W ostatnim numerze „Wysokich
obcasów” przeczytałam artykuł o kiełkującej właśnie modzie na minimalizm. Trend ów zaistniał w sferze publicznej dzięki
– jakże by inaczej – blogom, których autorzy opisują swoje dążenia do
posiadania jak najmniejszej liczby rzeczy.
Świadomie pozbywają się
przedmiotów, które nie są im potrzebne. To podobno wciąga. Rekordzista zszedł
do 42 przedmiotów, które stanowią jego własność. I myśli o tym, by jeszcze z
czegoś zrezygnować.
Po co?
A no po to, by żyć bardziej świadomie,
realizować swoje prawdziwe pasje, głębiej angażować się w kontakty z ludźmi.
Artykuł ten nie daje mi spokoju,
ciągle wracam do niego myślą. Artykuł ten stale mnie o coś pyta.
Już na blacie mojego biurka
znajduje się co najmniej dwa razy więcej rzeczy, niż ich posiada rekordowy
polski minimalista.
Oczywiście, do czegoś jest mi to
potrzebne.
Może do poczucia bezpieczeństwa,
polegającego, paradoksalnie, na tym, że dopóki przebywam w przestrzeni
nieuporządkowanej, dopóty wszystko jest możliwe. Jakbym była ciągle w stanie
przejściowym. Czym mogłabym zastąpić bałagan rzeczy wokół mnie, by ciągle czuć,
że życie jest przede mną? I czy w ogóle trzeba tak czuć?
Inna sprawa to same rzeczy. Nie
umiem ich wyrzucać, tak po prostu do śmietnika. Nie chcę decydować o końcu ich
historii. Przypominają mi się słowa Waltera Benjamina o kolekcjach – kolekcje są
ratunkiem dla rzeczy, które w dobie produkcji masowej zanikają w swej
pojedynczości, jako egzemplarz. Kolekcjoner poprzez nadanie przedmiotowi
znaczenia, czyni go na nowo pojedynczym – i siebie razem z nim. Życie nadane
rzeczy w pewien sposób ratuje nas, ludzi, jako pojedyncze, osobne istoty.
Choć czym innym jest kolekcja, a
czym innym sterta gratów.
Także one jednak „ustawiają” nas
w świecie. Zadają nam pytania o naszą w nim pozycję. Zadają pytania o inność, o
obcość absolutną. Jak pięknie powiedział W.J.T. Mitchell, cytując Johna Bergera:
„patrzą na nas w ciszy poprzez «otchłań, której brzegów nie łączy most języka»”.
Zastanawiam się też i nad tym,
czy obsesyjna koncentracja nad zmniejszeniem liczby posiadanych rzeczy naprawdę
jest drogą do wszystkich deklarowanych przez minimalistów celów. Wszak tu
rzeczy właśnie panują nad człowiekiem, tylko w odwrotny sposób niż zwykle
.
Nie oceniam.
Zastanawiam się tylko.
...a książki..?
OdpowiedzUsuńSerce bije mi szybciej, jak u nałogowca przed pierwszym kieliszkiem, jak oglądam swoją przedwojenną kolekcję porcelany:) Dlaczego miałabym się tego świadomie pozbawiać?
Kiedyś, pracując na promach pasażerskich musiałam pakować cztery pory roku do jednej walizki, bo tylko tyle można było zabrać.
Nie, to nie dla mnie.
Nie lubię się zagracać, ale doceniam możliwość wyboru tego, co chcę przy sobie mieć, bądz na co patrzeć.
Jedna z "minimalistek" pozbywała się też książek, do których nie zamierzała wracać, i rozważała umieszczenie pozostałych w plikach na dysku komputera...
UsuńOgólnie chodzi im chyba o to, że rzeczy jakoś ograniczają człowieka, zabierając czas czy uwagę, które można przeznaczyć na relacje z innymi.
Pewnie jest w tym coś z prawdy, ale doprowadzone do skrajności, działa, moim zdaniem, w sposób odwrotny do zamierzonego.
Ale jeśli artykuł miał pobudzić do myślenia, to chyba spełnił swoją rolę:)
Coś w tym jest. Nadmiar rozprasza i wprowadza chaos. Moi znajomi, którzy ciągle się przeprowadzają i to do innych krajów, wciąż robią porządki, przed każdą zmiana i kiedy zobaczyłam jak mało rzeczy mają w szafkach, to pozazdrościłam im. Ja ma nadmiar, ze wszystkich szaf się wysypuje. Efekt 25 lat gromadzenia. Muszę pójść w ślady minimalistów:)
OdpowiedzUsuńAle z umiarem:)
UsuńCos w tym jest. Poniewaz moj wyjazd do Stanow byl tylko na lato, mialam tylko jedna "letnia" walizke, gdy postanowilam zostac i bylo w tym cos pieknego. Prawie pusta garderoba, kupno, tak jakby pierwszych zimowych ubran. W tym minimalizmie garderoby i calego mienia byl taki swiezy, piekny, nowy poczatek. Oczywiscie przy pierwszym wyjezdzie do Polski zwiozlam swoje ulubione ksiazki i bibeloty, ale tez ze wzgledu na bagaz musialam wybrac to co dla mnie najcenniejsze. I chyba o to chodzi, zeby to co nas otacza nie ciazylo a cieszylo. Artykul zdecydowanie daje do myslenia.
OdpowiedzUsuńDo 42 przedmiotow moze udaloby mi sie ograniczyc przy pakowaniu na wakacje. ;)
Mnie tu się przypomina Filifionka z Muminków - gdy wreszcie przyszła "katastrofa", która zmiotła do morza wszystkie bibeloty, można było poczuć się wolnym... Ale zbieranie zaczyna się od nowa:)
Usuń:)) I to z jeszcze wiekszym zapalem.:)
Usuńmieszkam prawie przez całe życie w tym samym domu i nadmiar rzeczy czasem mnie przytłacza... wyrzucam, oddaję, recyklinguję, a one swoje... przy wsparciu kolekcjonerskiej i sentymentalnej rodziny;-p i fakt, męczy mnie to. Ale też i lubię to:-) dziękuję za piękny cytat o kolekcjonerach, pozwolił mi coś zrozumieć. Ja nie kolekcjonuję, i to też ma swoje znaczenie. Czytam różne minimalistyczne blogi, dużo na tak, trochę na nie.
OdpowiedzUsuńDla mnie "na nie" była nadmierna koncentracja na tym, bo jak się chce kontaktów z ludźmi, to się do nich idzie, zamiast myśleć, czy pomoże w tym wyrzucenie jeszcze czegoś...
Usuńja oddaję, wyrzucam itp., bo chcę mieć więcej przestrzeni w domu. więcej wolności, wolnej głowy? ale oczywiście nałażą, wpychają się, szczególnie uparta jest kategoria "małych przydasiów" ;)
OdpowiedzUsuńA jak się już odda lub wyrzuci "przydasia", to akurat następnego dnia okazuje się potrzebny...
Usuń