niedziela, 28 maja 2017

Parę słów o teatrze

Dziś byłam pod teatrem krótko, ale już się naraziłam narodowcom. Zamieniłam ze znajomą dwa słowa i ponad barierką podałam jej książki. Wśród agresywnych przepychanek zagrożono mi wezwaniem policji. I powiedziano, że nie ważne, że nic złego nie robię, bo oni mają tu transparent i jak powiedzą, że im utrudniam demonstrowanie, to przez dwa miesiące będę się tłumaczyć przed sądami.
Pomyślałam sobie, jak to jest - może nieraz mijalibyśmy się na ulicy, może na osiedlu, może i ja, i oni mielibyśmy pieski i kotki, które głaskalibyśmy, mijając się na spacerach. Ach jaki śliczny, jak ma na imię, pomogę pani/panu wysiąść, oczywiście, że uprzejmie odpowiemy sobie, jak dojść do ulicy takiej i takiej i że świat jest piękny i pachną bzy, i pogoda cudna.
Śmierć wrogom ojczyzny - słyszałam.
Gdzie są ci wrogowie ojczyzny? Jakiej ojczyzny? Czy ojczyzna to coś, czego można być wrogiem? Jak wygląda taka wrogość? Siedzi się i knuje: "nienawidzę cię ojczyzno, zgiń, przepadnij?". Dlaczego niby, z jakiego powodu?
A więc chyba po prostu inaczej wyobrażamy sobie dobro? Również dobro państwa, w którym się mieszka?

Zakładam, że kultura musi prowokować, rozbijać stereotypy, zadawać bolesne pytania, czasem nawet ranić. Musi podważać naszą mentalną wygodę, bo tylko tak możemy się rozwijać. Sokrates zadawał niewygodne pytania. Bach tworzył rewolucyjną jak na swoje czasy muzykę - nie podobała się konserwatywnym mieszczanom.
"Klątwa" to nierówny spektakl. napiszę o nim osobno, tu tylko tyle, że słynna scena seksu oralnego z figurą przypominającą papieża jest uzasadniona i mocna artystycznie. Po wstępie, który zarysowuje sytuację z dramatu Wyspiańskiego, który mówi właśnie o tym, że księża miewają dzieci i uprawiają seks z tymi, których powinni chronić, na scenę wciągnięta jest figura - jak wycięta z profilu kartonowa postać - ze sterczącym z przodu czymś, co przypomina raczej policyjną pałkę, nie organ seksualny. Nie jest to scena seksu, lecz przemocy. Przemocy, o której pisał już dramaturg ponad sto lat temu, o której mówią liczne świadectwa - i wyroki na księży i zakonnice oraz dokumenty, które pokazują mechanizmy chronienia sprawców przez kościół. Rzeczona figura jest tu tylko symbolem i może rzecznikiem instytucji. Scena - głosem rozpaczy, wykrzyczeniem krzywdy; ktoś prędzej czy później musiał to na scenie zrobić. Dla mnie to była scena grozy, co zresztą skutecznie podkreślała muzyka.
Grozy, która bierze się też z ryzyka, antropologicznie w nas zagnieżdżonego poczucia ryzyka związanego z dotykaniem sacrum. Taka sytuacja jak tu w teatrze sprawia, że badamy to dotykanie w sobie samym, bo naprawdę to zawsze odbywa się wewnątrz nas. Czy pewnych rzeczy w nas wolimy nie dotykać? A jeśli dotkniemy, co z tego wyniknie? Tak było kiedyś z przekroczeniem granicy skóry, z naruszeniem jej ciągłości. Kiedyś sekcje zwłok były zakazane. Potem operacje na otwartym sercu - nie prawnie, ale z przekonaniem, że dotykamy czegoś, czego nie powinniśmy.
Mówię tylko, że w historii idziemy do przodu, a potem cofamy się, lecz gdyby ten krok do przodu nie był odrobinę większy niż ten do tyłu, to wtedy stalibyśmy w miejscu.
I nie mówię, że "Klątwa" to spektakl wybitny - tu chodzi o zasadę.
Dodam tylko jeszcze, że jest w niej też trochę słabych scen i publicystyki jest za dużo.

I pierwszy raz byłam na spektaklu, z którego wyjść trzeba było pod ochroną kordonu policji, gdzie na widowni musiało być mnóstwo ochrony, gdzie czuć było co jakiś czas smród rzucanych w teatr świec dymnych.
I gdzie przed spektaklem z ust młodej narodowczyni dowiedziałam się, że jestem zdegenerowaną dziczą.

                                                             
                                                              fot. Marta Keil

PS: Oglądanie "Klątwy" nie jest przymusowe.

sobota, 27 maja 2017

Urodziny

Wczoraj spędziłam wieczór z córką młodszą, co nie zdarza się często, bo mieszka osobno już dość dawno. Musiałam jej coś zawieźć, co przyszło pocztą tutaj, a poza tym pobyć - Matylda ma kompresyjne złamanie kręgosłupa - kręgu TH 9 i zanim wstanie, musi mieć założony gorset, po położeniu się trzeba go zdjąć, a sama nie może tego zrobić, zresztą ja też ledwo dałam radę. Jej chłopak dzielnie sobie z tym wszystkim radzi, ale czasem musi wyjść, więc się przydałam.
Nie pisałam o tym, ale teraz moi rodzice już wiedzą, więc mogę.
Tak to jest, że bałam się przestraszyć mamę. Gdzieś mam wdrukowany lęk, że się przestraszy, mam w oczach jej reakcję i boję się tego. Może niesłusznie, ale może po prostu mam problem ze znoszeniem cudzych trudnych uczuć, tak by po prostu przy nich być - chciałabym raczej natychmiast coś zrobić, żeby minęły, coś poradzić, usunąć ich przyczynę. A to pewnie nie jest dobre, choć może w pojedynczych konkretnych przypadkach się przydaje. Ale raczej trzeba być z.

A córeczka ma być w gorsecie dwa miesiące, już jest prawie trzy tygodnie, ma się zrosnąć bez śladu.
A dziś - kończy 25 lat.
Moja Matylda.


piątek, 26 maja 2017

Może

Mam zamiar jutro pójść pod Teatr Powszechny.
Bronić teatru - to za dużo i za patetycznie powiedziane, bo co ja tam mogę...

Przypomina mi się wszak końcówka jednego z opowiadań Leszka Szarugi: "Spadam, a tu kolega mnie szarpie: obudź się, mówi, twoja kolej. Nie wiem, co to ma znaczyć".

Ja też nie wiem, ale może się dowiem.
Chyba że jednak stchórzę.

wtorek, 23 maja 2017

Oko cyklonu

Zgubiłam kartę do bankomatu.
Spieszę się do pociągu, ale wcześniej drukarnia ma przywieźć nakład.
Rozbebeszam pokój, bo czuję, że karta gdzieś musi być. Łóżko, ciuchy, milion dupereli, porozgarnianych, porozrzucanych. Muszę skopiować dwa pliki, ale komputer uparcie mówi, że błąd pliku.
Karty nie ma. Unieważniam ją przez internet. Ale teraz nie mam nawet na bilet autobusowy. Znajduję 2.50, to za mało.
Drukarnia pewnie nie zdąży, kto potem odbierze.
W ostatniej minucie domofon. Drukarnia. Ale... pomyłka. Przywożą mi to, co mieli do hurtowni. wyjaśniam, pokazuję maile. Pies drze sie jak oszalały, dostawca, chce wejść do rozbebeszonego pokoju. Szukam długopisu, żeby podpisać wuzetke i fakturę.
Wszystkie długopisy przepadły. Pies ujada.
Cóż.
Okazuję zdenerwowanie.
Potem nienawidzę siebie. Dzwonię z przeprosinami. Dodatkowo mail.
Jestem już w pociągu.
Nie wiem, czy wszystko wzielam.
Chcę uciec do alternatywnej rzeczywistości.
Jest parę powodów, dla których nie chciałabym w niej pozostać. Wśród nich jeden jest najważniejszy.

niedziela, 21 maja 2017

moja noc muzeów

Nie wybrałam się nigdzie tam, gdzie ciągnęły się kolejki. A widziałam je, kilkusetmetrowe, wracając autobusem Alejami Ujazdowskimi, pod Belwederem i Ministerstwem - chyba nawet Sprawiedliwości.
Pojechałam na dziewiętnastą do Galerii Schody na Nowym Świecie, gdzie właśnie wisi wystawa malarstwa Bogny Gniazdowskiej "Omnikotencja". Poszłabym zapewne na środowy wernisaż tamże, ale byłam w Bytomiu, więc wybrałam właśnie noc muzeów, bo oglądanie wystawy w towarzystwie autorki obrazów zawsze jest fajniejsze niż bez.
Trochę zdjęć zrobiłam.






Królowa śniegu z deszczem




Na ósmą zaś podążyłam do galerii Apteka Sztuki, bo tam właśnie odbywał się wernisaż Izabeli Chamczyk, oraz performens. Był akurat tego dnia - ale w innym terminie też bym poszła.
Malarstwo Izabeli Chamczyk porusza mnie bardzo.








Sam performens - poruszający, choć miałam pewien niedosyt. To znaczy, że mógłby...  poruszyć bardziej?
Tancerka klasyczna, baletnica, wykonywała taniec w przestrzeni galerii, po skosie, za każdym razem sięgając do wiaderka z rybami - martwymi, wypatroszonymi - tańczyła z ryba w dłoni, za każdym razem rzucając kolejną pod nogi publiczności. I jeszcze raz, i jeszcze, do zmęczenia, ciągle z nową siłą i energią. Metafora kobiecego losu? Upór, by wkładać maksimum siły w powtarzalne kreowanie piękna codziennego dnia? Wyzwanie rzucane systemowi?
Gdzieś tam poczułam, że tancerka ogranicza się, rzucając ryby ludziom pod nogi. Ze może trzeba by zaryzykować pobrudzenie estetycznych obserwatorów, wodą z rozprutej ryby, treścią i materią z rozprutego dnia? Wszak Izabela Chamczyk często staje na granicy ryzyka, i wciąga w to publiczność - jak sama deklaruje. A może własnie tak miało być? "Nie pobrudzę was, bo może będziecie chcieli ustawić się w kolejce do Belwederu, i jak wtedy z ta rybą....?".











Potem poszłam do Domu Spotkań z Historią, ale to, co chciałam zobaczyć, miało być dopiero przed północą. Moja studentka, Krysia Dębicka, miała wystąpić w pokazie swinga..
Żałowałam, ze nie zobaczę, dlatego postanowiłam pocieszyć się ciastkami z cukierni ;) Zjadłam tartaletkę cytrynową i ciastko z musem rabarbarowym. (A teraz na dietę!)
Zupełnie za to przypadkiem trafiłam na wystawę Najmniejszego Muzeum - dzieł plastyka Anatola Karonia, który prezentował rzeźby z jednej zapałki, będące nawiązaniami do znanych obrazów, rzeźb i instalacji, a nawet książek.
Niektóre spodobały mi się.




A tu moje osobiste zachwycenie - graffiti w przejściu podziemnym. tak mi się spodobało, że samowolnie postanowiłam uznać je Obiekt Obejrzany w czasie Nocy Muzeów.
O taki:




A jak wracałam, to tak o było:




Jejku, jaki długaśny wpis mi się zrobił!