Liczne powroty myślami do dzieciństwa ostatnio, pewnie związane także z chorobą babci.
Ale myślę głównie letnio, czuję ciepłe, zakurzone drogi polne i te przez wieś, z płaskich gładkich kamieni.
Widzę człowieka na motorowerze albo rowerze, który nie wyrabia się na zakręcie, niegroźnie się przewraca i z torby wysypują się jabłka, toczą się, kolorowe, jasne. Babcia, mówi: dzieci, zbierajcie jabłka, a zaraz potem mama: nie wolno, to przecież nie wasze. Oba zdania szybkie, spontaniczne, wyrzucone bez bariery namysłu, takie ze środka.
Nie wiem czemu ta chwila wydaje mi się bardzo intymna.
Tak jakby zderzyły się ze sobą dwa nagie światy - z jednej strony rodzaj wspólnoty, gdzie wchodzi się bez pukania i z każdym jest się u siebie, a z drugiej poczucie, że można być obcym, prywatnym, oddzielonym. Emblematyczna chwila. I nie wiem, czy to była kwestia przed- i powojenności, czy to jednak dzieliło się jakoś w poprzek.
Wiem jednak, że to zderzenie odbyło się też we mnie, a pękniecie, które z tego powstało, też przeze mnie biegnie.
A teraz poczułam, że chcę o tym napisać.
Dobrze, że poczułaś. Że napisałaś.
OdpowiedzUsuńTo jest taka chwila, w której człowiek jednak nie wie, czy powinien. Chyba tak. Najbardziej dotkliwa jest dla mnie skala intymności tego wspomnienia.
UsuńUruchomiłaś mi ciągi skojarzeń i "zastanowień".
OdpowiedzUsuńA może to było na odwrót. Dzieci, zbierajcie jabłka, człowiek się przewrócił, potłukł, trzeba mu pomóc to wszystko zebrać do kosza (torby)!
Nie wolno, to nie wasze, to jego jabłka, jego problem, nie wtrącajcie się, nie wiadomo kto to, chodzcie, nie gapcie się już!
Bywa tak i tak.
Znam opowieści o niemieckiej wspólnocie protestanckiej, która spokojnie i dostatnio żyła w mojej wsi. Czy to możliwe? Czy została już tylko sama słodka baśniowość?
Nie do końca wierzę tym, którzy jednoznacznie i twardo wybrali. Ufam takim, którzy niosą w sobie pęknięcie.
Wiesz, dla mnie to żadna z "narracji", które mogłyby się z tego wyłonić, nie była oczywista. Obie jakoś wkroczyły wtedy we mnie jako obce, niezależnie of tego, co naprawdę znaczyły. Byłam wtedy naprawdę mała, mogłam mieć cztery, pięć lub sześć lat. pamiętam jednak, jak uruchomiły się sprzeczne siły we mnie i obie mnie jakoś wewnętrznie zawstydziły, przed samą sobą. Jakby nagle poczuła swoją odrębność wobec wszystkiego wokół.
UsuńW tym sensie chyba obie narracje były jednocześnie pogłosem jakiegoś wcześniejszego wyboru - i obie niosły pęknięcie dla mnie.
nie wiem jak to jest i czy musi tak być, ale wracam teraz w podobne miejsca. do nadętych, granatowych nieb nad lasem i do kurzu w sandałach.
OdpowiedzUsuńpięknie napisałaś, aż chce się, żeby człowiek na motorowerze przewracał się raz po raz, jak na cofniętym filmie i żeby ani razu nie zrobił sobie krzywdy.
Nie zrobił sobie.
UsuńA tamto doświadczenie fundacyjne dla nie było.
Nazwałabym je "pierwotnym pęknięciem".
Może jesień, taka jak teraz, żąda wyraźnych doznań?
A może miasto wyzwala tęsknotę za żywą ziemią, udeptaną ścieżką?
Ja też ostatnio wracam do czasów dzieciństwa, wczoraj przeglądałam stare albumy, niektóre przedmioty uwiecznione w tle przywodzą różne wspomnienia słów, wypowiedzianych zdań, całych historii...
OdpowiedzUsuńNa szczęście tak jest, na szczęście tak się da.
Usuń