Umyłam okno. W kuchni.
Zdjęłam starą brudną roletę i wyrzuciłam do kosza.
Onegdaj w sklepie z materiałami dekoracyjnymi kupiłam jako resztkę kawałek firanki – a właściwie próbkę dwóch firanek umocowaną jeszcze na firmowym wieszaczku. W kolorze herbacianej róży, z koronkami, za 5 złotych.
Odcięłam. Wyszło nierówno. Po próbach wyrównania wyszło w ząbek. No nic, to i tak będzie zawinięte. Na drążku odzyskanym z rolety.
Pinezki, taśma klejąca, zrobienie u góry tuneliku poprzez uszycie tegoż – te opcje chodziły mi po głowie. Część z nich zdążyłam wypróbować, zanim przypomniałam sobie o skrzyneczce z narzędziami. Która zawierała coś tak pięknego jak gwoździe we wszelkich wymiarach i... młotek.
Potem okazało się, że nie jest obojętne, w którą stronę zawijam firankę na drążku, bo tenże z jednej strony posiada pręcik, który wchodzi w dziurkę, a z drugiej blaszkę, którą z kolei należy wsunąć w szczelinkę. Więc miałam firankę, powiedzmy, tył na przód. Trzeba było zacząć od nowa.
Firaneczka na oknie wygląda pięknie. Jest tylko trochę za wąska – tak z siedem centymetrów z każdej strony. I wisi tylko odrobinkę krzywo, w zasadzie tego nie widać. Zwłaszcza gdy tyle kwiatów na oknie – przepłukanych, z wymytymi doniczkami. I dwa porcelanowe zające z Empiku, przecenione o 50%. Białe. Jeden udaje maselniczkę. Albo na odwrót.
W wazonie zaś mam gałązki brzozy od mamy, z Mazur.
Jestem szczerze zachwycona.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJasne. Zasadniczo jestem dobra w obdarzaniu podmiotowością różnych drobnych bytów:)
UsuńJa też jestem zachwycona optymizmem i nie poddawaniem się.
OdpowiedzUsuńJak znam siebie, rzuciłabym tę robotę w kąt:)
Wesołych!
Dziękuję:) I witam.
Usuń