sobota, 30 września 2017

Bajka

Dawno temu w odległej galaktyce. Albo nie tak odległej. Tak czy owak układałam sobie bajkę, żeby przetrwać. Bajka zmieniała się, falowała, skracała, wracała do punktu wyjścia, zapominała się i przypominała. Aż w końcu postanowiłam ją zapisać, żeby nie zniknęła. Już ją kiedyś w blogu publikowałam, ale zaglądam do niej czasem i poprawiam. Niektóre słowa zaczynają mnie śmieszyć, albo wydają się puste.
Pomyślałam sobie teraz, że ją przypomnę:



Królewna w pancerzu

Pewnego razu była sobie królewna.
Miała tatę króla i mamę królową, którzy bardzo kochali swoją córeczkę i powtarzali jej często, jaka jest śliczna i mądra.
I wszystko było dobrze aż do dnia, kiedy dziewczynka przybiegła z płaczem z ogrodu, w którym bawiła się z dziećmi. Wbiegła do królewskiej sieni, z niej do pokoju królowej, by tam wpaść w ramiona mamy. Wtedy jednak zdarzyło się coś dziwnego: królowa, przytulając królewnę, poczuła zimno, takie zimno, jakby dotykała metalu na mrozie. Odsunęła się szybko, odchyliła bluzeczkę córki i zobaczyła... zobaczyła coś, co bardzo przypominało metal.
- Co ty tu masz? – krzyknęła?
- Nie wiem, mamo! – zawołała dziewczynka.
Wtedy królowa zrozumiała, że ciało jej córki od pasa do ramion pokrywa twardy pancerz z materiału twardego jak metal i tak zimnego jak żelazo na mrozie. Nie dało się go zdjąć, bo ręce bardzo marzły, poza tym pancerz był jakby przyrośnięty do skóry.
Królowa, przerażona, zawołała swojego męża króla. Gdy królewna zobaczyła tatę, krzyknęła – przytul mnie! – i podbiegła do niego. Po chwili jednak ojciec odsunął ją, bo nie mógł znieść strasznego zimna.
- Przytul mnie, przytul! – krzyczała królewna, ale nikt nie mógł wytrzymać przy niej dłużej niż kilka sekund.
- Przytul mnie! – wołała, płacząc do guwernantki.
- Przytul mnie! – wołała do kucharek, lokajów, a nawet do dowódcy pałacowej straży.

- Przytul mnie! – królewna stała na środku sali, a wokół niej robiło się coraz bardziej pusto.

Mijały dni, tygodnie, lata.
Królewscy lekarze nie umieli nic poradzić na cierpienie królewny, również najtężsi magowie byli bezradni.
Król i królowa oraz cały królewski dwór nauczyli się żyć z tym, co się wydarzyło.
Nauczyła się tego także królewna. Wiedziała, że nie może podchodzić do ludzi za blisko. Było jej stale zimno i nawet jeśli ktoś objął ją na małą chwilę, pomagało to bardzo niewiele. Robiła mniej więcej to samo co inne królewny w jej wieku – bawiła się, uczyła , czytała książki. Tylko czasem, w nocy,  budziła się, krzycząc – przytul mnie!

Gdy królewna stała się młoda kobietą, zdesperowany król – wzorem królów w innych bajkach – postanowił ogłosić wielki turniej.
- Temu rycerzowi, który zdejmie zły czar z królewny, ofiaruje się rękę królewny i połowę – dyktował królewskiemu pisarzowi – i połowę..., trzy czwarte...., nie! Całe królestwo! Ten, kto uleczy moją córkę, dostanie całe królestwo!
Ogłoszenia zawisły na murach i drzewach, a królewski trębacz objeżdżał wszystkie sąsiednie krainy, odczytując głośno tekst.
Wyznaczonego dnia przed zamkiem zebrało się sporo książąt i rycerzy; wszyscy byli gotowi zmierzyć się z trudnym przeciwnikiem, jakim był zimny pancerz.
- Ja jestem Książę Silny i Odważny – rzekł pierwszy młodzieniec. – Niczego się nie boję i rozerwę pancerz własnymi rękami.
Jak powiedział, tak... próbował zrobić. Nie minęła jednak minuta, gdy zawołał: - Moje ręce! Moje ręce są prawie odmrożone. Jeszcze chwila, a już nigdy nie mógłbym dokonywać wielkich czynów. Och, to straszne! Moje ręce!
Książę odszedł, chwiejąc się na nogach i wpatrując w swoje dłonie, ale królewna miała jeszcze nadzieję; wszak przybyło tylu śmiałków...
- Ja jestem rycerz romantyczny – rzekł cicho młodzieniec o smutnym obliczu. – Niosę ze sobą wielką moc, a jest to moc moich łez. One są takie gorące, że roztopią każdy lód, zniszczą najtwardszą stal.
Usiadł obok królewny, pochylił nad nią głowę, a jego łzy jak srebrne perły gęstym strumieniem spadały na pancerz. Jednak każda łza, odbijając się od pancerza, zamieniała się w grudkę lodu. Rycerz płakał i płakał, aż w końcu dłużej nie mógł.
- Jak to? – zawołał z rozpaczą w głosie. – Moje łzy! Zmarnowałem moje łzy! Wypłakałem wszystkie i nie mam więcej! Jak teraz będę użalał się nad księżniczkami uwięzionymi w wieżach, jak będę opłakiwał nieszczęśliwych i biednych? No jak? Co zrobiłaś ze mną królewno?
Rycerz odbiegł, zawodząc ,i chciał zapłakać nad swoim smutnym położeniem, chwilowo okazało się to jednak niemożliwe. Królewna zaś patrzyła zatroskana, jak tłumek mężnych przed zamkiem przerzedza się, jak coraz mniej pewni siebie książęta i rycerze wycofują się chyłkiem, nie chcąc ryzykować, nawet za cenę całego królestwa.
- Jestem Książę Celnie Strzelający – powiedział spokojnie jeden z tych, którzy zostali na placu. W tym kołczanie mam zaczarowane strzały, które nie chybiają celu i potrafią skruszyć wszystko, w co trafią.
Księżniczka zafrasowała się nieco. „Co będzie, to będzie”, pomyślała jednak, choć na wszelki wypadek postanowiła zamknąć oczy.
I rzeczywiście – Książę Celnie Strzelający strzelił celnie. Zaczarowana strzała nie skruszyła wszak pancerza, lecz ześliznęła się z niego, raniąc królewnę w ramię.
- Au... – powiedziała królewna.
- To nic, to nic – odrzekł książę. – Powtórzymy to. – Książę wypuścił drugą strzałę.
- Auu! – powiedziała królewna trochę głośniej.
- Co jest? – zirytował się lekko Książę Celnie Strzelający i zamierzył się po raz trzeci.
- Nie! – powiedziała królewna całkiem głośno. – Wystarczy! To się nie uda! Po prostu nie ma na to sposobu. Koniec turnieju!
A potem odwróciła się i odeszła do swojego królewskiego pokoju. 

- Hej! – zawołał nagle ktoś zza okna. – A może Mądry Książę coś poradzi.
Królewna wychyliła się przez parapet i zobaczyła maleńką staruszkę.
- Nie było tu nikogo takiego! – zawołała. – A ty kim jesteś? – zapytała.
- Chyba widać, że jestem wróżką, prawda? – zniecierpliwiła się kobieta.
- Jacy wy wszyscy jesteście dzisiaj nerwowi – westchnęła dziewczyna. – A więc co z tym księciem?
- Do Mądrego Księcia to ty musisz się wybrać. On nie jeździ po turniejach. Jest na to za mądry. Poza tym mieszka w Odległej Krainie, a to przecież kawał drogi. Ale polecam, polecam. Warto. – Ostatnie słowa wypowiedziawszy z naciskiem, wróżka oddaliła się, lekko utykając.

Król i królowa gotowi byli wiele zrobić dla swej córki, tak więc już następnego dnia królewna wraz z królewskim orszakiem ruszyła w drogę. Odległa Kraina była rzeczywiście dość daleko, ale w końcu królewna dotarła do zamku Mądrego Księcia, gdzie...  dostała numerek i stanęła w długiej kolejce.
Gdy dotarła przed oblicze księcia i przedstawiła mu swój problem, ten powiedział:
- Oczywiście, mogę ci pomóc królewno, ale główną część pracy musisz wykonać sama. Musisz udać się w Daleką Drogę i nikt nie może tam pójść z tobą. Będziesz szła, aż znajdziesz zaczarowane źródło i tego samego dnia musisz patrzeć w nie aż do zachodu słońca. Musisz być bardzo uważna i ani na chwilę nie odwracać oczu, bo w którymś momencie w odbiciu zobaczysz szczelinę w pancerzu. Wtedy włożysz w nią magiczną pestkę i poczekasz na to, co stanie się dalej. – Mądry Książę podał królewnie mały woreczek na sznurku.
- A skąd mam wiedzieć, w którą stronę iść? – zapytała królewna.
- I na to jest sposób. Woreczek z pestką zawieś sobie na szyi, tak by znajdował się na wysokości serca. Każdego ranka obróć się kolejno na wszystkie strony świata. Gdy poczujesz, że boli, idź przed siebie.
- Dziękuję Mądry Książę – powiedziała królewna. – Możesz teraz dostać całe królestwo mojego ojca króla oraz na dodatek moją rękę.
- Królestwo? – zamyślił się książę. – Taaak, przyda mi się. Ale za rękę dziękuję. Jestem przecież Mądry, czyż nie?
Królewna również zamyśliła się i pozostała zamyślona przez dłuższą chwilę.

A potem – ruszyła w drogę. 

Droga była naprawdę długa. I w dodatku trudna. Wiodła przez lasy, góry, strumienie i rwące rzeki. Przez kłujące krzaki i gorące pustynie, a także przez śniegi i skute lodem jeziora.
W końcu jednak królewna dotarła do zaczarowanego źródła. Była bosa, w poszarpanej sukience, w której trudno było dopatrzeć się śladów królewskiej szaty. Jej twarz, włosy ręce – poszarzały od piasku niesionego przez wiatr.
Królewna podeszła do brzegu źródła, opadła na kolana i zaczęła przyglądać się swemu odbiciu. Słońce zniżało się powoli.

-Pomóż mi – usłyszała nagle głos.
- Co się stało? Kto tu jest? – krzyknęła zaniepokojona.
- Pomóż mi. Jestem wędrowcem. Umieram z pragnienia. Proszę, daj mi wody.
- Ale ja nie mogę stąd odejść. Tak długo tu szłam! Za chwilę zajdzie słońce, a przedtem pojawi się szczelina w moim pancerzu. Po tym wszystkim przyniosę ci wody.
- Wtedy będzie za późno – wyszeptał człowiek. – Teraz, teraz właśnie jest ostatni moment, żeby mi pomóc, a ja nie mam już siły wstać.
Królewna westchnęła głębiej niż zwykle.
Czy miała pozwolić wędrowcowi umrzeć?
A może on po prostu kłamie, bo chce odwrócić jej uwagę od zadania, które ma wypełnić? Tak długo szła i teraz w ostatnich minutach wszystko ma przepaść, a ona zostanie na zawsze uwięziona w zimnym pancerzu?
Ale czy mogła pozwolić....

Wstała. Zaczerpnęła wodę w dłonie, podeszła do wędrowca i dała mu pić. Potem jeszcze raz.

Trudno. Pozostanie przez resztę życia w pancerzu. – To nieważne.
Trudno. Być może dała się oszukać. – To nieważne.
W tym momencie zaszło słońce.

- Dziękuję – powiedział wędrowiec i podał jej kubek. Był w pełni sił i królewna nie wiedziała, czy pomogła mu woda z zaczarowanego źródła, czy raczej wszystko było oszustwem. Jednak spojrzała mu w oczy koloru wody z jeziora i wtedy zobaczyła, że odbija się w nich jej pancerz, w którym otwiera się szczelina. Spokojnie wyjęła pestkę z szarego woreczka i wcisnęła ją w szczelinę.
Na początku nic się nie działo.
A potem pancerz po prostu pękł.
Naga skóra, pozbawiona nagle zbroi, była delikatna jak ciało ledwo wyklutego pisklęcia i czuła dotkliwie każdy podmuch wiatru.
Królewna spojrzała w dal, na horyzont, gdzie w ciemności zapalały się światła wielkiego miasta.


Zupełnie nie wiedziała, co będzie dalej.

czwartek, 28 września 2017

Spod wiatru

Na skarpie ziemia pod trawą jest zimna i nie wyschła do końca. Ale asfaltowy szary placyk, nagrzany, oddaje ciepło. Siadam po turecku, zamykam oczy. Trochę się kiwam. Słońce owija się wokół mnie, obejmuje cały ból, depresję, całą rozpacz. Ale też szczęście, i rozkosz, i zachwycenie - to wszystko najcudowniejsze, co spotyka mnie niezasłużenie. Każe drżeć tym wszystkim mitochondriom, od szpiku najgłębszych kości do naskórka. I jeszcze warstewce powietrza wokół. Zdjęcia robię trochę na ślepo, spod wiatru.








czwartek, 21 września 2017

Nowa książka

W moim wydawnictwie szykuje się nowa książka.
Planowana jest na sam początek października. To kolejna, dziesiąta już pozycja w serii Tangere.
Okładka wygląda tak:


A to notka, która znajduje się z tyłu na okładce:

Choć nazwisko Jan Zapolski nie jest znane, jego wiersze są zjawiskiem zupełnie wyjątkowym
w polskiej poezji. W prostej, przejmująco świadomej i czytelnej formie, autor odtwarza świat
nadwrażliwego, znerwicowanego chłopca z perspektywy dorosłego, który tym chłopcem być wcale
nie przestał. Świat tego, który napisał Rozejm, jest cmentarzyskiem leków, stanów, emocji
i sytuacji, które nie przestają krwawic i bolec, lecz pozwalają się już oswoić.

Rozejm jest pierwszym tomem, który nosi podpis Jana Zapolskiego. Poeta napisał go z nadzieja,
ze uwolni od chłopięcych koszmarów siebie i innych, sobie podobnych, którzy nie potra fią ich
wypowiedzieć. Klasa tych wierszy, ich harmonia i piękno, sprawiają jednak, że nie są one tylko
zjawiskiem terapeutycznym, lecz również wybitnym rozdziałem poezji.

sobota, 16 września 2017

praca

Intensywna praca nad redakcją naukową przekładu książki o kształtowaniu tożsamości narodowych od XVIII wieku, daje mi poczucie bezpieczeństwa i porządku. Sprawdzanie tytułów, nazwisk, nazw, weryfikowanie różnych rzeczy, robienie przypisów, wędrowanie po meandrach internetowych katalogów bibliotek, archiwów. I we własnej pamięci wędrówki, bo przecież już choćby zredagowawszy wcześniej setki naukowych tekstów, mam to wszystko gdzieś w szufladkach umysłu. I znajduję, i sprawdzam, i używam.
A w poniedziałek prawie zapomniałam o spotkaniu z tłumaczką.
A w czwartek córka starsza przypomniała mi, że w piątek mam do niej przyjechać. Też bym zapomniała.
To raczej dodatek do stanów depresyjnych.
Praca dobrze robi. I przygotowywanie nowych książek do wydania też.

Ostatnio znalazłam ten utwór. Red Hotów polubiłam kilkanaście lat temu dzięki córce starszej, ale dawno nie słuchałam. A to włączam po kilkanaście razy. Coś jest w tej piosence, co przyciąga.



środa, 13 września 2017

wczoraj

wczoraj przestraszyłam się własnego (nowego) wiersza.
ale czy zniknąłby, gdybym go skasowała? może. a może i tak by wracał.
zabrałam go na drugą stronę.

wtorek, 5 września 2017

Kroniki kortowe

Jeszcze nie przykryty,
już przemoknięty
















poźnowieczornie

Trochę zdjęć z późnowieczornego spaceru z psem. Pada, zimno i chyba powinnam była założyć coś na uszy, bo zaczęły mnie boleć od zmiany temperatury z domowej na nadworną; tak mam, coś się wtedy dzieje z błoną bębenkową - na szczęście przechodzi. Wychodząc, dzwonię po Mirkę i wtedy psy, Czarlik i Lu, siostra i brat idą razem; inaczej Lu zawróciłaby do domu po pierwszych dwudziestu metrach, zwłaszcza jak jest ciemno. Spodobały mi się mokre, oświetlone latarniami liście oraz klimatyczne wnętrze śmietnika z gałęziami wystającymi z kontenerów.
A u mnie praca i praca, mam teraz taki ciąg, robię kilka rzeczy naraz. Tak właśnie lubię - nie umiałabym siedzieć nad jedną pracą i przeprowadzać ją od początku do końca. Do jednej z książek robię redakcję naukową, co sprawia, że zagłębiam się w takie zakamarki książek, zdobytej uprzednio wiedzy, katalogów internetowych i w ogóle internetu, że czuję się jak zakurzony podróżny w dzikich zaułkach dawno zapomnianych krain. Sprawia mi to przyjemność.
A na obiad zrobiłam marchewkę na gęsto, tak jak lubię, z jedną małą pietruszką, z natką, odrobiną cukru i masełkiem na koniec. No i jajka sadzone, z których jedno było niesamowite, co będzie widać na zdjęciu. Ale nie na tym ze śmietnika :)












sobota, 2 września 2017

prościej jest z poezją

Mniej piszę
bo świat zrobił się ostatnio taki nie-do-opisania. I na ogół też niewysłowiony. I to przeważnie jest dobre. W różnych sensach i odcieniach, co na ogół prościej jest opisać w poezji i dlatego dużo się dzieje w tej sferze u mnie. Dzieją się także teksty, których nie dawałam w blogach. Coś się szykuje do wydania i powoduje lekką gorączkę.
Choć stany podgorączkowe mam i tak, całkiem zwyczajne. I dużo pracuję. Choć się przy tym zmagam, przemagam depresyjne zniżki. Ale jest też tak, że tyle piękna wokół i tyle piękna weszło do mojego życia, i przeczucie, że z niskich nastrojów też da się to wyciągnąć, to piękno. Jakoś. Czasem tak się dzieje.
Szukam i słucham muzyki, która gra na mojej częstotliwości i motywuje mnie.
Dziś taka: