sobota, 31 stycznia 2015

Obszar podróży

Czasem myślę o dalekich podróżach
Na przykład w góry.
Choćby dosyć niskie.
Wczoraj nawet zobowiązałam się, że na jakąś górkę wejdę, zamierzam więc to zrobić.

Na ogół jednak biorę pod uwagę czułość.
Bo jak mam objąć czułością wielką przestrzeń?






piątek, 30 stycznia 2015

Krypta

Po tym, jak napisałam o czaszce, tata zrobił parę zdjęć i przysłał mi je.
Na pierwszym jest kościół - widok z balkonu rodziców, na drugim okienko.



Tak to wygląda teraz i tak było czterdzieści lat temu.
Mam też zdjęcia wnętrza, w świetle lampy błyskowej, ale nie opublikuję ich. Poczułam bowiem, że te trumny to jest czyjaś intymność. Czyjeś życie, czyjeś ciało, już bezbronne. Czaszki nie widać, ale i tak bym jej nie pokazała. Zanim stała się symbolem strachów kilku pokoleń, była naczyniem czyichś myśli, marzeń, nadziei. O nic nie można jej już zapytać, można o niej tylko pomyśleć z czułością.
Układ cegieł, jaki widać na zdjęciu, każe przypuszczać, że okienko wmurowane zostało w miejsce dawnych drzwi. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że wewnątrz żadnych drzwi nie ma.
Do krypty po prostu nie ma wejścia.

Freud by się nie zdziwił.

czwartek, 29 stycznia 2015

Szmaciarz

- A to jest od szmaciarza - powiedziała Sabina M., siostra cioteczna mojego taty, pokazując ceramiczną miseczkę.
Tym prostym zdaniem sprawiła, że jak w przebłysku ukazał mi się fragment świata, który wziął był przeminął. Który zaistniał jeszcze przez chwilę gdzieś tam na horyzoncie moich zdarzeń. Szmaciarz był częścią tego świata.
Oddaję głos tacie:

Bardzo dobrze pamiętam jak odwiedzał naszą wieś "szmaciarz". Najpierw przyjeżdżał wozem zaprzęgniętym w konia a potem jakimś starym zdezelowanym samochodem. Skupował stare ubrania (ale wyłącznie z tworzyw naturalnych), butelki, jakiś drobny złom. Skupował także jajka. Nie płacił pieniędzmi, lecz różnymi rzeczami, jak talerze, miski, kubki. Dzieci dostawały cukierki. My dzieci mieliśmy zawsze przygotowane na tą okoliczność butelki. Za pięć butelek otrzymywało się jednego dropsa. 
U Sabiny zachowały się jeszcze jakieś skorupy od "szmaciarza".

Oczywiście zaapelowałam o zdjęcia artefaktów.
Oto są:






Kruche, rozpadające się, jak niewyraźne wspomnienia.
W słowniku dawne znaczenie słowa "szmaciarz" bije się o miejsce z nowym, negatywnym, pogardliwym działającym jak przezwisko.
Chciałam przytulić to słowo. Mrugnąć w jego stronę.
Uśmiechnąć je.

środa, 28 stycznia 2015

Mieszkańcy Śródświat(ł)a

Wywołał mnie wczoraj późnym wieczorem, ledwo zauważalnym zalśnieniem. Być może jest nietrwały, ale może tylko z naszego punktu widzenia. Może mieści się cały między impulsem a jego dopełnieniem.
Ale kto wie, kto wie?
Jego mieszkańcy. Mieszkańcy Śródświat(ł)a.









wtorek, 27 stycznia 2015

Wracaj

Słabość (po?)chorobowa i smutek wędrujący.
Chciałabym się jakoś wyzbierać, ale jak o tym mówię, to mi jeszcze smutniej.
Chcę się cieszyć.
Wracaj uśmiechu...!
Chlip...

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Lec

Czasem nagle czujesz, że coś na ciebie patrzy. I musisz się zatrzymać na krótszą lub dłuższą chwilę.
Dlatego między innymi tak kocham moją pracę.
Oto wiersz Stanisława Jerzego Leca:

Ludzie w sobie koczują
i mają oczy nomadów.
Nawet ci, co wpuścili korzenie
we własne ściany i krzesła.

niedziela, 25 stycznia 2015

Urodziny

Długoucha piękna Lu,
alias Nieduży Pies Morski oraz Strażniczka Tratwy,
kończy dziś siedem lat.



Urodziny ma oczywiście także jej brat, ukochany towarzysz zabaw, uroczy łobuz Czarlik


Kochane psiaki, długich lat w zdrowiu, bezpieczeństwie i zabawie!

sobota, 24 stycznia 2015

Mogłoby

Mogłoby być lato, albo choć ciepły kwiecień. Usiadłabym nad morzem, na ciepłym piasku i słuchała szumu fal.
Na razie wszak psychika mi siada.
Na jej obronę mam to, że jednak stale na nowo się podnosi ;)
Antybiotyk wczoraj wszedł do akcji.
Bardzo pomagają mi rozmowy z bliskimi mi ludźmi oraz praca.
Całe więc szczęście, że nie pracuję przy wyrębie lasu (ani nawet przy obieraniu cebuli...).

piątek, 23 stycznia 2015

Blog uczy mnie

Blog uczy mnie.
Oczywiście mogłabym napisać, że to ja uczę się, ale nie będzie to cała prawda.
Bo blog to nie tylko to, co ja piszę. To cała sfera interakcji, która się z niego bierze i zagęszcza rzeczywistość wokół.
To także Wy, czytelnicy, uczycie mnie.
Uczycie mnie, że można napisać o swoich trudnych chwilach i świat potem nadal pozostaje w całości. Że jeśli ktoś próbuje pogłaskać Cię po głowie, to można nie wystawiać kłów i nie warczeć. A przynajmniej można próbować to znieść i --- pozostać w całości.

Nie wiem, dlaczego warczałam i gryzłam już jako bardzo małe szczenię.
Wszystko przecież było dobrze.

czwartek, 22 stycznia 2015

Chwile

Mam dziś chwile słabości.
Zamykam oczy, a potem śni mi się samotność w nieprzebytych korytarzach, zimnych pokojach, poplątanych ulicach. Nie chcę spać.
Przez moment chcę być dzieckiem, aby móc bez poczucia winy potrzebować pomocy.
Ale nie, nie!
Nie.

środa, 21 stycznia 2015

Lipa, miód, cytryna

Herbata z kwiatu lipy z miodem daje mi....  poczucie ukojenia. Lubię zapach lip, upajający. Mam trzy wielkie drzewa przez blokiem, wcześnie kwitnące.
Potem jeszcze czarna z miodem i sokiem z połowy cytryny. Zawsze jest słoneczna. Słodko-kwaśna :)

I obejrzałam dziś Starszą w TV, w Na dobre i na złe.
Telewizora używam tak sporadycznie, że zapomniałam, jak się włącza :)

wtorek, 20 stycznia 2015

Poza tym

Zostałam obejrzana, osłuchana i wysłuchana. Został zgłębiony temat gardła i oskrzeli.
Postanowiono, że mam się... bronić.
Przed antybiotykiem.
Został mi wprawdzie zapisany, ale na wypadek gdyby w najbliższych dniach mi się nie poprawiało.
A poprawia mi się z pewnością, bo od wczoraj daję radę pracować :)
Pozostałe objawy bez większych zmian, ale przecież są jeszcze te mniejsze, jak pewne obniżenie średniej dobowej temperatury. Organizmu, oczywiście.

A poza tym chcę kota. Jakiegokolwiek.
Ale mąż się nie zgadza.
Mogłabym to zignorować, ale takiemu kotu lepiej chyba, jak chcą go wszyscy domownicy?

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Tyle tego

Tata napisał mi komentarz do poprzedniej notki, potem zadzwoniłam, żeby pogadać. Okazało się, że w taty dziecięcych czasach było dokładnie tak samo, z tym samym oknem, tą samą czaszką, a nawet z tym uczuciem fascynacji i lęku jednocześnie. Sztafeta pokoleń z czaszką w kościelnej krypcie...
Muszę sprawdzić, czy Ona jeszcze tam jest.

Pokolenie taty widziało też inne rzeczy. Na łące w lesie był cmentarzyk, ogrodzony z trzech stron metalowym ozdobnym ogrodzeniem, z czwartej zaś murem z białego marmuru. Mur centralnie przechodził w wysoki krzyż, przez który wiodła brama.
Najpierw rozszabrowane zostały groby, potem marmur przydał się kamieniarzom.
W szabrowaniu celowali kursanci z ośrodka szkolenia rolniczego. Przyjeżdżali na parę tygodni, przeszłość miejsca nie miała dla nich znaczenia, a umysły rozpalała im chyba wizja kosztowności.

Pamiętam resztki ogrodzenia i puste groby, kości bowiem też wywleczono. Dziury w ziemi.
Pamiętam, że podchodziłam, i zaglądałam w dół, ale już nigdy nikogo tam nie było.
Tuż obok, na łączce, rosły fiołki, masy fiołków.

niedziela, 18 stycznia 2015

Suma wszystkich strachów

Tekst Riannon opublikowany gościnnie w Kurniku przypomniał mi dawne dzieje.

Kiedy chodziłam do podstawówki, szkoła we wsi znajdowała się na zakręcie. I nie jest to żadna metafora - wokół budynku zwyczajnie okręcała się wiejska droga. Przez ulicę przechodziło się do drugiego budynku, gdzie mieściły się cztery klasy, ten budynek przylegał do większego, zwanego Salą, ów zaś, narożnikiem, do ogrodzenia otaczającego kościół.
Za czasów "starego księdza" religii w szkole nie było, odbywało się tylko przygotowanie dzieci do pierwszej komunii. "Nowy" ksiądz zaczął prowadzić regularne zajęcia - w salce katechetycznej. Było to drewniane pomieszczenie jakby przylepione do czternastowiecznego kościoła; wchodziło się do niego po wąskich drewnianych schodkach. Pod salką, od strony, po której w środku znajdował się ołtarz, było okienko, bez szyby, za to z przerdzewiałymi metalowymi prętami.
I tam właśnie, za tym oknem, w podziemnej krypcie, znajdowała się czaszka.
Wiedzieliśmy o tym, my, dzieci.
Wiedzieliśmy każdego dnia, nawet skracając sobie drogę ścieżką przy kościele w jasny dzień - za tym oknem była ciemność.
Odruchowo staraliśmy się nie patrzeć, mierzyć świat przyszłością po drugiej stronie drogi, gdzie znowu było życie, szczekały psy, a krystaliczna woda płynęła ze źródła, ujęta w metalową rurkę.
A jednak głowa sama się odwracała, choćby w ostatniej chwili.
Czasem zaś szło się specjalnie.
Należało przykucnąć i przybliżyć oko do lewej strony okienka, osłaniając się dłońmi od światła, by przyzwyczaić wzrok.
I wtedy widziało się trumny, jedne na drugich, a niektóre połamane.
W samym rogu, zza starych desek wychylała się Ona, szarożółta, kierując w stronę okna pusty oczodół.
Co jakiś czas po prostu musieliśmy na siebie spojrzeć.

Kiwać się

Ta czy owak najlepsze samopoczucie zdobywam, kiwając się na fotelu przy biurku.
Ta piosenka jest do tego bardzo dobra.
Nie należy jednak traktować jej przesłania całkiem dosłownie.




A może wirusy wystraszą się brzydkich słów?
Znam parę.

sobota, 17 stycznia 2015

Bębenek

Siedzę z nogami założonymi na biurko, stopami wprawiając fotel w kołysanie.
Słucham Alborady. Wiem - to indiańskość na sprzedaż, ale Chirapaq łyknę dziś w każdej postaci.
Pierwszy raz usłyszałam ją na "patelni" przy Metrze Centrum, dość dawno temu; grali wtedy trzej Peruwiańczycy.

Stałam i słuchałam zauroczona, a najbardziej zauroczył mnie bębenek.
Kupiłam od nich płytę, ale na niej nie było słychać bębenka, a bez niego to już nie to samo.
Wygląda na to, że doświadczyłam wykonania unikalnego, jakiego na płytach ni w internetach nie znajdziesz....
Przez jakiś czas miałam nawet chęć kupić bębenek i sobie dogrywać, ale wyperswadowano mi to jako pomysł zbyt już wariacki.



Siedzę, bo trudno mi zasnąć, gdy muszę oddychać przez usta.
Kiwam się więc.
W lepszym momencie położę się, ale dość szybko się obudzę.
Pomyślałam, że mogłabym zatańczyć.
To byłby powolny taniec dreptany odganiający wirusy.
Ale być może powinnam mieć bębenek.

piątek, 16 stycznia 2015

Nie lubię

Rhinowirusy rozmnażają się lepiej w chłodzie.
Dziwne - ja rozmnażałabym się lepiej w cieple.
Ale cóż - de gustibus...

Dlatego rhinowirusy nie lubią, jak ktoś ma gorączkę.
Ja też nie lubię jej mieć.
W ogóle nie lubię być chora.

Aniu kochana - pytam. - Zrobić ci herbatki z miodem i cytryną?
O tak! - odpowiadam.

czwartek, 15 stycznia 2015

Dla Stasia

Jeśli zastanawiacie się, na co przeznaczyć swój 1%, możecie wesprzeć Stasia.
Staś dzielnie walczy z następstwami przepukliny oponowo-rdzeniowej.

środa, 14 stycznia 2015

Dziś

Odczułam dziś nagłą, silną, nieodpartą potrzebę obejrzenia jakiegoś spektaklu tanecznego.
Jeśli nie przejdzie, jutro pewnie wybiorę się na Hamleta w Teatrze Wielkim, choć gardło jeszcze mnie boli.
A w weekend może na Zorro.
Ale najbardziej chciałabym popatrzeć na coś z Francois Chainaudem.
Tancerzem, który nie mieści się w żadnych sztywnych kategoriach.

Na razie zaś wyszłam fotografować rdzę.
Rdza jest wtedy, gdy metal nie mieści się w sobie.




wtorek, 13 stycznia 2015

Ciało/umysł/ciało

Przez parę tygodni nie było całkiem jasne, gdzie kończy się jej, a zaczyna moje.
Czasem drżałam jej strachem. Czasem, przytulona, mruczała mi w ramię, a ja całowałam jej głowę między uszami. Ręce po łokcie umazane w blendowanej karmie, palce oswojone z jej zębami. Policzkiem sprawdzana ciepłota płynu do kroplówki. Stojący w powietrzu opar naszego bycia razem, pomieszanie.

Byłam rozproszona na pył, na brzęczącą chmurę.

Dotykam swoich ramion, ud, stóp.
To ja - mówię - to ja.

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Praca - reaktywacja

Po długiej - jak dla mnie - przerwie czas zanurzyć się w teksty. Na razie te, nad którymi zaczęłam pracować w zeszłym roku. Na horyzoncie widać nowe, dla kilku instytucji i wydawnictw.
A zupełnie specjalną sprawą są książki, które planuję wydać jako firma wydawnicza, jako wydawnictwo właśnie.
To jedno z moich marzeń, które zaczynam spełniać.

niedziela, 11 stycznia 2015

Bardzo dobry czas

Było naprawdę pięknie.
Dobry czas.
Taki - że nie umiem tego zwyczajnie opisać. Raczej noszę to w sobie.
Spotkanie z Rembrandtem było punktem centralnym, także chronologicznie. Czuć było od obrazów ciepło Jego Ręki - i porcję tego ciepła zabrałam ze sobą.
W czwartek padał deszcz, ale już w piątek Londyn miał dla mnie porcję słońca, zapach rzeki oraz....  róże w ogrodach.
A najlepsze ze wszystkiego było spotkanie z Przyjaciółką.




Przyleciałam

Jak Ania M. coś robi, to wkłada w to całe serce.
Więc jak się bała lotu samolotem - to bała się okropnie.
A jak już przestała - to całkiem.

czwartek, 8 stycznia 2015

Noc

Noc przy muzyce.
Nie ma co spać - już zaraz musiałabym się budzić.
A więc słucham. Od Rammsteina po Republikę.

I rozmyślam, i złoszczę się na siebie. Bo już nawet nie to, że boję się lecieć samolotem, bo przecież wsiądę i polecę. Bo to jest raczej symptom, ślad. Ślad ważniejszej sprawy. Takiej, że w ogóle boję się utraty kontroli - kontroli nad wydarzeniami, ale jeszcze bardziej nad emocjami. W pewnym sensie boję się oddać siebie - powierzyć się cudzej ocenie, ale i cudzej czułości.
Taka noc przejaśnień i wypowiedzenia pewnych rzeczy wprost. To chyba dobrze.

Moja ulubiona piosenka grupy Blur.




środa, 7 stycznia 2015

Czasem mówię

Czasem nie mam zasięgu.
Śni mi się wielka powódź, woda, której nie mogę przebyć.
Zgubiona klawiatura lub pogubione palce.
Mówię: dziewczynko, ukołyszę cię,
albo nie.

wtorek, 6 stycznia 2015

Rodzaj wolności

Właściwie można by nie otwierać drzwi z tą wypracowaną przez lata ostrożnością, by nie uderzyć w kuwetę. Można by nie myśleć o tym, czy w misce jest świeża woda, czy gdzieś nie leżą foliowe torebki, bo nie powinna ich lizać.
Można by nie myśleć, że to ona drapie nocą w moje drzwi i nie zrywać się ze łzami w oczach.

London calling

Zbieram porcje odwagi. Otulam się.
Dostałam już tyle wsparcia - blogowego, pozablogowego i śródblogowego - że mogę polecieć, chyba nawet nie używając samolotu.
Mały tchórzyk Ania M.

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Łowię światło


Ania M. pracowała nad książką o widowiskach religijnych we wczesnorenesansowej Anglii, gdy nagle
usłyszała stukanie w okno.
To był śnieg, śnieg w formie grubej kaszy.
Moja Lu jest wielbicielką świeżego śniegu.
Nikogo nie było, więc wieczorny spacer przetańczyłyśmy na ulicy.

Tutaj

Dziś wiersz całkiem nowy Tutaj.

niedziela, 4 stycznia 2015

Przed czwartkiem

Nie znam siebie.
Nie znam siebie z nadchodzącego czwartku, z godzin porannych.
Mój umysł zajął się nadprodukcją niepokojących scenariuszy, ale trudno mi przewidzieć, co zrobi w ów czwartek na lotnisku Okęcie.
Czy Ania M. wsiądzie do samolotu?

Niedzielne myśli nieoswojone

Zaczęła się niedziela, jest pusto i cicho. Nie ma kuwet i miseczek.
Czy daję sobie radę?
Nie wiem, czy jestem silna; czuję czasem, że słabość czai się za drzwiami.
Bywa, że w środku siebie drżę.
Uciszam to pisaniem i czytaniem, ale czasami wiem, że muszę położyć się i zamknąć oczy. Dać myślom płynąć.
I przypomina mi się powracający sen: zaczyna się od tego, że czuję się bardzo kochana, i że po chwili to mija, a ja wiem, że musi minąć. I wiem, że to ja sama jestem po obu stronach, to ja przestaję siebie kochać, jak surowy sędzia.
[Sędzia we mnie odzywa się chętnie w chwilach trudnych]
Moje myśli powiodły mnie jeszcze do bloga Schronienia, gdzie kiedyś dałam komentarz do notki o snach. Czułam, że muszę to odnaleźć. I znalazłam.
Latem 2013 roku napisałam tak:

Niedawno śnił mi się Bóg Pisania. Był bardzo duży, z pięknie wyrzeźbionymi mięśniami, ale nie olbrzym – taki na ludzką jeszcze miarę. I w zasadzie mógł być też kobietą. Jednak powiedziałabym, że są w nim obie płcie, a nie, że był bezpłciowy.
Otaczał mnie ramieniem. Jak masz na imię – zapytałam, a on powiedział, że może napisać je moją krwią. Dałam mu palec, ukłuł mnie, i krwią napisał coś. Po chwili zorientowałam się, że to ja piszę, ale kolejne litery były coraz bledsze i w zasadzie wyciskałam je w papierze. Postanowiłam je zapamiętać i pamiętałam na pewno jeszcze parę chwil po przebudzeniu.
Lubie sny, lubię się w nie zapadać.
One niczego nie wróżą i nie szukam w nich wskazówek. Nie miewam też w zasadzie koszmarów.
Mam jednak wrażenie, że we śnie znam siebie o wiele lepiej niż na jawie. jakby otwierało się tajne przejście do tego poziomu mnie, którego na jawie się boję lub nie chcę znać.
Czasem czuję się tak, jakbym we śnie umiała samą siebie utulić, pokochać najgłębszą głębią mnie.


Najważniejsze jest tu oczywiście ostatnie zdanie.

Chciałabym odnaleźć ciepło takiej chwili. Gdy nie muszę zdawać z niczego egzaminu, gdy mogę po prostu być - mądra i głupia, w zachwycie i w cierpieniu. I gdy mnie samej to wystarczy.
To ciepło gdzieś we mnie jest. Tak myślę.


sobota, 3 stycznia 2015

Dopamiętać

Chciałabym się dopamiętać,
doczołgać, donurkować, dopatrzeć
do najdawniejszych dawności, do ścianek macicy, do protoplanktonu, różowej powierzchni Marsa, ceglanej podłogi w sieni, ciemnej szafy za kotarą, korzeni porzeczek w ogrodzie, zapomnianych srebrnych łyżeczek, do korytarza na parterze w liceum, do smaku głogu prosto z gałęzi, do płaskich ryb w Rowie Mariańskim i jeszcze głębiej, głębiej, pod powierzchnię snów o tym, że nie umiem rozpoznać miast i dróg i że nie można, nie można mnie pokochać

piątek, 2 stycznia 2015

Kotka

Dzika nie żyje. W czasie operacji okazało się, że ma nowotwór z rozległymi przerzutami.
Podjęliśmy decyzję, żeby jej nie wybudzać.

Proszę serdecznie o niekomentowanie.

Pisanie

Pisanie w chwilach trudnych
pisanie ratunkowe
musi być konkretne
jak kamień na drodze, drewniana poręcz, betonowe schody
Jak twarde stalowe haki wbite w ściany gór
o czym jeszcze
o dłoniach które szukają
piszę

czwartek, 1 stycznia 2015

Jeden

Rok 1978 był dziwny.
Skończyłam wówczas 11 lat i nie wiedziałam, kim jestem.
Pamiętam za to zimę stulecia ze śniegiem sięgającym dwóch metrów.
Wąskimi drogami do Kętrzyna i do Barcian przejechał pług śnieżny, tworząc na szosach tunel, którego ściana po prawej stronie, wysokości paru pięter, była wyszlifowana na gładko.

Wtedy to budowaliśmy tunele również na łące przed blokami, ja i kolega z klasy Karol. Karol z zasady był człowiekiem skrajnie małomównym, a więc labirynt podśnieżnych korytarzy, o sklepieniu tak mocnym, że dało się po nim chodzić, uzyskaliśmy po paru godzinach, używając w tym celu może trzech słów. To była cicha zajadła praca, kopanie, wyrzucanie na zewnątrz łopatek śniegu, wygładzanie ścian, z całkowitą pewnością, że to nie ma żadnego sensu.

Potem jeszcze było lato.
Nad jeziorem w Gierłoży rozłożył się w półkole obóz drużyn harcerskich z kilku okolicznych szkół.
Obudzona w środku nocy wyszłam przed namiot. W bladym świetle latarki zobaczyłam śpiące pod tropikiem stado komarzych matek, w gorącym, parnym powietrzu.
Zagłębiłam się w las, ścieżkami wśród bunkrów; jeden z nich chylił się wyraźnie, a między ścianą a ziemią tkwiły wątłe patyczki-podpórki. Wyglądało to tak, jakby potężny mur uchylił usta w ironicznym uśmiechu.
I wtedy właśnie, w blasku pierwszych promieni, na białym tle mojego uda zobaczyłam cienką karminową linię.

2015

To, co wystaje nad powierzchnię praoceanu, dzieli się. Szarpnięcia podwodnych wulkanów, spazmy górotworów. Czuję to wnętrzem dłoni.
Poza tym przecież czas to złudzenie.
Ważne są rozmowy, a w rozmowach słuchanie - córek, rodziców, przyjaciół.
Zapach przyszłych książek, które chcę głaskać po skrzydłach i wypuszczać w świat.
Niczego nie chcę zatrzymać przy sobie.
Tylko kocham.