Z ŻIH-u do redakcji "Nowych Książek" idę na piechotę, najpierw wzdłuż ogrodu Krasińskich, potem Parkiem Saskim. Ostatnio dobrze mi się chodzi, mimo że w kontuzjowanej dwa miesiące temu nodze ból ciągle się odzywa. Słońce grzeje w głowę.
Na ławce człowiek układa się do spania, ma na sobie brudne spodnie, nogi wyjął z klapek. Podkłada ręce pod zmierzwione włosy. Na suchej opalonej skórze rysuje się siatka brudnych zmarszczek. Myślę, jakie są w dotyku i czy piasek osypałby się z nich pod palcami.
Drugi jest w swetrze i bardzo poplamionych dresach. Idzie powoli, w każdej ręce trzymając butelkę wina. Szur - szur. Gdy go mijam, czuję zapach moczu.
Słońce.
Alejka jest piaskowa i mam w bucie kamyk.
Przytrzymuję się ręką kory, zdejmuję sandał, wysypuję.
Człowiek mija mnie.
- Jak dobrze, że są drzewa - mówi. - Jest się o co oprzeć.
- To prawda - odpowiadam.
- Dobrego dnia dla pani. - Uśmiecha się.
- Dla pana również.
W parkowym stawie kapią się wróble. Fontanna szumi głośno.
Staram się iść szybko, kwarcowe ziarenka błyszczą pod stopami.
Zastanawiam się, czy zwykły przechodzień by się odezwał. Wydaje mi się, że nie.
OdpowiedzUsuńNormalność - cóż to takiego?
Usuń:)))
Raczej nie liczyłabym na to :)
UsuńTacy panowie są bardziej otwarci i wylewni. Przeważnie po alkoholu:)
OdpowiedzUsuńOraz przed alkoholem. Czyli w zasadzie zawsze :)
Usuń