Spektakl pokazany został w klubie Stodoła.
W miejscu, gdzie na koncertach mieszczą się jednocześnie tysiące osób.
To przedstawienie przeznaczone jest dla zaledwie kilkudziesięciu widzów. Dla Stans's Cafe to nic bardzo dziwnego - ich najkrótszy spektakl trwa zaledwie trzy minuty i grany jest za każdym razem dla jednego widza.
Wymazywanie Constance Brown wymaga jednak specyficznej sceny, którą udało się przygotować jedynie w specjalnych warunkach.
To, co widzi publiczność, dzieje się w wąskiej przestrzeni, ciągnącej się w głąb jak tunel. Po jego bokach są drzwi.
Wpuszczeni na widownię, widzimy krzesła ustawione również wąsko - tylko po pięć w rzędzie, a rzędów chyba osiem, wznoszących się łagodnie, aby każdy mógł objąć wzrokiem całość sceny.
Na początku mamy przed oczami ścianę, blisko, jakieś dwa metry od pierwszego rzędu, z małym wgłębieniem pośrodku. To tam pojawia się pierwsza postać, ubrana na pomarańczowo kobieta, i wypowiada jedyne słowa: I can see you.
Potem zaczyna się muzyka, która nie cichnie przez całe siedemdziesiąt minut. Ścianka na środku odjeżdża, formując korytarz. To budynek sądu, biuro, klatka schodowa w domu mieszkalnym, sierociniec, więzienie, królewska rezydencja...
Nie słyszymy żadnych słów, choć postacie mówią do siebie. Nie widzimy, co dzieje się w domniemanych pokojach, wnioskując o tym ze spotkań, do jakich dochodzi w korytarzu. Na początku wydają się chaotyczne, powoli formując się w zarys narracji, a w zasadzie w wiele narracji, spajanych wszak nadrzędną treścią. Z programu dołączonego do biletów wyczytujemy, że chodzi o wykluczenie, marginalizację, cichą przemoc, jakiej słabsi poddawani są z dnia na dzień.
Ale może chodzi jeszcze o coś?
Jak zwykle uparcie będę szukać przełożenia na poziom jednostkowy.
Czy może spektakl ten mówi o przemocy, jakiej dokonujemy sami na sobie? W sferze, którą poddajemy kontroli, którą godzimy się widzieć, czyścimy uparcie widzialny obraz z śladów tego, co oceniamy jako brudne, nieczyste, niegodne w nas. Ze słabości. Z grzeszności. Z pożądania. Ze zła, które z przerażeniem odkryliśmy w sobie i w które nie mamy siły uwierzyć. Z pamięci o porażkach, o chwilach, których się wstydzimy. To wszystko gotuje się, w zamkniętych pokojach naszego umysłu, nadal gra i modeluje nas. Możemy to przeczuwać, ale zmierzyć się z tym jasno - to bardzo trudne, a czasem chyba w ogóle niemożliwe.
Nie, ja taki/taka nie jestem, ja bym nigdy....
Nie, nie, nie.
Ale mamy takie dobre środki czyszczące. Nie bez powodu oznaczone symbolem: "trucizna".
Nałkowska napisała "człowiek rodzi się każdy możliwy".........
OdpowiedzUsuńBarbara
Przełożenie na poziom jednostkowy bardzo mocno do mnie przemawia.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawe.
OdpowiedzUsuńA ksiazka doszla i piekne masz dziecko Aniu. :)
Niesamowicie intrygujące. Dzięki, Aniu.
OdpowiedzUsuńBardzo to ciekawe!
OdpowiedzUsuńDziękuję :)