Zmiany nie są łatwe, zwłaszcza te duże.
Można iść drogą drobnych kroków - i odejść w ten sposób na drugą półkulę.
Potem wszak trzeba to nazwać.
I wydaje się, że dopiero w momencie nazwania wszystko się dzieje.
Wtedy patrzysz jeszcze raz na drogę, którą przeszłaś.
Czy rozpoznajesz wokół siebie rzeczywistość, która jest tobą?
Szukasz czegoś, co by cię potwierdziło w twojej "twojości".
Pokusa, by ubrać się w coś ciepłego na taki czas.
Ale również poczucie, że musisz mieć wewnętrzne źródło ogrzewania.
Sobota przywitała mnie słońcem. Plaża była niezatłoczona, morze przyjazne.
Posiedziałyśmy trochę na piasku, a potem powędrowałyśmy leśną ścieżką do klifów, do Gdyni Orłowa.
Na klifie byłam pierwszy raz w życiu.
Wróciłyśmy też na piechotę.
Większą część drogi szłam całkiem boso, nie tylko plażą. To ciekawe doznanie - moim stopom się podobało.
W niedzielę padało - ale to nic. Było ciepło i lasy parowały wilgocią.
W domu byłam o północy.
Pracuję. Dużo.
I sprzątam.
Wzięliśmy do nas teściową, jest po operacji.
Od kilku dni mam nieokreślone odczucie spodziewania się od świata dobrych rzeczy.
I podążąjące za tym ziarenko niepokoju, czy skoro o tym piszę, to czy jakoś nie zapeszam.
Czy wolno tak?
Dziedzictwo mocno osadzone: nie ciesz się, bo...
Nie chcę tak, chcę podążać za dobrymi emocjami.
Coraz więcej pytań. Myślę, że to dobrze. Z każdym spotkanym człowiekiem, rośliną, rzeczą, snem. Najlepsze odpowiedzi to takie, które stawiają nowe pytania. Tym razem zadawane sobie. Każde pytanie ma dwa końce. I niezmierzony, niepojęty środek.
Otworzyłam wino - dziś przybyło do mnie od Taty.
Lekkie, o bogatym bukiecie, o ton mniej słodkie niż rocznik 2014. Doskonałe.
Chciałabym zagęścić rzeczywistość - jeszcze trochę.
Na razie poruszam się jakby w pewnej ospałości. Która składa się z zachwytów, tęsknot oraz bólu i niepewności. Mieszanka-kołysanka.
Granica tego nibysnu jest perforowana i na pewno nie jest linią, raczej substancją.
Ale pracuję, choć mogłabym intensywniej.
Wynurzam się na peryskopową, by dokonywać aktów ważnych wydawniczo, łącznie z taką zabawą jak kupno licencji na Polskę na tłumaczenie pewnej książki od zagranicznego wydawnictwa.
Dzięki aktom zwarcia wewnętrznej mej materii czynię różne starania względem rzeczy już wydanych.
Podejmuję różne decyzje.
Choć zapewne jeszcze nie te najważniejsze.
I piszę.
I śpię.
I śniło mi się, że zasnęłam. I że się obudziłam i z jakiegoś powodu nie wiedziałam, czy jest południe czy północ. I nie wiedziałam, czy to jest ważne.
Zmokłam bardzo.
Chciałam wpasować się w międzyburzowe przerwy, ale z marnym skutkiem. Fale płynące chodnikami przelewały mi się w sandałach i nasączały spodnie do połowy łydki.
Pojechałam załatwiać sprawy pracowe - i załatwiłam wszystkie trochę nie do końca. Spokojnie mogą dalej się toczyć, ale wszędzie zabrakło małego elemenciku, przez który jeszcze raz muszę pojechać.
Nic takiego, ale odrobina na odrobinę, ze zmoknięciem i przewianiem, zepsutym automatem do biletów, zapomnianym portfelem (dobrze, że choć kartę płatniczą miałam luzem w kieszeni...) i niezgrabnym szukaniem drobnych na dnie wielkiej torby, aby zapłacić za bilet kierowcy.
I jeszcze....
Ale dobre rzeczy też się dzieją.
A pani z kwestury powiedziała, że mam parasolkę w kruki.
Rzeczywiście, a nawet -
w białe kruki!