poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Mirt

Wiem, że nie wygląda najlepiej, ale bardzo chciałabym go uratować. Jest bardzo stary. Wyhodowała go dla mnie Babcia W., mama mojej mamy. U siebie miała ogromne mirtowe drzewo, które zawsze podziwiałam, i w końcu dostałam małą szczepkę, która się przyjęła.

Od tej pory koleje jego losu były różne, często gubił liście, wydawało się, że umiera, a on wypuszczał nowe pędy. Teraz żyje jakby kawałkiem siebie. Mam wrażenie, że wykorzystuje każdą, najmniejszą szansę. Dlatego przypomina mi Babcię W.

Na świecie było już dziesięcioro starszego rodzeństwa Babci, gdy jej ojciec udał się do Ameryki „za pracą”. Wrócił po dziesięciu latach, niewiele bogatszy niż przed wyjazdem. Po roku jednak urodziło mu się ostatnie, jedenaste dziecko, moja Babcia, tak dużo młodsza od pozostałej dziesiątki.

O jej wczesnej młodości niewiele wiem, oprócz tego, ze ktoś uwiódł ją i porzucił. Urodziła córkę, moją ciotkę.

Potem, jak ojciec, wyjechała do pracy, choć nie tak daleko – wybrała Łotwę. Tam spotkała niezwykle przystojnego młodzieńca, którego poślubiła i urodziła mu dwie córki; młodsza została później mamą Ani M.

Życie Babci W. nie było łatwe.

Spotykałam ją przecież, a nasze światy prawie w ogóle się nie dotykały.

Kiedy umarła, długo miałam wrażenie, że noszę ją w sobie, jak mały kościany embrionik, który pozostał obcy, niepoznany, ale który odzywa się na wybojach jak mała kołatka.

A teraz chciałabym ocalić mirt.

6 komentarzy:

  1. mirt daje rade, jestem pewna (jesli można być w ogóle pewnym?)

    OdpowiedzUsuń
  2. musisz koniecznie go ocalić:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pani Aniu, muszę wreszcie coś napisać (chociaż to mój pierwszy komentarz w życiu). Podczytuję od jakiegoś czasu i wiele razy byłam poruszona - i dziadkiem w mundurze (mam zdjęcie mojego dziadka w pruskim mundurze z pikielhaubą), i królikami - a teraz jeszcze ten mirt... Od śmierci mojej babci (w 1973 roku!) hoduję roślinę z domu mojego dzieciństwa - jest to chlorophytum czyli zielistka, która sama w sobie nie miałaby żadnych szans na tak długie życie. Ale rozmnażanie wegetatywne to właśnie nieśmiertelność - bo to przecież ciągle ta sama roślina. Myślę, że na wszelki wypadek dobrze zrobić z mirtu sadzonki i porozdawać je bliskim, wtedy zwiększa się szanse. Trzymam kciuki:)
    I bardzo dziękuję za miłe słowa o Duvignaud. Wzruszyłam się nimi oczywiście. Serdeczności - ŁJD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miły komentarz.
      Oczywiście, próbowałam robić sadzonki, ale ani razu mi się nie udało, a mirt bywał już w takim stanie, że odrywać od niego cokolwiek było już bardzo ryzykowne. Ale teraz jest odrobinę lepiej i może znowu spróbuję.
      Moi rodzice mają natomiast dwa bardzo stare krzaki porzeczek, jeszcze sprzed wojny, przesadzane i odnawiane. Zawsze mnie wzruszają.
      Pozdrawiam serdecznie. Ania M.

      Usuń
    2. Ja bym jeszcze spróbowała ukorzeniaczem do roślin.
      I wystawić na deszcz i chłód, w domu ma za ciepło, a nie lubi tego.
      Może się uda:)

      Usuń
    3. O ukorzeniaczu nie pomyślałam, muszę spróbować:)

      Usuń