozbawione okoliczności, w których się je wypowiada? Gdyby ktoś znalazł kartkę z tym słowem, ktoś, kto nie wie, czym jest wojna oraz broń palna, jak miałby je zrozumieć? 

W swojej etnograficznej koncepcji słowa Malinowski przychylał się do pragmatycznego ujęcia języka. Język nie jest dla niego po prostu odbiciem rzeczywistości, lecz posiada moc sprawczą – jest działaniem. Nie tylko wtedy, gdy czarownik rzuca klątwę, albo gdy mówimy „i nigdy cię nie opuszczę”, albo gdy sędzia mówi „skazuje pana...”. Te przypadki są oczywiste, nie zawsze jednak da się łatwo poczuć, że mówiąc, robimy coś, jakoś zmieniamy rzeczywistość, relacje z innymi ludźmi, siebie. 

Etnograficzną koncepcję języka Bronisława Malinowskiego opisuje Marta Rakoczy w książce Słowo – działanie – kontekst, wydanej właśnie przez Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego. Pokazuje, z jakiej tradycji filozoficznej i językoznawczej czerpał badacz i jak kształtowała się jego własna metoda antropologiczna. Materiałem do badań są dla niej zapiski Malinowskiego sporządzane w terenie. 

Malinowski bowiem swoją teorię języka w pewnym sensie poddaje próbie – próbie własnego życia. W Kiriwinie zaczyna pisać dziennik, dzień po dniu sprawozdając, co zrobił, w jakim stopniu wypełnił założony wcześniej plan. „Wejdę w system: będę pisał dziennik” – deklarował. Jego notatki, pełne skrótów, danych, powtarzających się z dnia na dzień elementów, nie są ciekawą lekturą dla czytelnika; mogą nawet sprawić, że antropolog wyda się komuś marudnym, męczącym się w obcym otoczeniu kulturowym człowiekiem. Bo też nie miały wcale kogokolwiek czarować albo tworzyć wciągającej narracji – to z powodzeniem zrealizował Malinowski w swoich książkach, a dziennika publikować nie zamierzał (choć, oczywiście, został on w końcu wydany, wywołując różne, czasem negatywne reakcje). 
Zapiski te, jak możemy się przekonać, stanowiły pewien projekt egzystencjalny, miały Malinowskiemu pomóc ukształtować się jako człowiekowi, badaczowi, pomóc mu zmienić się: nie tylko lepiej pracować – ale i lepiej  myśleć. Ogarnąć się w obcym otoczeniu, nie rozpłynąć się w migotliwym naporze wrażeń: tych pięknych i tych trudnych. 

Błyskotliwie napisana książka Marty Rakoczy pokazuje, że Malinowski w pewnym sensie wyprzedzał swój czas i że niektóre jego intuicje rozwijane są przez naukowców z powodzeniem po kilkudziesięciu latach. Dla mnie jednak ta książka ma pewną wartość dodatkową wynikającą z tego, że kazała mi ona pomyśleć nad sensem praktyk blogowych, a to myślenie idzie w paru kierunkach. 

Po pierwsze zastanawiam się, jak działa praktyka językowa, jaką jest blog. Jak kształtuje człowieka, jak go zmienia? Jak mnie zmienia? 
Zawsze zatrzymuję sie nad słowami, które mam napisać, ponieważ one coś robią. Czuję to. Przysłowie o wywoływaniu „wilka z lasu” powstało właśnie dlatego, że głęboko w człowieku tkwi wiara w moc słowa. Zjawisko tabu to ta sama sfera wyobrażeń. 
Decydując się pisać blog, a potem systematycznie go pisząc, dodaję do mojego życia rytm, którego wcześniej nie było, nowy rodzaj cykliczności, który wpływa na moją aktywność. Praktyka ta zmienia też samo przeżywanie świata, nakładając na zwykły przepływ wrażeń coś w rodzaju siatki selekcyjnej – wyławiającej z nich te, o których będę chciała napisać. I zwrotnie – pisząc, ujmuję w ramy moje doświadczenia.
Zmieniam się więc. 
Zyskuję uważność, precyzję. 
Co tracę? 

Po drugie – co robię innym? I co oni robią ze mną? Tego nie da sie przewidzieć, choć myślę, że zalecana jest ostrożność. W obie strony.

I po trzecie – co mogę zrozumieć? Czy wchodząc w inne światy, wykreowane w innych blogach, i próbując je interpretować, nie jestem jak naiwny antropolog, który chce poznać miejscowe obyczaje, korzystając z minisłowniczka dołączonego do przewodnika dla turystów?


czwartek, 20 września 2012

Cud

W mojej kuchni stał się cud, proszę państwa.
Oto przemówił okap kuchenny.
Na jego srebrzystej powierzchni pojawiły się wypisane w warstwie kurzu litery, układające się w zdanie: CHYBA CZAS MNIE UMYĆ.

Ja rozumiem, że mu się nudzi.
Że nieopodal brzęczy telewizor?
Cóż z tego, skoro fragment ściany zasłania ekran, a Pan Domu, na pewno nie pozwoliłby go przełączyć na program kulinarny.
Więc rozumiem.

Oraz ujął mnie rozmach i kreatywność.

środa, 19 września 2012

Tu w moim korytarzu

Czasem myślę, czy to było rozsądne.
Tak pootwierać drzwi.

Tak osobiście sprawdzać, że za budką strażnika naprawdę jest obcy kraj, ptaki inaczej śpiewają, a na ścianach wiszą inne obrazy.
Uczyć się nowych słów i zapachów.

Ale już nie ma odwrotu, bo już się wie,
że obca ziemia rozciąga się także w środku
nas samych.

wtorek, 18 września 2012

Jesteś ojcem


Jesteś ojcem mojej ufności
i mojej siły.
Jesteś ojcem mojej ciszy
i mojego głosu.


Mój Tato kończy dziś 69 lat.
Mój Tato.

niedziela, 16 września 2012

A przed północą - obrazek




Złość


Śniła mi się złość.
Śniło mi się, że ktoś przestawił mój wiklinowy koszyczek na gazety.
A ja, uderzając z całych sił w szafkę,
krzyczałam, że nie.
Że ma stać tam, gdzie do tej pory, a obok niego inne drobiazgi.

Że to wcale nie jest bałagan,
lecz galaktyka.

sobota, 15 września 2012

Uzbrojenie

"Jaką porę roku lubicie najbardziej?" - zapytała nauczycielka.
"Jesień" - odpowiedziałam twardo, siedmio- lub ośmioletnia, patrząc jej zaczepnie w oczy.
"Musisz być taka przekorna?" - zdenerwowała się kobieta. - "Musisz mówić inaczej niż wszyscy?"

Miała rację co do mojej przekory.
Nie wiedziała tylko, do kogo wtedy mówiłam.


Oswoić jesień to znaczy przestać się bać.
To kompulsywnie wpatrywać się w nią, dotykać, wąchać, smakować. Drążyć.
Oddać się jej, zaufać.

Robię zdjęcia, jedno za drugim.
Przybliżam, powiększam.

Jeszcze jestem
za słabo uzbrojona.









piątek, 14 września 2012

spacja

spacja półpauza spacja
półpauza oddziela i zarazem łączy
numery stron, nazwy miejscowości w przypisach

spacja półpauza spacja
spacja daje przestrzeń, na oddech, na myśl
wolę, gdy jest

ale to jednak głupio
płakać w wydawnictwie
z powodu zagubionej spacji

czwartek, 13 września 2012

Z jaką siłą

Czyniąc sobie przerwy w pracy, sprzątam zalegające od nie wiem kiedy kurze. Resztki wysypanego proszku   do prania w kącie między ścianą a pralką. Utknięty pod szafką transporterek Helmuta, z kilkuletnim puchem kurzu i osadem kapiącej nań stale mydlanej wody na dnie.

Pamiętam, jak tuż po jego śmierci, wiedziona ostatnim napływem adrenaliny, wysprzątałam wnętrze klatki. Później stała na moim biurku, tak jak ją zostawił. Jej obecność dawała mi złudne poczucie bezpieczeństwa, że jeszcze nie zaczęło się całkiem nowe, z którym trzeba będzie się zmierzyć. Najtrudniej było mi wyrzucić pojemniczek z wodą, taki wiszący podajnik, z którego szczur pije, liżąc ruchomą metalową kulkę. Wciąż były w nim resztki wody, pamięć. Homeopaci twierdzą, że woda przechowuje pamięć rzeczy, z którymi się styka.

Czytam książkę o pamięci. O pamięci-nawyku, która zamieszkuje w ciele. Pozwala nam żyć w społeczności, nie tylko dzięki temu, że wiemy, jak coś należy zrobić, ale także dlatego, że możemy rozumieć zachowanie innych. Postawa, gesty, sposób ubierania się - to wszystko, przekazywane już dziecku, wkłada je w system znaków, które mówią, kim jesteś.

Autor przywołuje opowieść pianisty jazzowego - jego poczucie, że muzyka ucieka od niego, gdy uczył się improwizować. Dopiero gdy pamięć zapisała się w jego ciele, pozwoliła na wirtuozerię, niewymuszoną swobodę, gdy ręka sama wiedziała, jak się podnieść i jak opaść.

Nie znam takiego uczucia.
Moje ruchy - zbyt silne lub zbyt słabe, niewymierzone.
"Myśl, co robisz" - mówi mąż.
A przecież chodzi o to właśnie, by ręka wiedziała sama,
z jaką siłą coś uchwycić.


środa, 12 września 2012

Książki


Kocham ten moment, kiedy biorę do ręki świeżo wydrukowaną książkę, przy której pracowałam - patrzę, wącham, ale mogłabym zamknąć oczy: rozpoznaję dotykiem kształt serii, której jest częścią, bo gładkość, kontur, brzegi. I zawsze też zaskoczenie, że ubrana w okładkę, którą widziałam przedtem osobno, jak suknię na wieszaku. I trochę zawsze obawy, czy wszystko jest tak jak trzeba? Czy gdzieś nie popełniłam błędu w naszej relacji, czy związek ten był zawsze harmonijny, we wszystkich niuansach i odcieniach?

A wcześniej kocham tę chwilę, gdy otwieram plik z tekstem książki do redagowania. Ekscytacja i niecierpliwość. Na ile zdołamy się porozumieć, jak bardzo będziemy razem? Czy poprzestaniemy na eleganckich towarzyskich spotkaniach i gładkich konwersacjach, czy będzie to lekki flirt, czy może zakochamy się w sobie szaleńczo, ja i ona, tak bardzo, że ta relacja zmieni nas obie?

A jeszcze wcześniej kocham wiedzieć, że one tam są i że czekamy, czekamy na siebie.


A na deszczowy poranek przedwczorajsze słońce złapane w puch.







A późną nocą...

                                         ...... słońce biedronkowe           
                       
                         

poniedziałek, 10 września 2012

Debiut

Jednym z najlepszych pomysłów mojego męża jest podział na tygodnie obiadowe. To znaczy, że przez tydzień obiady robię ja, potem przez tydzień on i tak dalej na zmianę. Obowiązywalność zasady jest dość bezwzględna, zwalnia z niej tylko dłuższy wyjazd, albo większe trzęsienie ziemi.

Wczoraj kończył się mój tydzień obiadowy, a ja nie miałam weny. Mąż zrobił sobie jajecznicę i mruknął ponuro: "jutro ty robisz obiad".

A ja, wiedziona nagłym natchnieniem, postanowiłam zadebiutować dziś w dziedzinie pieczonej faszerowanej cukinii. Nadziałam ją z mielonym mięsem, które wcześniej usmażyłam i wymieszałam z wyskrobkami tejże cukinii i pokrojoną w kosteczkę papryką. Czerwoną.

Gdy nadziana cukinia pyszniła się w piekarniku, do domu wrócił mąż, niosąc w dłoni torebkę foliową z mielonym mięsem i sosem do spaghetti.
"Co ty robisz?" - zapytał zdziwiony tak bardzo, jakbym co najmniej grała na banjo.
"Gotuję obiad" - odrzekłam zgodnie z prawdą.
"Ale jak to? - dopytywał się pozostający wciąż w lekkim szoku mąż.
"No, przecież powiedziałeś wczoraj, że dzisiaj ja gotuję".
"Tak - odpowiedział. - Ale nie sądziłem, że potraktujesz to poważnie".

Miałam niejasne wrażenie, że pozostawał lekko urażony.
A cukinia dała się zjeść, choć mam wrażenie, że czegoś w niej zabrakło. Sam farsz był super. Czy robicie coś szczególnego z samą cukinią, zanim ją nadziejecie?

I jeszcze trochę słońca złowionego w ciemnym gąszczu.



niedziela, 9 września 2012

Rozmówki

I. Wczoraj. W domu. Po tym jak pies wytarzał się w kupie. Aktorzy: ja i mąż.

- Całą ją wykąpałaś?
- No pewnie.
- Ale ona coś tu ma we włosach, na uchu.
- Na uchu? A, to pieróg.
- Jaki pieróg?
- Z serem.

II. Około 10 lat temu. Korytarz w Wojewódzkim Centrum Stomatologii. Aktorzy: ja i pani ortodontka.

- Pęknięty most?
- Nie. Wizyta kontrolna.
- A gdzie dziecko?
- Poszło wypuścić biedronkę.

A na deser trochę słonecznej pigwy.






piątek, 7 września 2012

Jesień idzie

Jak pisała niedawno Mar, "jesień idzie, nie ma rady na to".
M. zaczęła robić musy, bo ten rok jest jabłkowy, w przeciwieństwie do dwóch ostatnich, w naszych ursynowskich sadach.
Na razie lekko je dosładzam.
A potem osłodzi je sama jesień.
Coś za coś.

czwartek, 6 września 2012

Blackmore Pauline

Robię indeks. Do bardzo grubej książki.
Setki nazwisk, tych znanych i mniej znanych, a także osób, które na chwilę lub na dłużej pojawiły się w życiu wybitnego antropologa.
Rutynowo sprawdzam imiona, tam gdzie ich brak; rozwijam inicjały, dopisuję numery stron.
Ciąg liter, słów, kartek.

Blackmore Pauline.
Sekretarka uczonego, szybko zrezygnowała z pracy.

Jedno z setek nazwisk, nic więcej.

dalej,
dalej.

Ale wracam. Coś każe mi na nowo spojrzeć na  te piętnaście liter.
Co było potem?
A co wcześniej?
Czy szyła ubranka dla lalek, czy wolała zjeżdżać na butach z oblodzonej górki? Aby potem grzać stopy oparte na kaflowym piecu w pokoju babci.
Przygryzała pióro na nudnym wykładzie?
"Tylko wróć przed ósmą" - mówiła do swojej córki Mary.
A może nie?

Pauline.
Co słychać, Pauline?
Co było słychać?

środa, 5 września 2012

W poświacie

Dziś znowu, przy Placu Trzech Krzyży, minęłam Tadeusza Konwickiego.
Niski, stary człowiek w okularach.

Nie wiem, o czym myślał, z kim się spotkał, jakie miał plany.
Jaka jest w dotyku skóra jego dłoni.

Wiem, jak dotyka mnie Historia,
ciągnąc się za nim w poświacie, jak długi tren,
po chodniku.

wtorek, 4 września 2012

Genezis

Gdy się cały dzień siedzi przy biurku, gdy kręgosłup napina się w niefizjologicznym wygięciu, gdy oczy w okularach kieruje się na zmianę w ekran i w kartki -

- wtedy dobrze jest mieć psa.

Można wówczas, w słoneczne popołudnie, położyć się na plecach na zboczu pagórka, z rękami pod głową, i grzać powieki zamkniętych oczu.
Można też odwrócić się na brzuch i z rękami pod brodą wdychać zapach ziemi i podsychającej trawy, obserwować mrówki i biedronki na źdźbłach.
I można prawie przysypiać, czuć, że ziemia jest miękka, elastyczna, delikatna niemal, że dopasowuje się do ciała, i czuć można również, że łączy nas pokrewieństwo, mnie i te ziarenka piasku, wspólna genezis, najpierwotniejszy szczebel, kosmiczny wiatr.

I wtedy pies, siedzący tuż przy mojej głowie, sprawia,
że nie wydaję się całkiem szalona.

poniedziałek, 3 września 2012

Pająk zaokienny

Mijałam go codziennie przez wiele tygodni, przechodząc obok okna na półpiętrze. Za każdym razem przyciągał mój wzrok.
W końcu, wsparłszy się jedną nogą na barierce, drugą zaś na rurze od grzejnika, wyciągnęłam maksymalnie rękę z aparatem i....



niedziela, 2 września 2012

Interfejs


Śniło mi się, że nie mogłam wybrać numeru na klawiaturze telefonu. Od czasu do czasu miewam takie sny. Mylę się przy którejś cyfrze i muszę wybierać od nowa, zapominam początku lub końca, niekiedy na ekranie pojawiają sie jakieś gry albo inne rzeczy, a ja nie umiem wrócić do opcji wybierania numerów. Zmieniam aparat, ale to nic nie daje – i już wiem, że nie zadzwonię. To bardzo męczące sny.

Rano zadzwoniłam do przyjaciółki; odebrała spacerując na jeziorem. Jak to? No tak, przecież pojechała na weekend na wieś, dwieście kilometrów od Warszawy.

Może zjadłaś coś ciężkostrawnego? – zasugerowała.
 – To raczej mówi o kłopotach z porozumieniem, że nigdy nie da się nawiązać pełnego kontaktu, takiego, jakiego by się pragnęło – drążyłam. 
No to próbuj, wal, co masz do powiedzenia, tylko nie teraz. Bo może powinnam najpierw usiąść – zażartowała.

Co mam do powiedzenia?

Zamazany ekran komórki.

Budynki zmieniające się nie do poznania, płynne krajobrazy, wydłużające się korytarze. Sny, w których gubię drogę do domu.

To do siebie nie mogę się dodzwonić. Numer jest tuż pod powierzchnią świadomości; znamy go odruchowo, używamy automatycznie, w codziennej krzątaninie. Sięgając głębiej, pod serce, natrafiamy na lęk. Psuje się interfejs. Pulsuje sygnałami gier, linkami do ciekawych stron, notowaniami na giełdzie. 

sobota, 1 września 2012

Dzisiaj


Dzisiaj spotkałam się z Mar.
Jak splatają się palce rąk - tak wirtualność zbiegła się z realnością.

Wirtualność?
Przecież znałam Mar od dawna.
I zapach jej szarlotki czułam już wczoraj.

Mar.
Mądra.
Piękna.
Dobra.