piątek, 12 października 2012

Podzielić


Miałam sześć lub siedem lat, gdy usłyszałam o śmiertelnej chorobie.
Wścieklizna.  
Gdy zaczną się objawy, jest za późno na leczenie.

Nie wiem, z jakiego powodu przyszło mi wtedy do głowy, że mogłam się zarazić.
I co teraz?
Co?

Postanowiłam, że jeśli się okaże, że to już, to kupię dużo cukierków. Każdy cukierek obliżę, zawinę z powrotem w papierek i poczęstuję wszystkie znajome dzieci.
Przyniosło mi to ulgę.

Przypomniałam sobie o tym po paru latach i już nie mogłam tego zrozumieć. Po pierwsze w tym czasie wylęgło się chyba we mnie sumienie, a po drugie zupełnie nie byłam w stanie pojąć, w jaki sposób taka myśl mogła mi wówczas pomóc.


A teraz, teraz myślę o dziecku, które w mroku i ciszy dzieli śmierć na kawałeczki.

23 komentarze:

  1. za dużo tej śmierci...za dużo...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może w jakiś sposób wydawało mi się wtedy, że podzielona - znika? A może coś jeszcze bardziej pierwotnego, rezygnacja ze swojej jednostkowości, by wtopić się w jakąś wcześniejszą fazę, sprzed indywiduacji - i dzięki temu jeszcze na chwilę przestać przyjmować śmierć do wiadomości? tak sobie teraz tłumaczę tamte myśli.

      Usuń
    2. czy w ogóle dziecko jest w stanie przyjąć śmierć do świadomości?

      Usuń
    3. Parę lat później umarła moja prababcia i byłam już w stanie to zrozumieć. jako sześciolatka byłam chyba bezradna...

      Usuń
  2. a ja się zastanawiam, czemu chciałaś polizać te wszystkie cukierki, z zemsty ??:))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zakładam, że chciała odejść z przyjaciółmi, co mają się same potem męczyć w szkole jak mogą się razem już wyłącznie bawić. to z dobroci serca było

      Usuń
    2. Z zemsty na kim?
      Nie rozumiem swojej motywacji, właśnie o tym między innymi jest ten wpis. Dywaguję o tym trochę w odpowiedzi na komentarz Ostregostarcia powyżej - może jest w tym coś na rzeczy...

      Usuń
  3. Zamiast komentarza, Aniu, zacytuję Ci wybitnego polskiego psychiatrę, specjalistę od wszelkich fobii, manii i depresji - prof. Antoniego Kępińskiego

    "W nerwicy, której charakterystyczną cechą jest nuda, chory znajduje się w potrzasku między lękiem przed życiem a lękiem przed śmiercią" Nie mam najmniejszego zamiaru naigrawać się z Twego doła, ale pomóc też nie potrafię...
    ściskam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ ja nie mam żadnego doła, a przynajmniej nie teraz. Opisuję przeżycie sprzed niemal czterdziestu lat, bo wydaje mi się, że wtedy jakoś zaczęłam konfrontować się z rzeczywistym światem.

      Usuń
  4. A moze w smierci boimy sie samotnosci i uspokoilo Cie, ze z tym wszystkim nie bedziesz sama.

    OdpowiedzUsuń
  5. Aniu, jak to czemu? Jak mała dziewczynka miała poradzić sobie z tak przerażającą wizją? Pewnie mogła pójść z tym do mamy, czy taty, ale najwyraźniej nie poszła i poradziła sobie jak umiała najlepiej. To, że nie będzie sama przyniosło jej ulgę. To takie ludzkie. Ja ją rozumiem, nie osądzam i współczuję jej.
    Powiem Ci, że ta Twoja notka bardzo mnie poruszyła i wciąż o niej myślę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To była trudna notka - dla mnie. Najpierw siedziała w głowie, potem w pliku, ale nawet publikując ją, ciągle miałam wątpliwości, czy powinnam.
      Ale to wspomnienie jest silne, mimo upływu prawie 40 lat.

      Usuń
    2. To dla mnie absolutnie zrozumiałe. Wyobrażam sobie, to biedną, malutką, siedmioletnią dziewczynkę, która boi się że umrze na wściekliznę i pytam, gdzie była jej mama? Czemu nie zauważyła, że dziecko zmaga się z tak okropnym lękiem? Powinna zapytać, przytulić, uspokoić, zapewnić, że ona-ta dziewczynka, jest dobra, że te myśli o cukierkach, nie mają nic wspólnego z sumieniem, czy złym charakterem, że pięknie sobie próbowała radzić z wizją, która by przerosła większość dorosłych ludzi. Myślę, że wiesz, że wciąż możesz jej to powiedzieć.

      Usuń
    3. Wiesz, ja wtedy myślałam, że chyba jest za późno. Że jeśli zwierzę było wściekłe (nie pamiętam już, jakie), to minęło już za dużo czasu i pozostaje tylko czekać, co się okaże. I nie pamiętam, co było dalej. O cukierkach na pewno nikomu nie powiedziałam.
      A mama mnie czyta...

      Usuń
    4. Aniu, to usun mój komentarz. Nie chodzi o to aby sprawiać przykrość Teojej Mamie tylko o to abyś Ty stanęła po stronie tego dziecka. Jak zwykle gadam za dużo.

      Usuń
    5. W komentarze raczej mama nie będzie wchodziła. A poza tym mama jest otwarta, gotowa na szczerość.

      Usuń
  6. Dzieci często doświadczają przerażających strachów. Częściej niż dorośli myślą. To wcale nie tak łatwo zauważyć.
    Dzieci bardzo myślą i bardzo czują. Mają dostęp do tych wszystkich przerażających rzeczywistosci, których dorosli na poziomie świadomym się bardzo boją.
    Wizje, sny, wyobrazenia, są naturalnym wyrazem tych lęków.
    Chodzi mi o to, aby nie demonizować tutaj roli dorosłych, którzy nie zauważyli, bo dzieci z reguły doświadczają mocniej i silniej niż chcieliby to uznać dorosli i wcale nie jest łatwo tego rodzaju lęki zkliwidować - myślę też, że nie byłoby to celowe.
    Dzieci przecież doświadczają już dość wcześnie i seksualności i lęku przed śmiercią.

    Mi sięwydaje Aniu, że być może było też tak, że próbowałaś te dzieci znajome ochronić przed tym, czego sama si bałaś najbardziej - przed życiem.
    Stąd pomysł z kontrolowaną śmiercią i pójsciem razem.
    Bardzo dobre i czułe dziecię z Ciebie było, wrażliwe jak sto pięć dziesiąt.
    Piąteczka Anuszko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, w obliczu tamtego lęku chyba nie dało się nie być samotnym, bo nikomu nic nie mówiłam, choć wiem, że mogłabym. Ale nie miałoby to sensu, bo nikt na to nie mógł nic poradzić. To takie liminalne wręcz.

      Usuń
  7. Chciałabym przytulić malutką i dużą Anię

    OdpowiedzUsuń
  8. heh heh heh
    zarechotałam złośliwie
    piękna scena - oblizujesz cukierki i zawijasz je w papierki...

    ja też bałam się bardzo wścieklizny, miałam wizje piany toczonej z ust...
    Chyba w latach 70. mocny nacisk na prewencje kładzioni, prewencja strachem
    ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To mogło się dziać gdzieś w 1973-74 roku. Pewnie łatwo wtedy było o wściekliźnie usłyszeć.

      Usuń