Zapach białego prania przypomina mi najwcześniejsze
dzieciństwo.
Mama sadzała mnie na stole lub kuchennym blacie; z tej wysokości patrzyłam, jak w kotle na
piecu gotowały się prześcieradła i ręczniki.
Opary detergentów niczym Proustowska magdalenka –
powiedziałabym, nie uciekając od banalności,
bo po co uciekać,
skoro ciągle chodzę wąchać pranie.
ja jeszcze tą metodę stosowałam na pieluchy pierworodnej...
OdpowiedzUsuńWąchanie czy gotowanie?
Usuńobie ;)
UsuńPieluchy Starszej gotowałam, choć raczej nie w kotle, Młodszej natomiast wygotowałam tylko raz, jeszcze zanim się urodziła, a potem normalnie prałam. A wiesz, jak wyglądają wygotowane grzechotki?
Usuńwiem... ;) pluszaki, i inne akcesoria, bo przy pierwszej wsio gotowałam.
UsuńA ja miałam prawdziwy kocioł, bo mi się wydawało, że pralka tak nie wygotuje...wiesz..wiele godzin
Teraz myślę, ze chyba rozum też wtedy wygotowałam.
Aniu,
OdpowiedzUsuńbardzo lubię Ciebie czytać. Dla mnie pranie to jednak magdalenka - nie ma już takich przepysznych prań, z buchającą parą, z wynoszeniem gorących podszewek na sznurek i próbowaniem zapanowania nad obłapianiem łokci przez mokre prześcieradła. Pralka na milion obrotów, strzepnąć, powiesić. Pranie nie jest tym praniem. Czasem jeszcze w wakacje robimy pranie we Frani - magdalenka.
Pozdrawiam.
Miło mi.
UsuńNapisałam chyba trochę niejednoznacznie - dla mnie to też magdalenka:)
"Bo po co" - miało znaczyć, po co uciekać od banalności, jaką jest proustowska magdalenka:)