niedziela, 27 listopada 2016

Miód. Ale głównie spirytus

Naprawdę dawno nie chorowałam, aż tu nagle. Gorączka, dreszcze i inne grypopodobne atrakcje.
W czwartek i piątek wieczorem postanowiłam pobiegać; piątkowe powietrze było dość lodowate - a ja zasapana, czułam, jak wypełnia mi zimnem drogi zwane oddechowymi.
Liczę na spirytus z miodem. Trzy razy dziennie :)

No to jeszcze parę osobników z bestiarium.



piątek, 25 listopada 2016

Pod niebem








Trochę zdjęć z Ursinowii późnolistopadowej.
A tymczasem już tyle dni nie pisałam. zaniosło mnie na Drugą stronę, gdzie wylągł mi się nowy podmiot liryczny.
Rotlippenmusch.

niedziela, 20 listopada 2016

U rodziców

W sobotnie przedpołudnie poszłam z tatą do ogrodu. Listopadowy ogród nasiąknięty wodą, bo prawie cały czas pada deszcz - ziemia pod butami mlaska. Oparłam się kolanem, robiąc zdjęcia i zaraz poczułam, jak nasiąkają spodnie. Ciepły dzień.
A wczoraj wieczorem wróciłam do Warszawy.
























sobota, 19 listopada 2016

Tutaj

Sam początek soboty.
Babcia jest jeszcze mniejsza niż była, chudziutka, obcięte całkiem białe kosmyki nadają jej twarzy wygląd dziecka.
Trzeba ją namawiać, żeby jadła; mama i tata proszą, jeszcze łyżeczkę nutridrinka, to dobre, specjalnie dla ciebie.
Depresja poudarowa powoduje smutek. Jestem smutna - mówi i pyta, czy Bóg ją opuścił. Raz za razem, jak zapetlony lament.
Tata przynosi jej laptop i włącza stare niemieckie piosenki, które specjalnie wyszukal. Na początek "Kom lieber mai und mache die Beume wieder grun". przyjdź kochany maju i spraw, by drzewa na nowo się zazielenily. Do muzyki Mozarta. Potem wyłącza, a babcia zaczyna sama śpiewać delikatnym czystym głosem.
Slyszysz Aniu - mówi tata - ani jednego fałszu.

czwartek, 17 listopada 2016

Czwartek

Dziś wróciłam - jutro jadę.
Pracy wir. I to chyba dobrze. Redaktorskie roboty papierowe dobrze robią na jazdę pociągiem.
A jutro to do rodziców i babci na dwa dni.
A teraz to noc, a spać mi się nie chce. Czwartek.

poniedziałek, 14 listopada 2016

Plany i zmagania

A plany są takie, że za nieco ponad miesiąc, czyli 17 grudnia, czyli w sobotę, odbędzie się drugi wieczór autorski Lucyny Brzozowskiej, czyli naszej blogowej Abigail. Pierwszy odbył się w październiku w Bielsku-Białej i był bardzo udany. Czytaniu wierszy towarzyszyły wówczas dźwięki mis kryształowych, na których zagrała Alina Danielewicz, oraz fletów beskidzkich, wydobywane i generowane przez Pawła Juliana o pseudonimie Beskidzki. Wszystko razem brzmiało tak interesująco, że postanowiliśmy to powtórzyć, tym razem w Warszawie. Termin i miejsce już są zarezerwowane i mam nadzieję, że nic nie stanie na przeszkodzie. Wydarzenie na fb zrobię za jakiś czas, ale pisze wcześniej, bo może ktoś by chciał sobie ułożyć czas, który będzie już czasem przedświątecznym.
Tu misy - zdjęcie z Bielska ziarniste, ale widać, jakie fajne są :)



A poza tym - cieszę się z przyszłorocznych planów wydawniczych, ufając, że uda się je zrealizować.
To jest coś, co mnie najbardziej unosi emocjonalnie z wszystkich zajęć - powiedzmy - zawodowych. Bardzo bardzo.

I zmagam się ze stresem bytomskim.

I jeszcze z aniogłupotą się zmagam, która jest specjalnym instynktem skłaniającym mnie do emocjonalnego uszkadzania się. Takie tam, żeby sobie samodzielnie dowalić w najbardziej wrażliwy (i cenny) obszar. A powinnam się pewnie kopnąć w aniodu...., no, i zabrać twardo do roboty - bo co by nie było, to przynajmniej robota będzie zrobiona.
I takim realistycznym akcentem kończę dziś, wierząc, że jest w tym jakaś moc :)

Poniedziałek

W pierwszych minutach mojego poniedziałku chciałam napisać, że urodziłam się na ruchomych piaskach, choć wyglądało to wtedy jak ruchome śniegi. jeździłam w brzuchu mamy od szpitala do szpitala - mówili,  że jestem źle ułożona i tak chyba zostało.
Teraz jestem już duża, ale wciąż siedzę w korytarzu. W przedsionku, który migoce. Wkładam stopę w drzwi, widzę jakąś rzeczywistość. Ale nie wchodzę.
Może teraz mi się uda?
Moja nadzieja jest niezniszczalna, jak to bywa u stworzeń na niskim etapie rozwoju osobniczego.

czwartek, 10 listopada 2016

wtorek, 8 listopada 2016

Samo

Jadę, myślę, czytam, dalej jadę.
Zaglądam. Myślę: tylko jeden komentarz.
Myślę: czemu tak jest, że mi zależy .

I całkiem samo mi się myśli: może dać spokój, może coś zakwitnie.
Samozakwitajaca myśl .

Czasami się nie boję

Wczoraj - było pięknie
pięknie.

A jeszcze zanim zaczęła się uroczystość, w radiu usłyszałam Joan Baez.
Zatrzymałam się, zapatrzyłam.
Widziałam, że to znam.
Ale nie słyszałam - całe lata.

piątek, 4 listopada 2016

Chwila

Liczne powroty myślami do dzieciństwa ostatnio, pewnie związane także z chorobą babci.
Ale myślę głównie letnio, czuję ciepłe, zakurzone drogi polne i te przez wieś, z płaskich gładkich kamieni.

Widzę człowieka na motorowerze albo rowerze, który nie wyrabia się na zakręcie, niegroźnie się przewraca i z torby wysypują się jabłka, toczą się, kolorowe, jasne. Babcia, mówi: dzieci, zbierajcie jabłka, a zaraz potem mama: nie wolno, to przecież nie wasze. Oba zdania szybkie, spontaniczne, wyrzucone bez bariery namysłu, takie ze środka.
Nie wiem czemu ta chwila wydaje mi się bardzo intymna.
Tak jakby zderzyły się ze sobą dwa nagie światy - z jednej strony rodzaj wspólnoty, gdzie wchodzi się bez pukania i z każdym jest się u siebie, a z drugiej poczucie, że można być obcym, prywatnym, oddzielonym. Emblematyczna chwila. I nie wiem, czy to była kwestia przed- i powojenności, czy to jednak dzieliło się jakoś w poprzek.
Wiem jednak, że to zderzenie odbyło się też we mnie, a pękniecie, które z tego powstało, też przeze mnie biegnie.
A teraz poczułam, że chcę o tym napisać.


czwartek, 3 listopada 2016

No!

Kupiłam sobie kapelusik na zimne dni. Śliczny, skórzany, czarny.
Dla równowagi jednak zepsułam spłuczkę.

środa, 2 listopada 2016

Dziwne dni

Dziwne te dni, z niskim niebem.
Praca, przygotowanie smacznego jedzenia, książki, dużo żarówek włączonych w domu, długie grzanie się w wannie wieczorami - pomaga trochę.
Wyjęłam też ciepłą kurtkę, która nie jest bardzo ciepła, no i zaczęłam nosić skarpetki, a to u mnie znak, że prawie zima :)

Babcia Lisa wyszła dziś ze szpitala. Odzyskała kontakt, mowę i władzę w ciele. Chodzić jeszcze nie może, ale kto wie? W szpitalu miała zapalenie płuc, ale dała sobie z tym radę.
Teściowa skończyła kurację i pojechała.
Lu po operacji odzyskała wigor i prawidłowy zapach. Przytyła nawet trochę.


Jak byłam mała, miałam fotel koło pieca. Siadałam na nim bokiem, plecami do drewnianej poręczy, a stopy opierałam na kafelkach. Trzeba było znaleźć takie , które nie były za gorące, ale przyjemnie grzały. To jedno z bardziej wyraźnych wspomnień z domu zwanego starym domem, z którego przeprowadziliśmy się do bloku, jak miałam dziewięć lat. Ten "stary dom" to było dwupokojowe mieszkanie w budynku wielorodzinnym - babcia wprowadziła się tam z siostrami i matką po powrocie z niedokończonej "wielkiej ucieczki" przed Armią Czerwoną. Mieszkali wszyscy razem, bo tak było bezpieczniej. Stopniowo siostry odchodziły na swoje, niektóre wyjeżdżały i w mieszkaniu została babcia z prababcią i synem - moim tatą. Potem wprowadziła się mama i ja się urodziłam. Przed domem był ogródek, najbardziej pamiętam floksy i róże.

Fotel ciągle stoi w babci pokoju.