Kochałyśmy koty – moja prababcia i ja. Bardzo, bardzo stara kobieta i bardzo, bardzo mała dziewczynka. Ona – zdążyła zapodziać gdzieś tych kilka polskich słów, których nauczyła się po ‘45 roku, ja – dopiero układałam sobie w głowie wielojęzyczną mozaikę. I tak – łączyła nas tajemna, tylko nasza mowa.
Stara kobieta, drobniutka, pochylona, pomarszczona jak zgnieciony papier, była już poza systemem, poza wirem życia i codziennych spraw. Nigdy nie zrozumiała telewizji i jeszcze paru wynalazków. Prowadziła za rękę dziecko, a ono dreptało za nią na niepewnych jeszcze nogach.
To była jego przed-droga.
To był nasz czas poza czasem.
Chodziłyśmy ścieżkami w ogrodzie podobnym do tego, jaki opisywał Bruno Schulz. Pod samym parkanem rosły łopuchy wysokie jak człowiek. Można było zrobić sobie pod nimi dom, i rzeczywiście, latem kotka rodziła tam młode. Zimą wolała wielką szafę w ciemnej sieni. Nie widziała w nas zagrożenia, pozwalała brać kocięta do ręki – robiłam to delikatnie, trzymałam je w dłoni, a kocica lizała im brzuszki. To chłopczyk, a to dziewczynka – mówiła prababcia. Stara kobieta, dziecko i koty.
..................
Lubię patrzeć w kocie oczy.
I wszystko pamiętam – babciu.
A gdzie to było?
OdpowiedzUsuńByłe Prusy Wschodnie, Li.
Usuńchlip.
OdpowiedzUsuńślicznie piszesz.
Witam u mnie, kochana :)
Usuń